Po licznych namowach ze strony zarówno "współpracowników" jak i przyjaciółki zdecydowałam się wrócić do domu. Musiałam wziąć prysznic, przygotować się, gdyż przed południem mam być w pracy, a miałam jeszcze coś przekąsić i się zdrzemnąć.
Powiedźmy sobie, że gdy dotarłam do domu, było już coś około trzeciej rano. Po wzięciu prysznica zwyczajnie padłam na łóżko. Zanim jednak usnęłam, musiałam podłączyć telefon do ładowania, po tej czynności zasnęłam. Nie jestem dokładnie, pewna ile spałam, ale obudził mnie telefon, był on od mojej młodszej siostry. Po odebraniu i zwleczeniu się z łóżka skierowałam się do szafy, by wybrać odpowiednie ubrania. Gdzieś w trakcie tej rozmowy usłyszałam jak moja droga siostra, miała już lądować samolotem na lotnisku w Londynie, jednakże plan uległ zmianie i w ostatniej chwili zawróciła samolot. Poleciała do Tajlandii. Mamy tam domek letniskowy, podobnie jak na Hawajach, pewnie po tygodniu przeniesie się tam. Była zła, że tak zmieniam zdanie. Jednakże niebezpiecznie teraz jest, lepiej niż muszę użerać się i pilnować brata, siostra mogłaby to utrudnić. Lepiej, gdy jest poza tym bałaganem. Po rozmowie z nią dostałam także telefon od przyjaciółki. Opowiedziała mi o wynikach śledztwa. Dokładniej to słuchałam jej na słuchawce, gdyż musiałam się wyszykować i przygotować do roboty. Dlatego też po nieco dłuższej rozmowie z dziewczyną była gotowa. Zahaczyłam o kuchnię, by wziąć dwa świeże croissanty, do tego termos z kawą i mogłam ruszyć. Sprawdziłam, czy włożyłam buty, a mianowicie szpilki, nie były one wysokie, ale miały nieco grubszy obcas. Broń, dokumenty oraz odznaka. Wszystko miałam. Do tego wzięłam kluczyki do auta. Tym razem było to granatowe porsche. Jedno z aut, które jakiś czas temu kupowaliśmy. Sprawdziłam, czy wzięłam wszystko, po czym wyszłam z domu.
Droga zajęła niewiele czasu, nim dojechałam na miejsce, dostałam telefon od przyjaciółki. Dziwnie, że ponownie dzwoni. Oczywiście robiła to wielokrotnie, jednakże tym razem miałam wrażenie, że chodzi tu o coś więcej. Po zaparkowaniu wzięłam torbę, termos z kawą i odebrałam, by móc się dowiedzieć, o co chodzi.
- Dostałam cynk, że ktoś na ciebie doniósł do Clintona. Uważaj na siebie i nie rób nic podejrzanego. Zachowuj się jak ty. Resztą zajmę się ja. - rzekła, po tych słowach się rozłączyła. Odetchnęłam głęboko, po czym wzięłam swoje rzeczy i wysiadłam z auta. Zamknęłam autko, po czym ruszyłam do budynku. Po drodze udało mi się pogadać z kilkoma osobami, dodano mi trochę więcej raportów. Nawet poproszono o pomoc w pewnej sprawie. Tak jakby coś zniknęło z raportu albo dowodów. Trzeba będzie się tym zająć. Dlatego też zostało mi to pokazane, a ja ruszyłam do pracy.
Gdzieś w połowie zadania, zrobiłam sobie przerwę, by zjeść śniadanie i wypić świeżą i gorącą kawę. Pewne dowody zniknęły, gdyż ktoś podpisał odpowiednie dokumenty o ich odbiorze. Będzie trzeba to zgłosić. Skoro zdarzył się jeden taki przypadek, to może i drugi. Dlatego też, po zjedzeniu i odpoczynku, nawet udało mi się złapać zajętego brata, po czym wróciłam do swojego zajęcia.
Mogło minąć coś do dwóch godzin, gdyż tonęłam w dokumentach. Było tego tak wiele, że wątpię, by ktoś odnalazł te błędy. Wzięłam ów papiery i ruszyłam do odpowiedzialnego za dowody. Po dokładniej analizie i rozmowy udało się dojść do jakiegoś porozumienia. Dlatego też, gdy zabrałam swoje rzeczy, mogłam ruszyć do biurka i wziąć się za raporty. Namnożyło się ich, gdy byłam zajęta. O dziwo tylko kilka osób siedziała teraz przy biurkach. Sprawdziłam, czy w moim biurku nie ma czegoś dziwnego, po czym wyjęłam z zamkniętej szuflady dokumenty, które dostałam od jednego z policjantów. Wsunęłam sobie słuchawkę do ucha, drugie pozostawiłam puste, by słyszeć w razie czego, gdyby ktoś mnie nawoływał. Wygodnie usiadłam, wypiłam łyk kawy i ruszyłam najpierw z mejlami i tym, co miałam zrobić na komputerze, by potem siąść do raportów.
W słuchawce leciała mi muzyka, która sprawiała mi ulgę i wyciszała, choć dla niektórych może ona wydawać się dziwna, głośna i być z nią coś nie tak. No cóż, każdy ma swoje upodobania. Nie spostrzegłam, że ktoś zagląda mi przez ramię i gapi się na to, co robię. Może większą uwagę powinnam zwrócić na osobnika, który patrzył mi przez ramię, jednakże w końcu dał spokój i usiadł na krześle. Był to niesławny Anrai albo jak go zwą "Devil". Akurat, gdy miałam się przeciągnąć, jedna z dziewczyn zwróciła się do mnie.
- Sumiere, mogłabyś się zająć, ja muszę lecieć, odebrać dziecko. - rzekła. Czy naprawdę myśli, że to będzie mnie to interesować?
- Myślisz, że zwalanie roboty na innych, w przyszłości ci się przysłuży? - spytałam jej. Mój spokojny ton, nie wykazywał wrażliwości. - Nianie i rodzina są od zajmowania się dziećmi, a ty, jeśli masz czas na nie to i na prace. - dodałam i gdy już miała wrócić do swojego zajęcia.
- Poprosiłam cię, byś się tym zajęła. Jeśli nie możesz albo nie chcesz, to było powiedzieć nie. - jej ton najwyraźniej został urażony przez moje słowa.
- Dobre mi sobie. To proszę, nawet nie padło z twoich ust. - możliwe, że prychnęłam gdzieś pomiędzy słowami, gdyż takie kretynki zwyczajnie irytują człowieka. Całkowicie zignorowałam już jej dalsze słowa i wróciłam do pracy. Oczywiście mogę być pewna, że wleci jakaś skarga w moją stronę.
- Sumiere nie przejmuj się, nią. - rzekła jedna z siedzących tam osób. Nie zagłębiałam się już w to, dlatego też zwyczajnie musiałam wrócić do pracy i zrobić to miałam w planie. Oczywiście kilka razy wstawałam i musiałam odnieść w odpowiednie miejsca dokumenty, papiery i już gotowe raporty. Jednakże miałam ich jeszcze sporo, dlatego też wróciłam na swoje miejsce i zdecydowałam się pozostać po godzinach, by dokończyć to, co zaczęłam. Może następnego dnia będę mieć mniej pracy. Dostałam nawet tydzień przed informacje o bankiecie. Poważnie mój szanowny brat się nie pojawi, nie lubi takich imprez. Kirke za to lubi, ale ma swoje zajęcia, dlatego też jako najstarsza z rodzeństwa muszę reprezentować zarówno siebie, jak i swoją rodzinę. Będą tam ważne postacie oraz najpewniej znowu pojawią się zapytania o narzeczonego. Nie znośni ci ludzie są.
- Sumiere skup się na pracy, resztę zostaw na później. - powiedziałam do siebie pod nosem. Najwyraźniej zwróciło to uwagę Anraia, jakichś czas już sobie smacznie spał, a może nawet grał na telefonie.
- Rozmowy ze sobą można uznać za szaleństwo. Oszalałaś już? - spytał i spojrzał na mnie.
- Granie na telefonie w miejscu pracy, można uznać za brak szacunku. Brak ci szacunku, a może pracy? - odpowiedziałam pytaniem na jego pytanie.
Podsunęłam mu kupkę raportów, po czym z miłym i szczerym uśmiechem dodałam.
- Przyłóż się, bo słyszałam, że twoje pismo jest trudne do rozszyfrowania. - powróciłam do swojej części. Pisałam to raporty oraz dokumenty na komputerze. Sporo pracy, gdyż tym razem przyszłam gdzieś po południu, zamiast rano. Sporo pracy, było. Oczywiście zaległej, której nikt nie chciał robić.
Anrai?
1087 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz