W takim towarzystwie - gdy wszyscy ubrani byliśmy na czarno - ciężko było nawet odróżnić kto jest kim. Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. W końcu było tu mnóstwo ludzi, których w większości nikt z nas nie znał… ale nie to było teraz ważne…
Kilka dni temu mój najstarszy brat musiał pożegnać się ze swoją narzeczoną, która po prostu znalazła się w złym miejscu o złym czasie, a my niczego nie świadomi nie zareagowaliśmy zbyt szybko, by odwrócić bieg wydarzeń. Wzrokiem przeleciałem wszystkich stojących tuż obok mnie: Justin, a zaraz za nim jego siostra i Lukrecja; z drugiej strony, delikatnie za mną Max i kilka innych osób z naszego gangu. Wszyscy - jak nigdy - na twarzy wymalowany mieli smutek, współczucie, a ich grobowe miny przerażały mnie samego. Zawsze przy takich zgrupowaniach na naszym czele stał Zeno, jednak teraz klęczał tuż przed trumną z głową pochyloną ku dołowi. Nie płakał, a przynajmniej nic takiego nie słyszeliśmy, bo od momentu kiedy ostatni raz trzymał w rękach Leah nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Unikał jakiegokolwiek kontaktu z nami i całkowicie poświęcił się pracy, albo - jak wszystkim nam się wydawało - poszukiwaniom gnoja, który śmiał wyciągnąć pistolet w samym sercu Londynu i strzelać do przypadkowych kobiet, a to wszystko po to, by policja zajęła się osłanianiem cywilów i zaniechała pościgu londyńskiego mafiozy. Na takiej ścieżce jaką sobie obraliśmy są momenty śmiechu i dreszczyk emocji, ale są też sytuacje, których nikt z nas nie mógł przewidzieć, a zmieniają diametralnie całą naszą przyszłość. Tak realnie każdy z nas podpisując układ z mafią wypisał sobie własnoręcznie na czole status samobójcy, bo tak naprawdę już następnego dnia mogliśmy się nie obudzić.
Pogrzeb Leah trwał ponad dwie godziny wnioskując z relacji mojej siostry, jednak cała nasza ekipa (oprócz Luki) ulotniła się zaraz po oficjalnym pożegnaniu zmarłej. Dokładnie tak szybko jak Zeno, który z kościoła wystrzelił jak z procy, wsiadł do swojego samochodu i odjechał w bliżej nieokreślonym kierunku.
-Jak on nie odjebie czegoś głupiego, to zostanę księdzem.- rzekł Justin i zaczął rozglądać się za jakimś środkiem transportu
Pogrzeb Leah trwał ponad dwie godziny wnioskując z relacji mojej siostry, jednak cała nasza ekipa (oprócz Luki) ulotniła się zaraz po oficjalnym pożegnaniu zmarłej. Dokładnie tak szybko jak Zeno, który z kościoła wystrzelił jak z procy, wsiadł do swojego samochodu i odjechał w bliżej nieokreślonym kierunku.
-Jak on nie odjebie czegoś głupiego, to zostanę księdzem.- rzekł Justin i zaczął rozglądać się za jakimś środkiem transportu
-Odwali coś, sto procent. Trzeba go znaleźć. - trzeźwo myśląca Elodie akurat do nas dołączyła i wymachując kluczykami od auta Maxa czym prędzej kazała nam się pakować do środka.
Wyobraźcie sobie moją minę kiedy spojrzałem na tą żyrafę Justina ładującego się do i tak sporego samochodu. No te jego wyginanie kończyn wyglądało na tyle komicznie, że nawet w sytuacji pogrzebu nie sposób było powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Na szczęście reszta nie zauważyła mojego rozbawienia, bo pewnie za chwilę zlinczowaliby mnie tekstem o braku taktu. I tak go nie mam, po co się oszukiwać. Nie znałem za dobrze Leah, bo prawie nigdy nie było jej tutaj - ciągle pracowała, a jak wracała to zamykali się z Zeno w czterech ścianach swojego apartamentu i pewnie bzykali niczym króliki w rui. Zwyczajnie nie byłem świadom tego, że w sumie sytuacja mogła być jeszcze gorsza. Nie miałem na tyle wyobraźni, by przewidzieć jakie wydarzenia mogą się jeszcze ziścić tego dnia, gdyby nie odpowiednio szybka reakcja Elodie, Maxa i Lukrecji.
Na szczęście miejsce zamieszkania mojego starszego brata było nam doskonale wszystkim znane, a Lukrecja na wszelki wypadek miała drugie klucze, które wręczyła mi przed wyjazdem spod kościoła. I tak nie były potrzebne, bo gdy tylko udało nam się wjechać niemal na samą górę olbrzymiego wieżowca - cała paczka, gęsiego niczym na zbiórce harcerskiej w pośpiechu weszła do wnętrza apartamentu (drzwi były otwarte) tym samym od razu kierując się do biura Zeno. W tym momencie stanąłem jak wryty, bo przecież jako jego rodzina dane mi było wpakować się tam pierwszemu. Dosłownie zatrzymałem się w jednej sekundzie powodując, że Elodie, która kroczyła tuż za mną wpadła mi na plecy. Z jednej strony cieszyłem się, że to nie Max, bo ten masą swoich mięśni mógłby mnie zabić.
Wyobraźcie sobie moją minę kiedy spojrzałem na tą żyrafę Justina ładującego się do i tak sporego samochodu. No te jego wyginanie kończyn wyglądało na tyle komicznie, że nawet w sytuacji pogrzebu nie sposób było powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Na szczęście reszta nie zauważyła mojego rozbawienia, bo pewnie za chwilę zlinczowaliby mnie tekstem o braku taktu. I tak go nie mam, po co się oszukiwać. Nie znałem za dobrze Leah, bo prawie nigdy nie było jej tutaj - ciągle pracowała, a jak wracała to zamykali się z Zeno w czterech ścianach swojego apartamentu i pewnie bzykali niczym króliki w rui. Zwyczajnie nie byłem świadom tego, że w sumie sytuacja mogła być jeszcze gorsza. Nie miałem na tyle wyobraźni, by przewidzieć jakie wydarzenia mogą się jeszcze ziścić tego dnia, gdyby nie odpowiednio szybka reakcja Elodie, Maxa i Lukrecji.
Na szczęście miejsce zamieszkania mojego starszego brata było nam doskonale wszystkim znane, a Lukrecja na wszelki wypadek miała drugie klucze, które wręczyła mi przed wyjazdem spod kościoła. I tak nie były potrzebne, bo gdy tylko udało nam się wjechać niemal na samą górę olbrzymiego wieżowca - cała paczka, gęsiego niczym na zbiórce harcerskiej w pośpiechu weszła do wnętrza apartamentu (drzwi były otwarte) tym samym od razu kierując się do biura Zeno. W tym momencie stanąłem jak wryty, bo przecież jako jego rodzina dane mi było wpakować się tam pierwszemu. Dosłownie zatrzymałem się w jednej sekundzie powodując, że Elodie, która kroczyła tuż za mną wpadła mi na plecy. Z jednej strony cieszyłem się, że to nie Max, bo ten masą swoich mięśni mógłby mnie zabić.
Ukazał nam się potwornie przykry i przytłaczający widok ciemnowłosego chłopaka, który w tym momencie jest totalnie bezbronny i nie wie co zrobić ze swoim życiem. Nawet nie śmiałem drgnąć i jak mniemam - wszyscy pozostali poszli w moje ślady. Mój głupi brat siedział na krześle w jednej dłoni trzymając dopiero co odpalonego papierosa, natomiast w drugiej - nabity pistolet. Skąd wiem? Przeładował tuż po tym jak tylko tu weszliśmy Nawet na nas nie patrzył, po prostu siedział ze wzrokiem wbitym w podłogę - nawet nie wiem czy przez ostatni tydzień miałem okazję patrzeć mu w oczy.
-Żartujesz sobie... - sam nie wiem czy to był bardziej wyrzut, stwierdzenie czy desperacja, ale wypaliłem to wprost nie bojąc się konsekwencji swoich słów. - Nie jestem twoją niańką, by pilnować czy czasem nie przystawisz sobie spluwy do gardła przy każdej przykrej sytuacji - zacząłem odważnie iść w jego kierunku sądząc, że i tak w sumie na mnie nie patrzy i nie wie jak blisko niego się znajduję. O dziwo nikt mnie wtedy nie zatrzymał. Szkoda, myślałem, że się lubimy. - ... wiesz ile kobiet jest na świecie? I żeby jeszcze tak pła... - kontynuowałem dokładnie do momentu kiedy wypowiedziałem słowo 'kobieta', bo wtedy sytuacja potoczyła się zbyt szybko bym zdążył opisać uczucia towarzyszące mi w tej chwili. Zeno w jednym momencie wstał i chwycił mnie za koszulę. Niczym szmacianą lalkę złapał i przycisnął do ściany tuż za nim przy okazji wywracając z ogromnym hukiem krzesło, na którym przed sekundą siedział. W ferworze jednostronnej walki zdążyłem usłyszeć wypowiedziane przez Justina moje imię. Kochany chociaż on się o mnie martwi i o moją piękną twarz. Przez chwilę przycisnął mnie tak mocno, że zachłystnąłem się wdychanym powietrzem. Byłem jednocześnie zły, smutny i w szoku, bo nie wiedziałem czy czasem w przyszłym tygodniu nie odbędzie się drugi pogrzeb tym razem z miniaturką mojego zdjęcia w sali.
- Stary, spokojnie! Musisz się uspokoić... - ciotka przyzwoitka Maxiu próbował wybrnąć z sytuacji powoli zmierzając w naszym kierunku. Podchodził jak lis do jeża podczas gdy ja się dusiłem, no błagam!
-Ta kobieta była sensem mojego życia, a ty mi mówisz, że jest ich tysiące?! Jak w ogóle śmiesz przychodzić tutaj z takim tekstem... - wywarczał przez zęby, a trzęsącymi się dłońmi przystawił mi lufę do skroni. Ejejej! Teraz już przestało być zabawnie, a moje oczy chyba rozszerzyły się do maksimum ze zdziwienia. Na szczęście teraz również wszystko potoczyło się błyskawicznie, bo Justin i Max nauczeni na wcześniejszych sytuacjach bardzo szybko zareagowali ryzykując przy tym swoje własne życie. Jeden z nich chwycił nadgarstek Zeno od razu stanowczym ruchem wyszarpując jego rękę ku górze. Moje IQ rozgwiazdy nie pozwoliło mi na zweryfikowanie tego ruchu, ale gdy usłyszałem głośny strzał w sufit, a moje ciało osunęło się po ścianie w dół zrozumiałem, że gdyby nie to szarpnięcie - prawdopodobnie byłbym już po drugiej stronie. Udało się wytrącić mu pistolet, a huk spowodował chwilowe otępienie wszystkich zebranych. Zamknięte pomieszczenie nie sprzyja takim 'przyjemnym dźwiękom'.
Kilka minut ciszy pozwoliło mi okiełznać sytuację. Maxwellowi udało się wyrwać pistolet i odłożyć w bezpieczne miejsce natomiast w tym czasie Elodie czym prędzej podeszła do Włocha chwytając delikatnie jego trzęsące się dłonie. Obserwowałem to już z bezpiecznej odległości nadal siedząc roztrzęsiony na podłodze w towarzystwie Justina.
-Proszę, nie rób głupot. Jesteśmy z tobą... - powiedziała to tak delikatnie, półszeptem jakby za chwilę miała utulić go do snu. Wtedy chyba pierwszy raz wszyscy byliśmy świadkami tak dużej słabości naszego szefa. Opadł na kolana, a po jego policzkach powoli zaczęły spływać łzy. Nie chciał byśmy widzieli go w takim stanie, ale gdyby nie my, prawdopodobnie ten dureń odebrałby sobie życie...
[...]
Kilka chwil trwało uspokojenie Kaira i do tej pory była w stanie zrobić to tylko Elodie. Dopiero później dołączyła do nas Lukrecja, która po usłyszeniu całej sytuacji postanowiła, że powinniśmy zabrać wszystkie niebezpieczne przedmioty z pola manewru mojego brata. Może to i lepiej, będą nowe zabawki do kolekcji. Luka została z nim natomiast nam udało się zjechać windą na sam dół i wyjść na świeże powietrze by odetchnąć.
-Kurwa... ja żyje!- czułem jak całe ciało mi drga, byłem przerażony, a ten siwiejący kretyn tylko parsknął śmiechem odpalając papierosa. - Czego rżysz!? Mogłem tam zginąć!
-Jak masz niewyparzony jęzor to czego się spodziewałeś? - wtrącił się Max grzebiący gdzieś po kieszeniach w poszukiwaniu kluczyków.
-A co miałem powiedzieć? On... - zbulwersowałem się z lekka
- On... jak dorwie tego kto to zrobił to rozwali mu łeb. - Elodie zgasiła mój entuzjazm swoim poważnym tonem.
- Śmiem twierdzić, że najpierw zafunduje mu długi pobyt w ekskluzywnej sali tortur... - dodał McKain
- A my z biletami w pierwszym rzędzie? - powoli dochodząc do siebie wyrwałem przyjacielowi papierosa i wsadziłem sobie do ust delikatnie zerkając na pozostałych.
<Tym pozytywnym postem oficjalnie otwieram wątek fabularny>
<Bieżcie i korzystajcie z niego wszyscy~>
Moja ekipo? c:
1465 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz