Kątem oka widziałem tylko jak Harvey zmierza w stronę kuchni, gdzie znajdowała się Lukrecja. Mimo tego co mu powiedziałem, wiedziałem, że nie za wiele to wniesie do całej sytuacji. W końcu czemu miałby mnie w ogóle słuchać zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie mieliśmy do tej pory okazji żeby posiedzieć we własnym gronie. Z jakiego powodu czułem, że to nie jest dobry pomysł, by w tym momencie z nią rozmawiać. Powiedziałem raz i tyle powinno wystarczyć, a skoro on chciał działać na własną rękę...
- Lukrecja...- powiedział kiedy ta chciała wyminąć go w drzwiach i po prostu zająć się sobą. Konkretnie dał jej do zrozumienia, że chyba czas porozmawiać wystawiając rękę dosłownie przed ją twarzą kładąc dłoń na framudze drzwi i konkretnie odgradzając ją od salonu, w którym ja się znajdowałem. - Będziesz mnie teraz unikać? Przecież...
-Nie zamierzam nawet z tobą rozmawiać. - mruknęła bez jakichkolwiek emocji i nawet na niego nie patrząc. Patrzyła się po prostu przed siebie, a ja po raz pierwszy zauważyłem jak wiele ma ze mną wspólnego moje rodzeństwo i tak naprawdę jak zachowuję się na co dzień. Nigdy nie miałem okazji oglądać w takim stanie Luki, a już na pewno nie takiej obojętnej, ignorującej wszystko co dzieje się dookoła. - I nie zatrzymuj mnie siłą. Nie jestem twoją własnością żebyś mógł mi mówić kiedy jest czas na rozmowę a kiedy nie.. - to powiedziawszy po prostu przeszłą pod jego ręką i ponownie zamknęła się w mojej sypialni. Nie przyzwyczaiła się za bardzo?
Obserwując to wszystko z boku jeszcze nie do końca będąc obecnym i świadomym, widziałem tylko minę Harveya i wzrok wbity w podłogę. Chyba nieźle musiało go zdziwić zachowanie jego dziewczyny zwłaszcza, że pewnie sam nie wiedział z jakim charakterkiem ma do czynienia...
-Moretti... - uśmiechnąłem się lekko kiedy spojrzał w moją stronę tak błagalnym wzrokiem jakby prosił żebym wytłumaczył mu to co właśnie zaszło. - Daj jej czas... - zebrałem się z kanapy rozmasowując kark obolały po niewygodnym śnie.
-Kurwa, nie miałem na to wpływu...
-Miałeś. - odpowiedziałem od razu nie dbając o to czy wkurzy się jeszcze bardziej. Trochę zdążyłem go już poznać i nie był to człowiek, który szybko wpadał w złość. Mimo wszystko chodziło o Lukrecje czyli dziewczynę, którą kocha, a w takiej sytuacji robi się różne dziwne rzeczy, które normalnie nawet nie wpadłyby nam do głowy. Przez czas kiedy dłużej mi się przypatrywał oczekując rozwinięcia zdążyłem wstać i podejść bliżej niego chcąc za moment iść się ogarnąć - Trochę wchodzą Ci na głowę Ci twoi 'przyjaciele', gdybyś krócej ich trzymał to nic takiego by się nie stało.
-Czyli też uważasz, że to moja wina?
-Nie rób z siebie ofiary. Po prostu mówię co widzę, dobiorą nam się do dupy jeśli w tą stronę będzie szła sytuacja... - jak do tej pory mówiłem spokojnie, w tym czasie zdążyłem już wziąć świeży ręcznik i skierować się w stronę łazienki do momentu aż mi na to nie odpowiedział...
-Dobiorą się wam do dupy? Jestem policjantem nie będę rozstawiał kolegów po kontach, a to wy tak naprawdę w tym momencie działacie niezgodnie z....
- Mam odebrać to jako groźbę? - tym razem już nieco bardziej szorstko zwróciłem się w jego stronę, a jednocześnie momentalnie się zatrzymałem w miejscu. Musiałem dokładnie przetworzyć każde jego słowo żeby sobie czasem nie dopowiedzieć. Wtedy sytuacja mogłaby nabrać trochę innego toru, którego ani ja ani on nie chcieliśmy.
-...Nie. - odpowiedział po chwili ciszy jakby dotarło do niego, że przez stres związany z jego ukochaną chyba trochę za mocno się zagalopował. Nie kłamał i miał stu procentową rację, ale chyba nie spodziewał się, że zignoruje takie słowa zwłaszcza teraz kiedy dopuściłem go tak blisko siebie. Złapałem za drzwi od łazienki i jeszcze na moment się zatrzymałem by spojrzeć na niego przez ramię.
-Pamiętaj o tym, że to ja będę decydował czy w ogóle będziesz miał jakikolwiek dostęp do Lukrecji, wystarczy że pstryknę palcami, a więcej jej nie zobaczysz. Nie zapominaj z kim masz do czynienia jak Cię następnym razem słowa poniosą...
Po tym co powiedziałem nie czekałem już na jego odpowiedź. Chciałem zostawić go samego z tym wszystkim żeby na spokojnie sobie to przemyślał. Uważałem go za przyjaciela, ale nawet na takich relacjach czasem trzeba było dać do zrozumienia tej drugiej osobie, że nie może przekraczać pewnych granic. Wiedziałem, że Harvey nie bał się mnie i właściwie jedną dobrze przemyślaną akcją mógł rozwalić całą Pangeę, ale..... na drodze do tego wszystkiego stałą moja młodsza siostra, która była naprawdę mocnym argumentem, by wstrzymać jego duszę stróża prawa i przykładnego obywatela Londynu.
Wyszedłem po 20 minutach - wykąpany, z ułożonymi włosami, ubrany w ulubioną czarną koszulę...
Harv siedział i patrzył w sufit jakby właśnie myślał nad tym wszystkim co się stało. Zamierzałem przejść do kuchni kiedy zatrzymało mnie moje imię wypowiedziane właśnie przez niego.
-... Faye złożyła natychmiastowe wypowiedzenie z oddziału i przenieśli ją na.. Florydę..- tym razem to jego ton był nadzwyczaj spokojny, wywiercił tym we mnie taką dziurę, że aż obróciłem się w jego stronę. Najwidoczniej musiał dostać telefon lub wiadomość w czasie kiedy ja się kąpałem.
- Co..? - dopytałem lekko zdziwiony, ale on już nic nie odpowiedział, a jedynie westchnął.
- Skoro Ci na niej zależało dlaczego nic jej nie powiedziałeś? - oho teraz będziemy bawić się w pouczacie i patrzenie, który walnie czymś gorszym?
- Żeby nie skończyła tak jak moja narzeczona. Gdybyś była na moim miejscu ryzykowałbyś?
Harv?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz