Gdyby tylko wiedziała, że jej ukochany Acco zostanie zamordowany przez członków jednej z większych bliskowschodnich organizacji terrorystycznych kierujących się w swoich działaniach zasadami radykalnego islamu, z pewnością dołożyłaby znacznie większych starań, byle tylko powstrzymać go od ostatniego wyjazdu do Libii. Niestety wbrew swojemu pierwszemu imieniu nie potrafiła przewidywać przyszłości, więc choć niespełna dwa miesiące temu stała nad pustą trumną, którą eleganccy pracownicy zakładu pogrzebowego spuszczali do wcześniej wykopanej dziury w ziemi na terenie cmentarza należącego do holenderskiego miasta Lejda, trzymając za rączkę zalewającą się gorzkimi łzami Lav i tuląc w ramionach wyraźnie zdezorientowanego Keesa, wciąż nie potrafiła pogodzić się z myślą, że jej luby nigdy już nie stanie w drzwiach ich wspólnego przytulnego gniazdka z tym swoim wspaniałym szerokim uśmiechem na twarzy i opierając się jedną ręką o framugę nie zrelacjonuje jej szczegółów swojej niedawnej podróży. Mimo upływu czasu nadal nie chciała dopuścić do siebie okropnej myśli, że redaktor naczelny gazety, dla której mężczyzna jej życia przepracował wiele lat się nie pomylił, twierdząc, że jego pracownik najpierw dostał się w ręce rebeliantów, a potem zginął w wymianie ognia między nimi a antyterrorystami.
Sprzedaż domu i przeprowadzka do Londynu teoretycznie miały znacznie przyśpieszyć ten proces, przynajmniej tak twierdził jej psycholog, lecz ona sama miała na ten temat odmienne zdanie. Pewnych wspomnień oraz związanych z nimi pytań po prostu nie dało się tak łatwo wyprzeć z umysłu. Mimo to musiała przyznać, że jej nowi koledzy po fachu faktycznie stanęli na wysokości zadania, niemal stając na głowie, byle tylko nie miała za dużo czasu na bezsensowne rozpatrywanie scen z przeszłości. Już pierwszego dnia dostarczyli na jej biurko całe stosy teczek zawierających akty obecnie prowadzonych spraw, którymi jako świeżo mianowana naczelniczka Wydziału Kryminalnego powinna się jak najszybciej zająć. Zanim jednak zdołała przebić się choćby przez połowę z nich, usłyszała głośne pukanie do drzwi gabinetu, które rzecz jasna sprawiło, że śpiąca do tej pory u jej nóg Briseis natychmiast poderwała się na równe łapy i wydała z siebie kilka ostrzegawczych szczeknięć.
- Proszę wejść. - Rzuciła, jednocześnie kładąc prawą dłoń na łbie futrzaka celem jego uspokojenia. - Już dobrze maleńka, nie trzeba. - Oświadczyła, obserwując jak do środka wchodzi któryś z jej podwładnych, którego nazwiska nie zdążyła jeszcze sobie przyswoić. Zerknęła więc przelotnie na etykietkę przyczepioną do jego munduru, by zorientować się z kim ma właściwie do czynienia. - Jeśli przyszedłeś zapytać, czy zdążyłam już przeczytać wszystkie dokumenty, którymi byliście uprzejmi mnie obdarzyć, to lepiej natychmiast stąd odmaszeruj, bo przysięgam, że ją na Ciebie napuszczę. - Ruchem głowy wskazała mu wyjście.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, Pani naczelnik. - W zamian za swój chwilowy wybuch, otrzymała tylko lekkie wzruszenie ramionami i ciche westchnięcie. - Zwłaszcza, że w poczekalni na dole siedzi Pani pierwsza petentka. Nie możemy przecież straszyć obywateli swoim wyglądem, a jestem pewien, że ta Pani bestyjka nieźle by mnie uszkodziła. - Ukucnął na kilka sekund, pozwalając by wielka suka zaznajomiła się z jego zapachem. - Mam rację, piękna ? - Podrapał futrzaka za uchem, po czym skupił się znowu na jego właścicielce.
- W takim razie przyprowadź ją do mnie i znajdź kogoś, kto podczas gdy ja będę wysłuchiwać jej zeznań zajmie się Briseis. - Widząc jak funkcjonariusz łatwo nawiązuje kontakt z psiakiem, przeszła na znacznie łagodniejszy ton.
- Tak jest. - Blondyn zniknął na niespełna minutę, by następnie pojawić się w towarzystwie starszej, lecz wyraźnie energicznej damy i zabrać ze sobą owczarka.
< Shey ? >
546 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz