Łucja lubiła swoją pracę.
Tłumów w antykwariacie ze starociami nigdy w końcu nie było, bo i po co komu naścienny zegar z kukułką, która w rzeczywistości była dzięciołem, ale nadal wydającym dźwięki kukułek. Pojawiające się raz na jakiś czas, szemrane typy również niezbyt jej przeszkadzały – ot co, z tymi zdecydowanie groźniej wyglądającymi miała już do czynienia na warszawskiej Pradze-Południe, gdzie, bądźmy szczerzy, ustawiła ich pod siebie; a wystarczyło jedynie raz pomóc biedakom z pracą domową z matematyki polegającą na obliczaniu niewiadomej na podstawie stereotypowych i niezwykle oklepanych zadań z dwoma pociągami (nauczyciele czasami pociągi zastępowali rowerami, ale przecież ostatecznie wychodziło na to samo).
Biała słuchawka w uchu przyozdobionym barwnym, błyskającym plastikiem kolczykiem wybrzmiewała funkowymi rytmami, gdy prawa noga (przerzucona oczywiście przez tę lewą) kiwała się raz w prawo, raz w lewo, wyznaczając tempo energicznego śpiewu piosenkarki. Łucja zanuciła pod nosem, przerzuciła kolejną stronę w jakiejś poszarzałej gazecie, w której pisali, że Boris Johnson zrobił fikołka, zeskakując ze schodów, a od oceniających go jurorów dostał same dziewiątki (w rzeczywistości nigdy do takiej sytuacji nie doszło, dziewczęcy mózg połączył jednak ze sobą trzy różne informacje, sklejając je i tworząc w ten sposób pewien rodzaj kolażu). Gazeta a i owszem była niezwykle interesująca, jednak dzwoneczek, oświadczający, że ktoś pojawił się w sklepie (och, nieszczęście!), wyrwał dziewczę z jej czytelniczej gorączki. Teraz należało się skupić, posłużyć się jak najładniejszym, najokrąglejszym londyńskim akcentem i uśmiechnąć się pięknie, by nie spłoszyć klientów.
Może w końcu ktoś zakupiłby ten nieszczęsny zegar dzwoniący nad jej głową co godzinę.
Zielone tęczówki uniosły się, a brewki wręcz podniosły w szoku, gdy ich właścicielka ujrzała zbyt dobrze ubraną damę, jak na osobę, która odważyła się zajrzeć do zakurzonego sklepu ze starociami i innymi szpargałami.
— Paczka na nazwisko Russo — szept, zupełnie niepotrzebny, mając na uwadze to, że w sklepie były całkowicie same.
Nie wliczając w to stojącego za kobietą mężczyzny, ale przecież, z tego co wywnioskowała panna Sikora, dwójka ta była razem.
Brwi dziewczęcia ściągnęły się w konsternacji, bo to musiało zastanowić się przed dłuższe pięć sekund, o co w ogóle chodziło – w mózgu musiało dojść do spięcia, do przekazania informacji pomiędzy neuronami, które następnie dosyć prędko połączyły przed chwilą usłyszane słowa w klarowny stan faktyczny. Paczka. Russo. No tak.
Podsumowując, szemrane interesy, ale Sikora, jak zawsze, umywała ręce. Gdy trzeba było wiedzieć, to ona nic nie wiedziała, nie kojarzyła, wykonując jedynie zadania, o które ją poproszono.
I za które oczywiście jej zapłacono.
Wstała ze swojego skrzypiącego krzesełka, odrzuciła gazetę w bok i wyjmując słuchawkę z ucha, prześlizgnęła się pomiędzy najróżniejszymi gratami w poszukiwaniu tej jednej, konkretnej paczuszki, która powinna była leżeć w tym jednym, konkretnym miejscu.
Paczuszka leżała. Nie była za to tą jedyną, konkretną i dedykowaną nazwisku Russo.
Łucja przeklnęła, już po polsku i nie szeptem, akcentując to charakterystyczne „r”, które zaakcentować potrafił każdy najprawdziwszy Polak.
— Nosz ja pierdolę, idiotka — mruknęła pod nosem, pospiesznie rzucając się do telefonu stacjonarnego, posławszy przepraszający uśmiech stojącym przy ladzie klientom. — Przepraszam, kurier musiał się omsknąć i zostawił tylko jedną paczkę, najwidoczniej miały być dwie — małe kłamstewko bez problemu opuściło krtań. — Już do niego dzwonię, jeszcze raz przepraszam.
Palec wskazujący wyklikał odpowiednią kombinację cyfr, słuchawkę przyłożono do ucha.
— Sergiusz, mamy problem — oświadczyła po polsku, już zupełnie nie przejmując się dwójką, jak mogła sądzić po ich wyrazach twarzy, zniecierpliwionych osób. — Dałam ci złą paczkę. Zapierdalaj z powrotem do sklepu.
<Sergiuszku, pomocy!>
554 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz