sobota, 18 września 2021

Od Lew CD Riley

Ciężkie krople deszczu uderzały głośno w szybę sypialni Lwa. Nie było to jednak na tyle głośne, żeby przebić się przez mocny sen chłopaka. Spoczynek przerwał mu dopiero nieznośny dzwonek telefonu. Lew przebudził się, przecierając oczy i odruchowo chwycił smartfona. Jego twarz oświetlił blask jasnego ekranu, na którym zobaczył imię swojego bliskiego przyjaciela 6 Benjiego. Odebrał telefon i mruknął do swojego trenera: 
- Chciałbyś mi wytłumaczyć czemu dzwonisz do mnie w środku nocy? 
- Jest ósma rano... Mniejsza o to, grasz dziś partię pokazową z jakimś młodym szachistą. Arcymistrz z uniwersytetu, ranking powyżej 2600 - odpowiedział Benji. 
- Ugh... Przecież mówiłeś, że to jutro - odrzekł Lew. 
- Tak, ale powiedziałem to wczoraj. Nie mam teraz zbyt wiele czasu, adres prześlę ci na Facebooku, bądź tam na czternastą, pa! - streścił się rozmówca Lwa i się rozłączył. 
Ciemnowłosy westchnął głośno i rzucił parę wulgaryzmów w stronę Benjiego. Chwilę później zszedł z łóżka i udał się pod prysznic. Po porannej toalecie usiadł do szachownicy, by choć chwilę potrenować przed dzisiejszym starciem.

 *** 

Na miejscu był około 13:40. Na uczelni dobrze go przyjęli, pokazano mu gdzie będą grać, zaproponowano coś do picia. Wedle swojego życzenia dostał szklankę wody, którą szybko pochłonął. Nie widział swojego przeciwnika, do czasu aż nie usiadł przy szachownicy. Wszedł na salę, jako drugi, dosłownie dwie minuty po swoim przeciwniku. Po stronie białych bierek zasiadł jego konkurent, on sam zajął miejsce plecami do trybun, gdzie zasiadło dosyć dużo osób. Podał rękę drugiemu szachiście i włączył zegar. W sposobie gry widział, że rywal przygotowywał się do tej partii, by wypaść jak najlepiej. Sam Lew nic nie planował, postanowił zagrać to, co znał najbardziej - obronę sycylijską. W partii udało mu się zagrać wariant Najdorfa, szybko przeszli do dosyć skomplikowanej gry środkowej i przy każdym ruchu musiał się dosyć długo zastanowić. Dotyczyło to również jego konkurenta, który wpadł w niedoczas, przez co zaczął popełniać błędy. Lwu udało się zdobyć dwa piony. Od tamtego czasu, Lew starał się przejść do końcówki, bo jeśli do tego by doszło, nie miałby szans na przegraną. Pomęczył się jeszcze przez chwilę z przeciwnikiem, po czym ten zrezygnował. Podali sobie ręce, a później na auli rozległy się oklaski, parę osób do niego podeszło, by mu pogratulować. Po chwili wyszedł z sali, do poczekalni, skąd zabrał swój płaszcz i zarzucił go na plecy. Wyszedł na dosyć rozległy korytarz i od razu zaczął szukać wyjścia, by zapalić papierosa. 

***

Błąkał się po tych labiryntach z dziesięć minut, w między czasie zdążył zahaczyć o toaletę. Wcześniej dostał się do auli, ponieważ pomógł mu jeden z organizatorów, teraz nie za bardzo mu to szło. Gdy tak przechadzał się po ogromnym budynku, usłyszał dwa damskie głosy, dobiegające zza rogu. Zdążył wyłapać, że dwie dziewczyny rozmawiają o pewnej miejskiej legendzie, na temat dealowania narkotykami na uczelni. 
- To nie wierz. To i tak było z dwadzieścia lat temu... - oznajmiła jedna z nich. 
- Gówno prawda - odpowiedział Lew. - Carrein nawet nie istniało dwadzieścia lat temu... Tak na marginesie, wiecie może gdzie jest wyjście? - dodał po chwili milczenia. 
Dziewczyny stały, jak zamurowane. Lew szybko doszukał się, że tu studiują. 
- Yyy... To ty grałeś przed chwilą w szachy, tak? - wychyliła się jedna z nich. - Mam na imię Lily, a moja koleżanka Riley. Piszemy artykuł o twojej partii
Lew obejrzał je wzrokiem i po chwili odparł: 
- Mogę wam udzielić wywiadu... Ale pokażcie mi wyjście i musiałbym coś zjeść. 
Przystały na propozycję szachisty i cała trójka udała się do wyjścia. Nieopodal uniwersytetu stała włoska knajpka, gdzie Lew i jego nowe koleżanki ulokowali się. Do wywiadu nie doszło. Lew zaproponował "po piwku" i w mgnieniu oka dostali się na grubą popijawę. Mocny bas bił ich po uszach, gdy ci wlewali w siebie kolejne ilości alkoholu. Zapowiadał się ciekawy wieczór.

<Riley?>
608 słów

Od Rhysa CD Zeno

Kiedy mężczyzna opuścił pokój, zerknąłem od razu na broń. Co prawda była bez naboi, ale gdybym mógł spróbować... Zerknąłem na pilnując mnie dziewczynę. Jeszcze nie tak dawno dobrze się razem bawiliśmy w klubie. Widząc moje spojrzenie lekko się uśmiechnęła i pokręciła głową. Tak... próba sięgnięcia po broń nie byłaby zbyt rozsądna. Zanim zdążyłbym się do niej zbliżyć, zapewne by mnie zastrzeliła. W ten sposób nie zyskałbym zaufania. W końcu sam się tu pchałem w konkretnym celu. Nie mogłem zrezygnować, nie mogłem stchórzyć tylko dlatego, że zrobiło się trochę trudniej.

Wybrałem raczej nieodpowiedni czas, aby wplątać się w drugą mafię. Wszyscy byli czymś bardzo zajęci. Starałem się zrozumieć o czym rozmawiają. Niewiele mi to mówiło. Zrozumiałem pojedyncze strzępki jak ,,posiadłość", ,,rodzice" i ,,reszta". Szykowali się do wyjazdu. Spodziewałem się, że dzięki temu rozmowa przebiegnie sprawniej i nie będą dłużej mnie trzymać w tej niepewności. W końcu chodziło o moje życie. Gdy myślałem, że gorzej być nie może, w mieszkaniu zjawiło się więcej ludzi. Więcej ludzi równało się więcej widzianych twarzy. Los postanowił sobie ze mnie zakpić.

Zaskoczyli mnie kolejnym razem, kiedy postanowili gdzieś mnie zabrać. Poziom mojego stresu już dawno przekroczył górną granicę. Przez to zbyt szybko wyłysieję i się zestarzeję. Kompletnie nie rozumiałem sytuacji w jakiej się znalazłem. Starałem się powstrzymać chęć ucieczki, bo to przekreśliłoby wszystko. Kiedy znalazłem się w samochodzie, jeden z mężczyzn przybyłych niedawno do mieszkania, zawiązał mi przepaską oczy. To było zrozumiałe, nie chcieli pokazać mi dokładnej lokalizacji, gdzie mnie wiozą.

Jechaliśmy dość długo. Kiedy już wysiadłem z samochodu w powietrzu poczułem zapach lasu. Więc byliśmy w lesie, tak? Co mogą robić członkowie mafii w lesie z gościem, który odkrył ich tożsamość? Obejrzałem zbyt dużo filmów, aby nie połapać się, że mój koniec zbliża się wielkimi krokami.

- Idziemy - odezwał się mężczyzna, któremu przypadło za zadanie mnie pilnować.

Popchnął mnie do przodu, przez co przeszedłem ze dwa kroki i ponownie stanąłem, zapierając się i nie chcąc się ruszyć. Jeśli zamierzają mnie zastrzelić i zakopać w tym lesie, nie będę im tego ułatwiać. Nie miałem związanych rąk, więc mogłem spróbować się bronić. Jakkolwiek.

- Nie mamy całego dnia, rusz się, młody - usłyszałem poirytowany ton głosu.

Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, jednym ruchem ściągnął mi przepaskę z oczu. Zaskoczony zamrugałem kilka razy, próbując się przyzwyczaić do nagłej jasności. Byliśmy w lesie, to fakt. Nie  wyglądało jednak, że przyjechaliśmy na miejsce mojego przyszłego grobu, a przynajmniej ja nie widziałem nigdzie wykopanego dołka czy chociażby łopaty, którą musiałbym kopać. Zamiast tego moim oczom ukazała się ogromna, przepiękna willa. Byłem pod niemałym wrażeniem tego budynku. Spojrzałem na mężczyznę, który obserwował mnie przez chwilę.

- Nie planujesz strzelić mi w tył głowy, co nie? - zapytałem w celu upewnienia się.

- To zależy od Zeno co z tobą zrobi. Jak na razie nie udzielił takiego przyzwolenia, ale jeśli zaraz się nie ruszysz i przez ciebie użre mnie kolejny cholerny komar, skłamię, że próbowałeś uciekać i przypadkiem zarwałeś kulkę, rozumiemy się?

Pokiwałem szybko głową, nic więcej nie mówiąc. Bez żadnego więcej protestu udałem się wraz z nim do budynku. Tam z kolei zostałem zaprowadzony do gabinetu. Mężczyzna wyszedł, przekazując mnie do pilnowania dwóm dziewczyną. One nie były zbyt rozmowne, tak więc siedziałem w ciszy, ostrożnie rozglądając się po wnętrzu.

Nie musiałem czekać zbyt długo aż zjawił się ich cały ten szef. Wszyscy inni opuścili pomieszczenie tak, że zostałem z nim sam na sam. Jego spojrzenie było zimne. Nie był zachwycony moją obecnością. Najchętniej by się mnie pozbył, lecz musiałem przekonać go, że jednak do czegoś mu się przydam. Było to cholernie trudne zadanie. Opierał się o biurko i przeszywał mnie spojrzeniem. Od razu poczułem się bardzo mały, a stres powrócił z podwójną siłą.

- Nazywam się Rhys Hiddlestone, mam dwadzieścia cztery lata, pracuję w najlepszej cukierni w mieście. Jestem cukiernikiem...

- I myślisz, że umiejętność pieczenia ciasteczek na coś nam się przyda? - zapytał powątpiewająco, unosząc jedną brew.

- Cóż... potrafię dużo innych rzeczy, szybko też się uczę. Kiedyś chodziłem na strzelnicę - powiedziałem, próbując wytłumaczyć moją umiejętność strzelania i obsługiwania się bronią. Nie powiem przecież, że nauczyłem się tego od gości w Carrein.

- Masz jakąś rodzinę? Dziewczynę?

- Jestem singlem, choć ostatnio spotykam się z pewną osobą, cała moja rodzina jest za granicą, dokładnie rzecz ujmując są na innym kontynencie - wyjaśniłem.

- Więc jak zarobisz kulkę w tył głowy to nikt nie zapłacze?

Skrzywiłem się odrobinę na jego słowa, ale powoli pokręciłem głową. W mafii trzeba było się liczyć z ewentualną śmiercią. Często bliscy stanowili idealną okazję do szantażu. Byłem spokojniejszy, że moja rodzina jest cała i bezpieczna z dala od całego tego mafijnego syfu.

- Masz jakieś uzależnienia? Dragi, alkohol?

- Jestem czysty - odparłem zgodnie z prawdą.

Alkohol często pojawiał się w moim życiu, przeważnie z uwagi na liczne imprezy w jakich brałem udział. Nie byłem jednak od niego uzależniony. Od narkotyków wszelkiej maści również trzymałem się z daleka.

- Nie będziesz miał oporów pobrudzić sobie trochę rączek?

- Zależy mi na kasie, jak wcześniej wspomniałem. Zrobię cokolwiek będę musiał - dodałem, spoglądając na niego, próbując odgadnąć jego myśli.


Zeno?

821 słów

Od Brooklynne CD Rhysa

     Po dzisiejszej kłótni z narzeczonym nie tryskałam dobrym humorem. Śmiało można było stwierdzić, iż ten dzień szczególnie próbował dać mi w kość, więc moja wewnętrzna irytacja sprawiła, że wyszłam w nocy z domu, nie oglądając się za siebie i nie biorąc ze sobą żadnych dokumentów. Potrzebowałam oczyścić umysł, a nie udałoby mi się tego zrobić podczas ciągłego nerwowego przeglądania powiadomień w telefonie.


     Nie wiem, czy kocham Travisa. Od początku zdawałam sobie sprawę z faktu, że ten związek rozwinął swoje skrzydła głównie ze względu na naszych ojców, którzy o połączeniu naszych dwóch rodzin myśleli jeszcze długo przed moimi i Travisa narodzinami. Po tym, gdy jednemu z nich urodził się syn, a drugiemu córka, zaczęli wprowadzać w życie swój plan i wpajać nam, iż powinniśmy być razem, a później, że ten związek ma skończyć się małżeństwem. A gdy od dziecka ktoś uczy cię pewnych poglądów, później rozwijasz u siebie świadomość, że tak właśnie musi być.
     Szanowałam mojego narzeczonego i pomagałam mu, gdy tego potrzebował, a także miałam świadomość, że potrafię stworzyć z nim stały związek, bo wspólne kompromisy i podejmowanie razem decyzji to coś, co wypracowaliśmy sobie do perfekcji. To jeden z powodów, dlaczego rzadko się kłóciliśmy. Umieliśmy odseparować sprawy naszego związku a sprawy pracy i nie było między nami tajemnic w tej sferze, co umacniało wspólne zaufanie do siebie. Niestety, gdy w grę wchodził jego przyjaciel, sytuacja zmieniała się o sto osiemdziesiąt stopni.