Na zewnątrz było okrutnie zimno. Temperatura dorównywała tej w zimowych porach roku, choć był dopiero październik. Czułam, jak bardzo marznie czubek mojego nosa i czerwienieją mi policzki, ale mimo wszystko w tym mroźnym powietrzu było coś magicznego, nostalgicznego, co napawało mnie spokojem.
Tego wieczoru byłam szczególnie wykończona. W moich planach jest zorganizować na wiosnę projekt społeczny, w który trzeba włożyć naprawdę sporo pracy. Pojawiło się z nim dziś kilka powikłań, dlatego musiałam osobiście się tym zająć i zostać parę nadprogramowych godzin więcej w pracy. Ale jestem z siebie zadowolona, bo udało mi się rozwiązać większość problemów.
Nie chciałam wracać do domu, bo wiedziałam, że zastanę tam jedynie głuchą ciszę i całkowitą pustkę. Potrzebowałam teraz odpoczynku, ale ze świadomością, że wokół mnie nie jest martwo. Z tego względu nie zastanawiałam się długo nad wyborem miejsca. Od zawsze w takich momentach kierowałam się do mojej ulubionej kawiarni w mieście.