Wpatrywałam się w krople deszczu, które ścigały się na zewnętrznej szybie samochodu. Która pierwsza dosięgnie brzegu, ta dostąpi zaszczytu połączenia się ze strumieniem. Nie zwracałam uwagi na piękny, mroczny krajobraz malujący się za oknem. Cały czas myślałam o tym, co powiedziałam Vincentowi. Czy naprawdę byłam tak głupia, by sądzić, że się przejmie moim gadaniem? "Może nawet mam chłopaka". Coś ty sobie myślała, idiotko...że zrobi minę smutnego szczeniaczka i rzuci ci się do stóp z prośbą, byś go nie opuszczała?
Prawda jest taka, że to ja potrzebuję jego. Nie przeżyję sama w tym świecie. Nie wiem nawet, do jasnej cholery, jak się nazywam. Może już na zawsze pozostanę Emiliyą Tarasovną.
Obróciłam w dłoniach kubek, który Kira dała mi w dowodzie, że wysłał ją Vincent. Same cycki. Typowe dla niego poczucie humoru.
Syknęłam z bólu, gdy pas zabezpieczający przycisnął moje kontuzjowane ramię - znacznie zwolniliśmy, przeciskając się między uliczkami jakiegoś miasteczka. A może wsi?
Było już niemal ciemno, gdy zaparkowałyśmy, ale domyśliłam się, że jesteśmy na jakimś kompletnym zadupiu. Totalnie mi to do niego nie pasuje.
- Witaj w Cliffe Woods - powiedziała Azjatka, gasząc auto. - Chodź, zaniosę ci bagaże.
Ledwo to powiedziała, a pojawił się elegancko ubrany mężczyzna, który zabrał z bagażnika moją niewielką walizeczkę i dwie walizki Kiry. Lokaj? No bez przesady. Gdy jednak wysiadłam z samochodu i spojrzałam na dom, zmieniłam zdanie.
Był ogromny i niesamowicie piękny, w typowo angielskim stylu. Niemal od razu poczułam się tutaj jak księżniczka, która wprowadza się do pałacu ukochanego księcia. Cóż, w mojej wersji nie będzie księcia. Ale to nic, bo współczesne księżniczki radzą sobie same. Zaprowadzono mnie do wysokiej, przestronnej komnaty, urządzonej w typowym dla niego stylu - nowoczesnym. Ściany były kremowe, podłoga w ogrzewanych panelach, a okna zasłonięte żaluzjami na pilota. Miałam w pokoju toaletkę, kanapę, małą biblioteczkę, wielki telewizor i nawet coś w rodzaju sauny. Obstawiam, że białe drewniane drzwi prowadzą do mojej osobistej lazienki. Nieco kłóciło się to z moją wizją bycia księżniczką, ale nie mogłam narzekać.
- Vincent przyjdzie po ciebie za godzinkę, lepiej zacznij się szykować - puściła mi oczko kobieta.
Gdy spojrzałam na łóżko i zauważyłam zieloną, długą suknię, niemal stanęły mi w oczach łzy. Wszystko przemyślał: założenie jej nie naruszy moich opatrunków, ale jednocześnie je zakryje. Jedynie brunatna kreska przy linii włosów będzie mnie dziś szpecić.
- Chcesz, żebym ułożyła ci włosy?
- Tak, p-proszę - głos nieco mi ochrypł po siedzeniu w ciszy podczas podróży.
- Wszystko okej? Byłaś dziwnie cicha całą drogę. Ale z drugiej strony nie znam cię, więc...
- Po prostu jeszcze dochodzę do siebie. To był ciężki tydzień - uśmiechnęłam się do lustra, mając pewność, że mnie widzi.
Pomogła mi się ubrać i górną część włosów upięła mi w koronę, a resztę zostawiła rozpuszczone. Na nogi włożyłam czarne baleriny, a w szafce znalazłam srebrną kolię, wysadzaną zielonkawymi kamieniami. Uszy zostawiłam w spokoju, jedno z nich oberwało podczas...wtargnięcia do domu Vincenta.
Miałam nadzieję, że mogę to sobie wziąć na ten wieczór. Teraz się czułam jak królowa, a nie jak księżniczka. Spojrzałam na zegarek, była 20:15. Na pewno minęła już nieco ponad godzina. Podekscytowana, chodziłam w tę i z powrotem po pokoju, co Kira skomentowała tekstem, że mam owsiki w tyłku. Byłam w tak świetnym humorze, że nawet się zaśmiałam z jej żartu.
- Coś go długo nie ma, strojniś jeden. Pójdę sprawdzić, co z nim - powiedziała, dając mi jednocześnie znak, bym została tutaj.
Ale ja, oczywiście, nie mogłam usiedzieć w miejscu. W pięć minut po tym, jak opuściła pomieszczenie, wyszłam na korytarz - kompletnie nie wiedząc, w którą stronę się udać. Na szczęście spotkałam po drodze jakąś kobietę.
- Przepraszam, którędy do jadalni lub czegoś w rodzaju bawialni?
Spojrzała na mnie, jakby zszokowana tym, że się do niej odzywam. Wskazała mi jednak drogę, a następnie oddaliła się pospiesznie, jakby popełniła jakąś zbrodnię. Przeszłam cztery długości korytarzy, a gdy usłyszałam trzaskanie kominka, byłam niemal pewna, że wskazała mi właściwy kierunek. Jeszcze nie zdążyłam wyjść zza ściany, a moje usta już rozświetlił uśmiech. Który szybko zgasł.
- I wiesz, Travis, normalnie ją wygrzmociłem. Co miałem zrobić, jak mi się pchała do łóżka?
Facet stojący tyłem do mnie, a przodem do kominka musiał być Travisem. Vincent siedział na kanapie, też odwrócony do mnie plecami. Na stole stała butelka szampana, który pewnie był wart więcej niż moje życie. Wszędzie w całym pomieszczeniu, które zapewne było największym w domu, rozstawione były świeczki. Iście romantyczna atmosfera. Ale nic dziś ode mnie nie dostanie, jeśli ma się tak o mnie wyrażać, gdy mnie nie ma w pobliżu...
- A która ci się nie pcha, stary? - roześmiał się obcy mi głos - Chociaż dobra była? Ja się zabawiałem z Em wieki temu, już nie pamiętam.
Em?
- Jak zwykle - zarechotał dobrze mi znany głos - Najpierw oral dla niej, potem na ostro. Miała na sobie taką fajną, czerwoną sukienkę...ale wiesz, ruchając się z nią cały czas myślałem o...
On nie mówił o mnie. Poczułam ostre ukłucie w okolicy klatki piersiowej, złapałam się framugi łuku drzwiowego by nie zatoczyć się do tyłu. Paznokcie ostro przeorały kamienne wykończenie, wydając głośny dźwięk.
Nagle Travis się odwrócił, niemal natychmiast spoglądając mi w oczy, a Vi na widok jego miny zamilkł. Nastała grobowa cisza. Gdzieś za plecami usłyszałam ciche westchnienie Kiry.
[Vincent? Mam nadzieję, że cię pozytywnie zaskoczyłam C:]
851 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz