Poranna kawa była moją standardową rutyną od wielu lat. Dzisiejszego ranka miałam jednak wiele na głowie, dlatego nie mogłam sobie pozwolić na rozkoszowanie się smakiem mojej karmelowej latte podczas siedzenia w miękkim fotelu w jednej z moich ulubionych kawiarni. Zdecydowałam się wypić ją w drodze na spotkanie z jednym z inwestorów firmy mojego ojca. Mowa tu o legalnej części naszego biznesu, dlatego Eliah nie przywiązał do sprawy wielkiej wagi i wysłał na to spotkanie mnie, sam w tym czasie skupiając się na rzeczach zdecydowanie dla nas ważniejszych, czym była tajna działalność rodzinnej firmy.
Wiedziałam, że moje poranne spotkanie z niejakim Evanem Montgomery nie było sprawą najwyższej wagi, niemniej przygotowałam się do niego solidnie. Już kilka dni wcześniej dowiedziałam się o mężczyźnie wszystkiego, do czego moi informatorzy dali radę się dokopać, czyli praktycznie każdego aspektu jego istnienia. Przykładny obywatel, solidny pracownik, wzbogacił się w całkiem legalny sposób w okolicach swojej trzydziestki i nigdy nie skalał swoich kryształowo czystych rąk niczym, co mogłoby w jakikolwiek zaszkodzić jego wizerunkowi publicznemu. Spodziewałam się, że pod piękną przykrywką znajdę zgniłe oblicze, ale tym razem okazało się, iż nie mogłabym się bardziej mylić. Mężczyzna był do bólu dobry i nudny, w dodatku znany ze swojej słabości do pięknych kobiet — co oczywiście nie kolidowało z faktem, iż zakwalifikowano go w kategorii dżentelmena — i to uświadomiło mi, dlaczego ojciec wysłał na spotkanie właśnie mnie. Evan posługiwał się potężnymi pieniędzmi, które pod odpowiednią przykrywką mogłyby wspomóc naszą mniej popieraną przez tak zwane "idealne społeczeństwo" część biznesu, a ja jestem perfekcyjną osobą do wykonania zadania, jakim jest przekonanie bogatego mężczyzny, który wie, jak dobrze patrzeć oczami, że podpisanie z nami umowy jest najlepszym, co może zrobić i że przyniesie mu to odpowiednie korzyści. Udowadniało to, iż ojciec ufał mi i moim wyborom, a także wierzył w powodzenie mojej akcji. To była najlepsza pochwała, na jaką mogłam z jego strony liczyć.
Ubrałam się dzisiaj w mój najnowszy, nieskazitelnie biały strój, składający się z ekstrawaganckiej, aczkolwiek eleganckiej góry, która podkreślała subtelnie moje kształty, a jednocześnie nie była ani trochę wulgarna oraz białej spódnicy przed kolano. Dobrałam do tego proste, czarne szpilki odsłaniające moje palce u stóp i wyprostowałam włosy, zakładając pojedyncze kosmyki za uszy. Kupiłam kawę i dziarsko ruszyłam w trasę prowadzącą do restauracji, w której miałam zaplanowane spotkanie z inwestorem oraz prawnikiem. Zdecydowałam się na pokonanie tej odległości na nogach, ponieważ z powodu nagłych zmian w moim grafiku, nie zdążyłam rano pobiegać, co robię dzień w dzień od dłuższego czasu i nie chciałam tracić resztki szansy na poranną aktywność fizyczną. Nie uszłam jednak za daleko, gdyż w momencie, gdy unosiłam kubek z kawą do ust, ktoś wpadł na mnie, powodując, że napój rozlał się na wszystkie strony, cudem omijając jedynie mnie. Większość gorącej kawy oblała ubranie winnego tej sytuacji mężczyzny. Całe szczęście, iż mój strój się nie zapaskudził, bo nie wiem, co zrobiłabym w takim wypadku, mając przed sobą perspektywę istotnego spotkania w przeciągu może kilkunastu minut od tego momentu.
Na propozycję zadośćuczynienia w postaci nowej kawy może i zareagowałabym pozytywnie, ale czas mnie gonił, a ja jeszcze nie oszalałam na tyle, by zaprzepaścić spotkanie biznesowe dla wyjścia na kawę z nieznajomym, który w dodatku chwilę wcześniej zdewastował moją poprzednią.
— Obawiam się, że musisz mi wybaczyć, ponieważ spasuję. Obowiązki mnie gonią — streściłam mu pokrótce, wykrzywiając wargi w czymś na pozór przepraszającego uśmiechu. Przepraszać nie miałam za co, natomiast bycie kulturalnym było czymś, o czym nie mogłam zapomnieć nawet w takiej sytuacji.
— Dowiem się chociaż, jak masz na imię? — zapytał, zerkając na mnie z czystą ciekawością, jak gdyby zastanawiał się, czy jest szansa, że już kiedyś gdzieś się minęliśmy. W mojej ocenie nie było takiej możliwości. Z moją pamięcią fotograficzną nie zapomniałabym takiej twarzy.
— Na to trzeba sobie zasłużyć. — Po raz pierwszy od początku tego dziwnego, przypadkowego spotkania, uśmiechnęłam się i zwinnie wyminęłam mężczyznę.
Półtorej godziny później, całkowicie oczarowany mną inwestor praktycznie jadł mi z ręki. Udało mi się wypracować z nim umowę, dzięki której naszej firmie zostanie przekazana duża ilość pieniędzy, aczkolwiek żeby ostatecznie złożyć na niej podpis, potrzebna nam była obecność mojego ojca, jako oficjalnego przedstawiciela firmy. Umówiliśmy się więc na następne spotkanie nazajutrz, tym razem w rozszerzonym składzie. Wiedziałam, że mój ojciec był zadowolony z takiego obrotu spraw.
Powiadomienie o nowej wiadomości przyszło mi idealnie trzy minuty po pożegnaniu z Evanem i wyjściu z restauracji. Asystentka ojca przekazała mi jego prośbę, a raczej nakaz, o odebraniu istotnej paczuszki na jego nazwisko z pewnego antykwariatu, który postanowił dorabiać sobie na dwa możliwe kanały, z czego ten mniej oficjalny współpracował z nami od pewnego czasu. Nie chcąc czekać na mojego szofera, wsiadłam do taksówki, która jakby czekała idealnie na mnie i podałam kierowcy adres, pod którym mieścił się antykwariat.
Gdy weszłam do budynku, spotkało mnie małe zaskoczenie. Mężczyzna, który tego poranka skazał moją kawę na rozlanie, był w środku. Gdy tylko mnie zauważył, uniósł brwi.
— To nie może być przypadek — zasugerował śmiało. — Czy teraz będzie mi dane poznać twoje imię?
Przewróciłam oczami, podchodząc do lady, za którą siedziała pracownica antykwariatu. Odwróciłam się na moment, rzucając mężczyźnie oceniające spojrzenie.
— Brooklynne — wymówiłam swoje imię.
Nie czekając na odpowiedź, powróciłam wzrokiem do dziewczyny za ladą i ściszyłam głos.
— Paczka na nazwisko Russo.
<Łucja?>
858 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz