W milczeniu śledziłam wzrokiem tłustą, czarną muchę, wędrującą wte i wewte na wystawionym nad kawiarnią menu. Dzień był wyjątkowo gorący, a klimatyzacja w galerii chyba musiała ulec awarii, bo czułam się jakbym siedziała w saunie.
- Tylko mówię. - zaznaczyła dobitnie Lily. Zerknęłam na nią z boku żeby zobaczyć, że również wodzi wzrokiem po kawowych propozycjach. - Mogłabyś chociaż przyjść na pierwsze spotkanie. Profesor Fernsby powiedział, że byłabyś idealna do tej roboty.
- Już mu powiedziałam, co o tym myślę. - odpowiedziałam spokojnie i wróciłam do przeglądania menu. Cynamonowe latte wydawało się dobrą opcją.
- O, tak, i uważam, że zrobiłaś źle! - Lily gniewnie przestąpiła z nogi na nogę. - Co bierzesz?
- Cappuccino. - odparłam obojętnie. - Tobie zresztą też mówiłam, że nie chcę się w to mieszać.
Kolejka przesunęła się i znalazłyśmy się przed kasą. Lily podała kasjerce nasze zamówienia, po czym obie przez chwilę skupiłyśmy się na szukaniu drobnych.
- Napisanie jednego artykułu do gazetki szkolnej to nie jest mieszanie się. - powiedziała szeptem moja przyjaciółka, kiedy pracownica poszła odebrać nasze zamówienia. - Zresztą i tak już jesteś zamieszana. To znaczy, twój ojciec jest.
Przeszyły mnie niekontrolowane dreszcze, a pomimo ciepłego dnia poczułam na plecach zimny pot. Co ona wygadywała? Szok na moment odebrał mi mowę, więc poczekałam aż kasjerka przyniesie nam kawy, a potem odeszłam na bok, ciągnąc Lily za sobą.
- Auć, uważaj. - wyszarpnęła łokieć spod mojego uścisku. - Przez Ciebie rozleję.
- Co to znaczy, że mój ojciec jest zamieszany? - czułam, że tracę kontrolę i jeśli będzie zwlekać jeszcze chwilę, to wyduszę z niej odpowiedź. Byłam pewna, że już z tym kończył. Cholera! Załatwiłam mu nawet robotę w barze, żeby nie musiał układać się z mafią.
Zauważyłam, że Lily przygląda mi się niepewnie.
- Miałam Ci powiedzieć o tym, przysięgam. - westchnęła w końcu. - Kilka dni temu przyszłam do Was, po te notatki z marketingu, które mi obiecałaś, ale zapomniałaś dać mi je po wykładach. Nie dzwoniłam, bo... - przytknęła dłoń do czoła w nerwowym geście. - ... skąd miałam wiedzieć, że akurat będziesz w pracy? Byłam pewna, że środy masz wolne!
- Wtorki mam wolne. - poprawiłam mechanicznie, ale zaraz się opamiętałam. - I co dalej?
- To, że kiedy zapukałam, to jakiś ćpun o mało mnie nie zastrzelił! Serio, przystawił mi lufę do głowy i zaczął coś krzyczeć, że jak mu nie zapłacę to pomaluje ścianę moim mózgiem.
- O mój Boże. - potarłam twarz rękoma. - On znowu to robi.
- I to jeszcze jak. - poczułam dotyk ciepłej dłoni na ramieniu. - Przynajmniej wiesz, nic mi się nie stało. Twój ojciec powiedział, żeby dał mu kilka dni i ten psychopata sobie poszedł. Nic wielkiego się nie stało.
- Nie wiem, jak możesz tak mówić. O mało nie zginęłaś na mojej klatce schodowej!
- Dziewczyno. - Lily uśmiechnęła się do mnie krzywo. - Moja ciotka przez lata szmuglowała narkotyki dla Pangei. Niestety, wiem co nieco o tym biznesie. Idziemy już?
Byłam pełna podziwu dla jej optymizmu. Ja dalej nie mogłam przyzwyczaić się do życia w tym jakże przegniłym przestępczością mieście. Ostatecznie złapałam pod ramię czekającą na mnie Lily i ruszyłyśmy w kierunku jednej z alejek galerii.
- Hmm, niezbyt smaczna ta kawa. - powiedziała, pociągając łyk ze swojego kartonowego kubka. - Redemption jest zdecydowanie lepsze.
Uśmiechnęłam się na nazwę naszej ulubionej knajpki.
- Zdecydowanie.
Był wczesny wieczór, gdy lawirowałam uliczkami, usiłując jak najkrótszą drogą trafić do domu. Całą zmianę nie mogłam usiedzieć na miejscu, myślałam o tym, co opowiedziała mi Lily. Chociaż czasem miała skłonność do przesady, to nie uważałam, żeby przesadzała w tym wypadku. Mój ojciec już wiele razy zawiódł moje zaufanie w tym temacie - zbyt wiele. Musiałam szybko to wyjaśnić, zanim sytuacja zrobi się znacznie, znacznie gorsza.
Kiedy niczym huragan wpadłam do domu, Herb leżał na kanapie przed telewizorem.
- Cześć, słonko. - powiedział zachrypniętym głosem, jakby znowu pił, ale zaraz odkaszlnął. - Wróciłaś wcześniej?
- Owszem. - z hukiem rzuciłam torbę na podłogę i podeszłam bliżej. Niemal potknęłam się o butelkę po piwie, która z hałasem potoczyła się pod ścianę. - Możesz mi łaskawie wyjaśnić, w co znowu, do cholery, się wplątałeś?!
- Riley... - westchnął ciężko i usiadł. Zbladł lekko. - Riley, kochanie... podasz mi najpierw coś do picia? Cholera, jak tak dalej pójdzie, to przez te upały całkiem stracę głos...
Jakaś tama we mnie pękła. Porwałam torbę z podłogi i cisnęłam ją na kanapę. Nawet go nie dotknęła, ale to wystarczyło, by nieco otrzeźwiał.
- Lily powiedziała mi wszystko. Tato... obiecałeś mi. Obiecałeś, że już więcej nie będziesz się w to mieszał.
- Riley... To nie tak jak myślisz. Nie chodzi o jakieś stałe dostawy, to tylko... jednorazowa robota.
Zrezygnowana, usiadłam na kanapie. Za każdym razem było tak samo. Miałam tylko nadzieję, że jakoś uda mi się z go z tego wyplątać.
- Ile?
- Ile co?
- Ile pieniędzy im zalegasz? I komu?
Herb nie odpowiedział, ale za niego zrobić to odgłos pukania do drzwi. Miałam bardzo jasne przeczucie, że za nimi stoi moja odpowiedź.
Niemal automatycznie wstałam i podeszłam do drzwi. Spodziewając się najgorszego z najgorszych przedstawicieli gangu, ku swojemu zdziwieniu, w wizjerze ujrzałam młodą afroamerykankę. Pomimo tego, że nie wyglądała jak przestępczyni, postanowiłam nie tracić czujności. Zauważyłam, że miała na sobie za dużą, szarą bluzę. Czy mogła chować w niej broń?
- Kto tam? - spytałam przez drzwi, siląc się na to, by mój głos brzmiał pewniej niż czułam się w rzeczywistości.
Dziewczyna odczekała chwilę, najwyraźniej szukając dobrej odpowiedzi.
- Przyszłam do Herberta Green'a.
- Czego od niego chcesz?
- Wyrównania rachunków. - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, ale nie był to przyjazny uśmiech. - Jeśli masz moje pieniądze, otwórz drzwi. Jeśli nie, nie wtrącaj się.
Usłyszałam szuranie kapci po podłodze i nagle obok pojawił się Herb.
- Tierra. Daj mi jeszcze chwilę czasu, załatwię pieniądze.
- Herb. Twój czas się skończył. Otwórz drzwi, albo wejdziemy siłą.
Znów poczułam znajomy dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Zaczęłam gorączkowo liczyć w myślach, ile mam dostępnej gotówki, o ile to da radę pokryć długi.
- Zaczekaj! - zawołałam i pobiegłam po torebkę. Mogłam mieć przy sobie maksymalnie sto funtów, ewentualnie dwieście, jeśli znajdę coś w skrytce pod biurkiem. - Oddamy Ci pieniądze. Powiedz tylko, ile jest Ci winien.
Tierra?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz