– Możesz wziąć ode mnie tego sierściucha? - Yara stanęła w moich drzwiach, jak zwykle ze skwaszoną miną. Nie podobało jej się, że musi ze mną mieszkać. Wiedziałem, że czeka na moment aż skończy pełnoletność i będzie mogła znaleźć własne lokum. I wcale nie miałem zamiaru jej w tym przeszkadzać. Miałem dość jej humorów, ciągłych uwag i focha. Od dziecka taka była i właśnie dlatego nie byliśmy zżytym ze sobą rodzeństwem. Wziąłem ją pod swoje skrzydła tylko dlatego by nie musiała jak ja żyć na ulicy ale po dwóch latach miałem dość. Dobrze, że za rok pozbędę się tego problemy. W końcu. W przeciwieństwie do mnie nienawidziła zwierząt. Nie ważne jak słodkie i puchate były, nie kruszyły jej serca i omijała je szerokim łukiem. Jeśli chodziło o Huntera udawała że nie istnieje. Nawet wtedy gdy przybiegał do niej i siedział pod jej drzwiami, wyczuwając jej zły humor. Była tak oschła, że czasem zastanawiałem się jakim cudem pochodzi z mojej rodziny. Mama zawsze mi mówiła, że powinienem się nią opiekować i być dla niej wzorem dorosłości jednak jeśli ona tego nie chciała, czemu miałbym ją zmuszać? Nie potrzebowałem w swoim życiu osób, które samym swoim głosem sprawiały, że moja głowa niemiłosiernie pulsowała i miałem ochotę uciekać ze swojego własnego mieszkania.