piątek, 30 lipca 2021

Na dobry początek - Od Hiddena

Gdybym kiedykolwiek w całym swoim życiu miał znaleźć jeden tak przykry moment, że nawet nie potrafiłbym wyrazić go słowami to zdecydowanie byłby to obraz, który aktualnie wszyscy mieliśmy przed sobą. Stojąc pośrodku tłumu gdzieś całkowicie na uboczu i słysząc wyłącznie ciche szlochanie czekałem aż w końcu ktoś mnie uszczypnie i powie: ‘Hej! Hidden obudź się! To tylko zły sen.’ Życie byłoby zbyt piękne, gdyby faktycznie coś takiego zaistniało, a to nie oszczędza mnie od urodzenia. Mnie i jak widać mojego starszego brata również.

W takim towarzystwie - gdy wszyscy ubrani byliśmy na czarno - ciężko było nawet odróżnić kto jest kim. Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. W końcu było tu mnóstwo ludzi, których w większości nikt z nas nie znał… ale nie to było teraz ważne…


Kilka dni temu mój najstarszy brat musiał pożegnać się ze swoją narzeczoną, która po prostu znalazła się w złym miejscu o złym czasie, a my niczego nie świadomi nie zareagowaliśmy zbyt szybko, by odwrócić bieg wydarzeń. Wzrokiem przeleciałem wszystkich stojących tuż obok mnie: Justin, a zaraz za nim jego siostra i Lukrecja; z drugiej strony, delikatnie za mną Max i kilka innych osób z naszego gangu. Wszyscy - jak nigdy - na twarzy wymalowany mieli smutek, współczucie, a ich grobowe miny przerażały mnie samego. Zawsze przy takich zgrupowaniach na naszym czele stał Zeno, jednak teraz klęczał tuż przed trumną z głową pochyloną ku dołowi. Nie płakał, a przynajmniej nic takiego nie słyszeliśmy, bo od momentu kiedy ostatni raz trzymał w rękach Leah nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Unikał jakiegokolwiek kontaktu z nami i całkowicie poświęcił się pracy, albo - jak wszystkim nam się wydawało - poszukiwaniom gnoja, który śmiał wyciągnąć pistolet w samym sercu Londynu i strzelać do przypadkowych kobiet, a to wszystko po to, by policja zajęła się osłanianiem cywilów i zaniechała pościgu londyńskiego mafiozy. Na takiej ścieżce jaką sobie obraliśmy są momenty śmiechu i dreszczyk emocji, ale są też sytuacje, których nikt z nas nie mógł przewidzieć, a zmieniają diametralnie całą naszą przyszłość. Tak realnie każdy z nas podpisując układ z mafią wypisał sobie własnoręcznie na czole status samobójcy, bo tak naprawdę już następnego dnia mogliśmy się nie obudzić.

Pogrzeb Leah trwał ponad dwie godziny wnioskując z relacji mojej siostry, jednak cała nasza ekipa (oprócz Luki) ulotniła się zaraz po oficjalnym pożegnaniu zmarłej. Dokładnie tak szybko jak Zeno, który z kościoła wystrzelił jak z procy, wsiadł do swojego samochodu i odjechał w bliżej nieokreślonym kierunku.

-Jak on nie odjebie czegoś głupiego, to zostanę księdzem.- rzekł Justin i zaczął rozglądać się za jakimś środkiem transportu
-Odwali coś, sto procent. Trzeba go znaleźć. - trzeźwo myśląca Elodie akurat do nas dołączyła i wymachując kluczykami od auta Maxa czym prędzej kazała nam się pakować do środka.

Wyobraźcie sobie moją minę kiedy spojrzałem na tą żyrafę Justina ładującego się do i tak sporego samochodu. No te jego wyginanie kończyn wyglądało na tyle komicznie, że nawet w sytuacji pogrzebu nie sposób było powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Na szczęście reszta nie zauważyła mojego rozbawienia, bo pewnie za chwilę zlinczowaliby mnie tekstem o braku taktu. I tak go nie mam, po co się oszukiwać. Nie znałem za dobrze Leah, bo prawie nigdy nie było jej tutaj - ciągle pracowała, a jak wracała to zamykali się z Zeno w czterech ścianach swojego apartamentu i pewnie bzykali niczym króliki w rui. Zwyczajnie nie byłem świadom tego, że w sumie sytuacja mogła być jeszcze gorsza. Nie miałem na tyle wyobraźni, by przewidzieć jakie wydarzenia mogą się jeszcze ziścić tego dnia, gdyby nie odpowiednio szybka reakcja Elodie, Maxa i Lukrecji.

Na szczęście miejsce zamieszkania mojego starszego brata było nam doskonale wszystkim znane, a Lukrecja na wszelki wypadek miała drugie klucze, które wręczyła mi przed wyjazdem spod kościoła. I tak nie były potrzebne, bo gdy tylko udało nam się wjechać niemal na samą górę olbrzymiego wieżowca - cała paczka, gęsiego niczym na zbiórce harcerskiej w pośpiechu weszła do wnętrza apartamentu (drzwi były otwarte) tym samym od razu kierując się do biura Zeno. W tym momencie stanąłem jak wryty, bo przecież jako jego rodzina dane mi było wpakować się tam pierwszemu. Dosłownie zatrzymałem się w jednej sekundzie powodując, że Elodie, która kroczyła tuż za mną wpadła mi na plecy. Z jednej strony cieszyłem się, że to nie Max, bo ten masą swoich mięśni mógłby mnie zabić.
Ukazał nam się potwornie przykry i przytłaczający widok ciemnowłosego chłopaka, który w tym momencie jest totalnie bezbronny i nie wie co zrobić ze swoim życiem. Nawet nie śmiałem drgnąć i jak mniemam - wszyscy pozostali poszli w moje ślady. Mój głupi brat siedział na krześle w jednej dłoni trzymając dopiero co odpalonego papierosa, natomiast w drugiej - nabity pistolet. Skąd wiem? Przeładował tuż po tym jak tylko tu weszliśmy Nawet na nas nie patrzył, po prostu siedział ze wzrokiem wbitym w podłogę - nawet nie wiem czy przez ostatni tydzień miałem okazję patrzeć mu w oczy.

-Żartujesz sobie... - sam nie wiem czy to był bardziej wyrzut, stwierdzenie czy desperacja, ale wypaliłem to wprost nie bojąc się konsekwencji swoich słów. - Nie jestem twoją niańką, by pilnować czy czasem nie przystawisz sobie spluwy do gardła przy każdej przykrej sytuacji - zacząłem odważnie iść w jego kierunku sądząc, że i tak w sumie na mnie nie patrzy i nie wie jak blisko niego się znajduję.  O dziwo nikt mnie wtedy nie zatrzymał. Szkoda, myślałem, że się lubimy. - ... wiesz ile kobiet jest na świecie? I żeby jeszcze tak pła... - kontynuowałem dokładnie do momentu kiedy wypowiedziałem słowo 'kobieta', bo wtedy sytuacja potoczyła się zbyt szybko bym zdążył opisać uczucia towarzyszące mi w tej chwili. Zeno w jednym momencie wstał i chwycił mnie za koszulę. Niczym szmacianą lalkę złapał i przycisnął do ściany tuż za nim przy okazji wywracając z ogromnym hukiem krzesło, na którym przed sekundą siedział. W ferworze jednostronnej walki zdążyłem usłyszeć wypowiedziane przez Justina moje imię. Kochany chociaż on się o mnie martwi i o moją piękną twarz. Przez chwilę przycisnął mnie tak mocno, że zachłystnąłem się wdychanym powietrzem. Byłem jednocześnie zły, smutny i w szoku, bo nie wiedziałem czy czasem w przyszłym tygodniu nie odbędzie się drugi pogrzeb tym razem z miniaturką mojego zdjęcia w sali.
- Stary, spokojnie! Musisz się uspokoić... - ciotka przyzwoitka Maxiu próbował wybrnąć z sytuacji powoli zmierzając w naszym kierunku. Podchodził jak lis do jeża podczas gdy ja się dusiłem, no błagam!
-Ta kobieta była sensem mojego życia, a ty mi mówisz, że jest ich tysiące?! Jak w ogóle śmiesz przychodzić tutaj z takim tekstem... - wywarczał przez zęby, a trzęsącymi się dłońmi przystawił mi lufę do skroni.  Ejejej! Teraz już przestało być zabawnie, a moje oczy chyba rozszerzyły się do maksimum ze zdziwienia. Na szczęście teraz również wszystko potoczyło się błyskawicznie, bo Justin i Max nauczeni na wcześniejszych sytuacjach bardzo szybko zareagowali ryzykując przy tym swoje własne życie. Jeden z nich chwycił nadgarstek Zeno od razu stanowczym ruchem wyszarpując jego rękę ku górze. Moje IQ rozgwiazdy nie pozwoliło mi na zweryfikowanie tego ruchu, ale gdy usłyszałem głośny strzał w sufit, a moje ciało osunęło się po ścianie w dół zrozumiałem, że gdyby nie to szarpnięcie - prawdopodobnie byłbym już po drugiej stronie. Udało się wytrącić mu pistolet, a huk spowodował chwilowe otępienie wszystkich zebranych. Zamknięte pomieszczenie nie sprzyja takim 'przyjemnym dźwiękom'.

Kilka minut ciszy pozwoliło mi okiełznać sytuację. Maxwellowi udało się wyrwać pistolet i odłożyć w bezpieczne miejsce natomiast w tym czasie Elodie czym prędzej podeszła do Włocha chwytając delikatnie jego trzęsące się dłonie. Obserwowałem to już z bezpiecznej odległości nadal siedząc roztrzęsiony na podłodze w towarzystwie Justina. 
-Proszę, nie rób głupot. Jesteśmy z tobą... - powiedziała to tak delikatnie, półszeptem jakby za chwilę miała utulić go do snu. Wtedy chyba pierwszy raz wszyscy byliśmy świadkami tak dużej słabości naszego szefa. Opadł na kolana, a po jego policzkach powoli zaczęły spływać łzy. Nie chciał byśmy widzieli go w takim stanie, ale gdyby nie my, prawdopodobnie ten dureń odebrałby sobie życie...
[...]
Kilka chwil trwało uspokojenie Kaira i do tej pory była w stanie zrobić to tylko Elodie. Dopiero później dołączyła do nas Lukrecja, która po usłyszeniu całej sytuacji postanowiła, że powinniśmy zabrać wszystkie niebezpieczne przedmioty z pola manewru mojego brata. Może to i lepiej, będą nowe zabawki do kolekcji. Luka została z nim natomiast nam udało się zjechać windą na sam dół i wyjść na świeże powietrze by odetchnąć. 
-Kurwa... ja żyje!- czułem jak całe ciało mi drga, byłem przerażony, a ten siwiejący kretyn tylko parsknął śmiechem odpalając papierosa. - Czego rżysz!? Mogłem tam zginąć!
-Jak masz niewyparzony jęzor to czego się spodziewałeś? - wtrącił się Max grzebiący gdzieś po kieszeniach w poszukiwaniu kluczyków. 
-A co miałem powiedzieć? On... - zbulwersowałem się z lekka
- On... jak dorwie tego kto to zrobił to rozwali mu łeb. - Elodie zgasiła mój entuzjazm swoim poważnym tonem. 
- Śmiem twierdzić, że najpierw zafunduje mu długi pobyt w ekskluzywnej sali tortur... - dodał McKain
- A my z biletami w pierwszym rzędzie? - powoli dochodząc do siebie wyrwałem przyjacielowi papierosa i wsadziłem sobie do ust delikatnie zerkając na pozostałych.


<Tym pozytywnym postem oficjalnie otwieram wątek fabularny>
<Bieżcie i korzystajcie z niego wszyscy~>
Moja ekipo? c:
1465 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz