Ma krew na rękach. Przynajmniej tak mu się wydaje. Powietrze jest stęchłe i ciężkie i przede wszystkim ciemne, i to przez to ostatnie nie jest w stanie powiedzieć, czy ciepła ciecz na jego skórze to faktycznie krew. Na pewno nie planuje wsadzać palców do ust, nawet jeżeli jakieś dziesięć lat temu zrobiłby to bez zastanowienia.
Coś rusza się w oddali, gdzieś w rogu jego wzroku i sam nie wie, czy idea spotkania się twarzą w twarz ze szczurem (czy czymś innym, bardziej obrzydliwym), czy rosnąca w jego gardle gula zmusza go do ruszenia się z miejsca.
Kręci mu się w głowie. Musiał zasnąć przy stoliku, i to nie w swoim mieszkaniu, bo nie rozpoznaje korytarza, którym przeciska się do łazienki. Przez chwilę w jego głowie pływa nieco przerażona myśl, że jakimś cudem rzucił dwa lata w błoto i uchlał się w pierwszym lepszym barze i boże, co z Bonnie?, kiedy wreszcie patrzy swojemu odbiciu w oczy, dziwnie ostremu w półmroku.
– Och.