Spojrzałem w lustro kolejny raz przeczesując palcami włosy. Jasne kosmyki opadały mi niesfornie z jednej strony na oczy i chciałem je trochę odgarnąć, jednak zawsze wracały na swoje miejsce. W sumie wyglądało to i tak lepiej niż moja fryzura od razu po wstaniu lub co gorsza gdy postanawiałem, że od dziś będę miał krótkie włosy - zwykle tej decyzji żałowałem już kilka minut po wyjściu od fryzjera, ale ciągle łapałem się na tym samym i nie uczyłem na "błędach przeszłości".
Wróciłem do pokoju odkładając piżamy pod kołdrę na zaścielonym łóżku, a z szafki nocnej chwyciłem dwie bransoletki i zacisnąłem je delikatnie na lewej dłoni. Dla niektórych kolorowe bransoletki z przezroczystymi koralikami nie są „odpowiednią męską biżuterią” ale ta ich wersja podobała mi się o wiele bardziej niż same sznurki na które w dużej mierze decydowali się faceci. Jednak nie gust tu był najważniejszy, a sama idea. Mieć poczucie, że to co nosisz pochodzi z 100% recyklingu, a zyski z zakupu tego przekazane są na rzecz ważnej sprawy - to naprawdę napawało szczęściem. Chociaż w taki sposób każdy przeciętny człowiek, jak ja, może dorzuć swoją cegiełkę pomocy. Jedna osoba nie zdziała za wiele, ale gdy tych osób będzie przybywało - razem można robić rzeczy o których kiedyś można było tylko pomarzyć!
Kolejnym przedmiotem jaki chwyciłem z szafki był telefon, odblokowałem go i spojrzałem na godzinę, była 11 rano, piątek. Zwykle ze względu na studia nie pracowałem w tygodniu, jednak dziś odwołano mi jedyne wykłady jakie miały być, a wiedząc o tym „szefowa” poprosiła czy mógłbym przyjść pomóc jej w pracy. Zwykle dni powszednie były ciężkie dla stałych pracowników schroniska, wolontariusze przez wzgląd na swoje osobiste zajęcia przychodzili tłumnie dopiero w weekendy, zresztą i ja nie byłem tu wyjątkiem.
Wyszedłem z domu kierując się w stronę stacji metra. Uśmiechnąłem się lekko czując na twarzy promienie słońca, pogoda dziś była bardzo przyjemna i chłodny wiatr neutralizował dokuczające słońce. Po 20 minutach jazdy tak cudownym środkiem transportu jak metro (halo tłok w nim ma swój urok!) wysiadłem na przystanku i ruszyłem w stronę schroniska. Idealnie wyrobiłem się by być na miejscu o 12.
- O, Ian jak dobrze, że jesteś. - usłyszałem głos gdy tylko wyszedłem z szatni, gdzie zostawiłem swoje rzeczy w szafce i przebrałem koszulkę na tą adekwatną dla wolontariuszy, do biura schroniska.
- Miło cię widzieć, Maggie. - odwróciłem się w stronę z której dobiegał głos by ujrzeć średniego wzrostu kobietę po czterdziestce z burzą brązowych loków i obdarzyłam szefową uśmiechem.
- Andy nie mógł przyjść, więc wasza grupa dziś ma mniej rąk do pracy. - spojrzała w notatnik, który trzymała. - Trzeba dziś przede wszystkim posprzątać w kilku klatkach i wyprowadzić psy na spacer.
- Więc dziś nie dacie mi kotów do ogarniania? - uniosłem zdziwiony brwi przywołując w pamięci sytuację, gdzie kilka nowych małych pomiotów szatana przestraszyło się i z milusińskich kłębków stało się w ułamku sekundy demonami machającymi pazurami na prawo i na lewo. To było… delikatnie mówiąc bolesne.
Maggie zachichotała cicho kręcąc głową.
- Wolimy by nie było tu ofiar śmiertelnych, na kociarni pewnie nadal jest jakaś zaschnięta plama po tobie. Co ci się stało wtedy - one cię drapały do krwi a ty siedziałeś niewzruszony.
- Chyba byłem tak zaskoczony sytuacją, że nie czułem tego co się dzieje. - wzruszyłem obojętnie ramionami. W końcu to, że zwierzęta mnie lubią nie znaczy, że nigdy mnie nic nie zaatakuje, tym bardziej jeśli są to malutkie, dzikie kociaki, które są przestraszone i nie wiedzą co się wokół nich dzieje, wtedy instynkt gra pierwsze skrzypce.
- W ogóle, jak możesz, zacznij od klatki Hadesa, póki go nie ma, będzie mniej problemu skoro jesteś dziś jedyną osobą, którą toleruje.
- Jak to póki go nie ma? - spojrzałem na nią i do koszuli przypiąłem plakietkę na której było napisane co tu robię i jak można do mnie się zwrócić. Mimo takiego znakowania było o wiele wygodniejsze gdy ktoś spojrzał na plakietkę i ruszało "Ian" niż jakby ktoś miał używać formy pan, której szczerze nie lubiłem.
- No cóż, wiadomo, że lubi tu tylko ciebie i Andyego, kilka osób toleruje, ale nasz Hadesik ma cichego wielbiciela. - zaśmiała się kobieta. - Co jakiś czas, raz w tygodniu najczęściej przychodzi tu taki chłopak i wyprowadza go na spacery, mówię ci to była miłość od pierwszego wejrzenia.
- To dlaczego go nie adoptuje? Hades potrzebowałby swojego człowieka i byłoby mu lepiej przy kimś niż w tej klatce, po tym wszystkim co przeszedł, zasługuje na to...
- Pytałam się kiedyś i powiedział, że nie miałby czasu na codzienną opiekę, ale nie może się oprzeć by tu przychodzić raz na jakiś czas do niego. - wzruszyła ramionami. - W każdym razie tak lepiej, mamy wolontariusza, który nie jest wolontariuszem, ale przynajmniej ktoś się opiekuje Hadesem. Dalej pośpiesz się Killian, powinni niedługo wrócić, wyszli prawie godzinę temu.
Westchnąłem cicho i ruszyłem w stronę terenu przeznaczonego dla psów. Hades musiał mieć osobną klatkę z wybiegiem gdyż nie dogadywał się z żadnym psem na osobności. Pod kontrolą człowieka to jeszcze jakoś działało, ale gdy tylko ktoś się odwrócił: ten pies sprawiał niesamowite problemy, ale powoli jest to przepracowywane i zobaczymy, może da się jakoś złagodzić jego agresję.
Włożyłem do uszu słuchawki, które podłączyłem do telefonu i wziąłem z kantorka na zewnątrz miotłę i kilka innych potrzebnych mi rzeczy. Sprzątanie boksów chyba było najbardziej znienawidzonym przeze mnie zajęciem, ale idąc tu do pracy wiedziałem, że nie będzie to samo głaskanie i tulenie słodkich zwierzaków. Jedno zwierze to ogromna odpowiedzialność, a co dopiero gdy masz pod swoją pieczą kilka. Po dwudziestu minutach skończyłem wreszcie i wymieniłem wodę w misce, gdy miałem zamiar zamykać boks usłyszałem za sobą tylko "Hades!", nie zdążyłem się odwrócić gdy poczułem skaczące na mnie ogromne cielsko pokryte czarnym futrem. Pies zaskomlał opierając się o mnie dwoma łapami i próbując dosięgnąć językiem do mojego policzka. Łagodnie odsunąłem się od psa, a ten usiadł obok i machał ogonem.
- Hej mały, gdzie zgubiłeś człowieka, który cię wyprowadził? - poklepałem psa po głowie, śmiejąc się cicho, gdy szybkim krokiem podszedł do nas dobrze zbudowany brunet o niebieskich oczach i mocno zarysowanej szczęce.
- Wyrwał się, nie spodziewałem się tego. - uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Cóż, trzeba bardziej uważać. Tym bardziej, że to Hades, nigdy nie wiesz co mu strzeli do głowy. - czarny pies w typie owczarka niemieckiego przechylił głowę patrząc na mnie ciemnymi ślepiami. - Po za tym nawet słabszej budowy osoby są w stanie utrzymać raczej psy przy sobie.
- Dzięki... Ian. - widziałem ja spojrzał na moją plakietkę. - Na przyszłość będę pamiętał by bardziej uważać.
- Nie pilnowanie psów może przysporzyć problemu, więc byłoby tak lepiej. - posłałem mu uśmiech i zdjąłem Hadesowi smycz wpuszczając go do boksu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz