Moja ręka zastygła na klamce. Przez chwilę przetwarzałam w głowie pytanie, które usłyszałam. Czy aby na pewno on to powiedział, czy tylko ja się przesłyszałam? Gdy w końcu dotarło to do mnie odwróciłam się i spojrzałam na chłopaka. Czarnowłosy stał na środku pokoju z założonymi rękoma czekając na moją odpowiedź, a jego słabo oświetloną przez kominek twarz zdobił szelmowski uśmiech. Wyglądał drapieżnie i intrygująco... oraz cholernie dobrze. Zamrugałam szybko będąc sama w szoku o czym ja właśnie pomyślałam. To było zupełnie nie na miejscu! Czekał na moją odpowiedź i chyba oboje wiedzieliśmy, że nie mogłaby być inna aniżeli twierdząca.
- Chętnie. - pokiwałam powoli głową starając się zachować spokój. - Jeśli tego chcesz, z przyjemnością będę ci towarzyszyła.
- Wspaniale. - posłał mi uśmiech. - Więc dobranoc, Elodie.
- Dobranoc. - ledwo wyszeptałam i wyszłam z jego pokoju.
Będąc na korytarzu oparłam się o ścianę, dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego jak... zdenerwowana? byłam. Dotknęłam swojego dekoltu by poczuć nadmiernie szybko bijące serce. Moja reakcja była dziwna i jedyne na co mogłam zrzucić zachowanie mojego organizmu to wino szumiące mi w głowie. Nie wypiłam na tyle dużo ale trzeba było uzyskać jakieś wytłumaczenie tego, że stoję teraz próbować się uspokoić. Cholera, to nie jest dla mnie typowe! Ale trzeba było przyznać, że założycie Pangei miał w sobie coś co przyciągało kobiety, nie podejrzewałbym, że i we mnie to uderzy szczególnie w takich okolicznościach. On niedawno stracił narzeczoną, ogarnij się dziewczyno! - krzyczałam na siebie w myślach, po za tym to nie była moja liga.
Po kilku minutach w końcu byłam gotowa ruszyć przez ogromną posiadłość do pokoju który ni przydzielono. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi sypialni powędrowałam do łóżka by zatopić się w nim i okryć przyjemnie chłodną pościelą. Jak szczęśliwym człowiekiem byłabym mogąc spać w takich warunkach na codzień, nie tak jak w swoim mieszkaniu na skrzypiącym niewygodnym posłaniu, choć i tak miałam lepsze warunki niż Justin. Myśli o moich warunkach życia przeplatały się z myślami o wydarzeniach z pokoju mężczyzny i to spędzało mi sen z powiek przez jakiś czas.
~~~~
Gdy obudziłam się w pierwszym odruchu spojrzałam na ekran telefonu, który leżał obok mnie. Było po dziewiątej. Niechętnie podniosłam się do pozycji siedzącej i przeciągnęłam. Chciałabym tu jeszcze poleżeć, ale miałam świadomość, że im szybciej wrócę do mieszkania tym lepiej. Niechętnie zwlekłam się z wyjątkowo miękkiego materaca i szybko ogarnęłam się. Po dwudziestu minutach rzuciłam wrzuciłam resztę swoich rzeczy do torby i wyszłam z pokoju zawieszając ją na ramieniu. Gdy zeszłam na dół miałam widok na otwartą kuchnię, gdzie przy blacie siedziała Lukrecja. Dziewczyna widząc mnie zrobiła zatroskaną minę.
- Elodie! Wszystko w porządku? – spytała się. – Ten dureń na pewno nic ci nie zrobił?
Chciałam powstrzymać śmiech, ale jednak nie udało mi się wspominając wczorajszą noc.
- Nie. – pokręciłam głową chichocząc. – Nic mi nie zrobił.
- Ale… wczoraj to wyglądało – zaczęła dziewczyna.
- Mogło to wyglądać dziwnie, ale zapewniam cię, że do niczego między nami nie doszło. Rozmawialiśmy tylko, a chwilę po twoim wyjściu ja także udałam się do siebie.
Widziałam na twarzy dziewczyny odetchnięcie ulgi, chyba rzeczywiście martwiła się tym, że scenariusz wczorajszej nocy mógł być inny od faktycznego.
- A właśnie, to gdzie jest reszta? – rozejrzałam się po pustej przestrzeni.
- Zeno już jakiś czas temu wyszedł, a pozostałych nie widziałam. – wzruszyła ramionami. – Hm.. chcesz coś na śniadanie? Sama muszę sobie coś zrobić. – dziewczyna podniosła się okrążając blat i podeszła do lodówki.
- Nie dziękuję, ja będę już szła, mam kilka rzeczy do zrobienia. – odmówiłam błyskawicznie.
- Na pewno? Nie poczekasz na Maxa, czy kogoś kto cię odwiezie? – dziewczyna spojrzała na mnie przez ramię. – Do głównej drogi trochę stąd jest..
- Na pewno, po za tym spacer mi się przyda. – uśmiechnęłam się do niej po czym pożegnałam się z nią.
Faktycznie, z villi ukrytej w lesie do głównej drogi a tym samym do jakiejś cywilizacji był spory kawałek, a jeszcze dalej było do przystanku, jednak spacer był zdecydowanie czymś czego teraz potrzebowałam.
Po godzinie wreszcie dotarłam do mieszkania i gdy tylko otworzyłam drzwi przywitało mnie głośne niezadowolone miauczenie.
- Hej Opium. – podniosłam rudego kocura i weszłam do pomieszczenia zamykając drzwi nogą. – Już jestem maleńki. – ucałowałam kota w głowę, a ten z niezadowoleniem wyrwał się i pobiegł do kuchni.
Przewróciłam oczami: na co ja liczyłam, że ten kot przez kilka godzin mojej nieobecności stęskni się za mną?
- O co ci chodzi? – mruknęłam patrząc na pełne miski z karmą i wodą. – Nawet tego nie zjadłeś?
Kocur mruknął i odwrócił się wędrując do salonu gdzie ułożył się na sofie. Cały dzień zajęłam się ogarnianiem mieszkania no i dziś była moja zmiana. W międzyczasie dostałam niespodziewany telefon od wychowawcy klasy Justina…ten mały skurwiel opuścił w tym miesiącu już ponad dwa tygodnie zajęć nie chwaląc mi się tym! Jedyne czego od niego oczekiwałam to by, póki jestem jego opiekunem, czyli dopóki nie stanie się pełnoletni chociaż chodził do tej szkoły. Niech tylko pojawi się w mieszkaniu. Niech przynajmniej on ją skończy w miarę normalnych warunkach. Zrezygnowana postanowiłam jeszcze odprężyć się i przejrzeć szafę, skoro szłam na taką imprezę wypadałoby założyć coś adekwatnego. Jeśli nic takiego nie znalazłabym w szafie zawsze jest szansa, że przez ten tydzień uda mi się jakieś zarobki przeznaczyć na sukienkę. Nie oszukując - się praca sprzątaczki nie była najbardziej dochodowa, a zarobki z tej bardziej nielegalnej pracy wolałam zostawić i zaoszczędzić. By może w przyszłości móc wynieść się w lepsze miejsce… By móc pozwolić sobie na coś lepszego niż to co mamy teraz. Pewnie gdyby nie moja druga „praca” z pensji sprzątaczki nie byłoby mnie stać nawet na utrzymanie tak skromnego mieszkanka. Westchnęłam cicho przesuwając w szafie wieszaki, aż w końcu wyciągnęłam średniej długości czarną sukienkę, którą kupiłam już jakiś czas temu. Wyglądała dość dobrze, więc czy byłby sens wydawać pieniądze na coś nowego, gdy miałam w szafie coś co można byłoby nazwać „prostą, ale elegancką klasyką?” Zdecydowanie nie.
- Postanowione! – rzuciłam do siebie, jednak podskoczyłam słysząc za sobą głos.
- Co postanowione, siorka? – odwróciłam się w stronę drzwi, a o framugę stał oparty Justin.
- Jejku przestraszyłeś mnie! – jęknęłam pośpiesznie odkładając sukienkę i zamykając szafę. – Nawet nie słyszałam, że wróciłeś?
- Po co patrzysz na sukienkę? Wybierasz się gdzieś beze mnie? – rzucił podejrzliwie.
- Rodzina Moretti-Harris wydaje bankiet… - zaczęłam ostrożnie.
- A, Hide wspominał mi o tym, że mam się zjawić. – westchnął chłopak. – Ale to dopiero za tydzień…
- Wiem, ale nie byłam pewna czy mam w szafie coś odpowiedniego, a po za tym Zeno poprosił, bym mu towarzyszyła podczas tego…
- Pierdolisz. – mruknął tylko podnosząc brwi. – Co ten idiota sobie wyobraża? Że będzie zapraszał cię w charakterze swojej jebanej ozdoby?
- Justin! – przerwałam mu szybko. – Lepiej tłumacz się dlaczego opuściłeś już 17 dni szkoły w tym miesiącu. Dostałam dziś telefon.
- Coo? Jaaa? Nie możliweeee. – szybko przestał rozmawiać o tamtym temacie. – To już kurwa tyle minęło? Dni musiały mi się pojebać coś i tak wyszło, wiesz jak to bywa El!
- Nie sprawiaj większych kłopotów niż to konieczne. – mruknęłam. – Pamiętaj, że to ty jesteś pod moją opieką, a nie na odwrót. Więc nie praw mi morałów bo i tak pójdę tam z Zeno. Po prostu daruj sobie zgrywanie mojego bodyguarda.
Wyminęłam go w drzwiach i udałam się do kuchni-salonu by przygotować swoją torbę do pracy.
<Zeno, co u ciebie w międzyczasie?>
1174 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz