To, że obawiałem się spotkania z Vincentem było niedomówieniem. To nie była zwykła obawa, a ogromny strach, gdyż wiedziałem, że nie wykonałem najlepiej powierzonego mi zadania. Wszystko potoczyło się nie tak, jak powinno. Miało pójść gładko, a wyszło jak zwykle. Miałem pozbyć się ciała po cichu. Tymczasem uzbierałem grupę pomocników, dodatkowo wplątując w to dwie niewinne osoby, z czego jedna - policjant, zakończyła życie. Zabraliśmy się za to wszystko w nieodpowiedni sposób, ale to był mój pierwszy raz. Nigdy nie grzebałem ciała.
Stojąc teraz przed liderem, starałem się nie ukazywać strachu. Było to trudne zważywszy na fakt, że ten przeszywał mnie spojrzeniem na wylot. Nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy na dłużej, niż ułamek sekundy. Wolałbym znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Tylko nie tutaj. Nie z tymi osobami. Po tych wszystkich atrakcjach dnia dzisiejszego chciałem po prostu odpocząć. Porządnie wyszorować ciało z tego smrodu i pójść spać. Mogłem się założyć, że przyśniłyby mi się zombiaki.
Obserwowałem, jak Vincent powoli wypuszcza dym papierosowy z ust. Skrzywiłem się odrobinę, zaraz potem przywierając niewzruszony wyraz twarzy. W dalszym ciągu palił papierosa. Okropieństwo. Nienawidziłem tego zapachu, ale ten facet stanowił wyjątek - nie byłem na tyle odważny, aby kazać mu go zgasić. W końcu był szefem, po prostu... Vincentem. Milczałem więc, w ciszy słuchając jego słów.
Sytuacji nie poprawiła nawet Brook. Nie spodziewałem się, że wspomni mężczyźnie o przypadkowej ofierze. A mogła się nie odzywać. Może nikt by się nie dowiedział i byłoby po sprawie. Choć jak teraz pomyślę, to na pewno by się wydało. Może faktycznie lepiej, że Vincent dowiedział się o tym już teraz? I to od nas?
Ulżyło mi, kiedy Harper odszedł ode mnie i skupił swoją uwagę na dziewczynie. Odrobina presji ze mnie zeszła. Odetchnąłem głębiej, cofając się o krok do tyłu. Tak na wszelki wypadek. Podziwiałem jej odwagę. Podejrzewałem, że z całej naszej gromadki byłem najbardziej przerażony. W końcu nie siedziałem w tym biznesie zbyt długo. Mało jeszcze widziałem. To dziewczyna wydawała się najtwardsza.
Kiedy w końcu mogliśmy wyjść z tego dusznego i śmierdzącego dymem papierosowym pomieszczenia, nie byłem bardziej szczęśliwy. Wciąż w moich uszach odbijały się ostatnie słowa Harpera skierowane do mojej osoby. ,,Jeszcze nie wiesz, jakie konsekwencje poniesiesz" - nie napawało optymizmem. Zachodziłem w głowę, jak Vincent zechce mnie ukarać za te ,,drobne" problemy przy zadaniu. Oby tylko nie wpakował mnie w jakąś równie okropną sprawę. Kolejnego trupa chyba nie zniosę, szczególnie tego rozkładającego się. Coś okropnego. Tej nocy nie zapomnę do końca życia.
Spojrzałem teraz na pozostałe osoby, które podobnie jak ja, opuściły pomieszczenie. W środku został tylko nasz szef i nieznana mi dziewczyna. Przetarłem twarz dłonią. Kiedy emocje zaczęły opadać, zmęczenie dało się we znaki. Byłem padnięty.
- Cóż... dzięki za pomoc - powiedziałem niezręcznie, wiedząc jak słabo brzmią te słowa.
- ,,Dzięki?" - zapytała Brooklynne, unosząc jedną brew. - Ten wieczór nie należał do najprzyjemniejszych.
- Wiem... ale hej, w końcu zakopaliśmy tego trupa, więc nie jest źle - odparłem, próbując znaleźć plus w tej całej sytuacji. Nieboszczyka, a raczej dwóch mieliśmy z głowy. Misia wykonana. Nie ma tematu. Jedynie zapach pozostał...
- W sumie mogło być gorzej - odezwał się chłopak, stojąc po lewej stronie z dłońmi w kieszeni.
Chciałem zaproponować, abyśmy już wyszli z tego budynku. Naprawdę nie chciałem przebywać tu dłużej, niż to konieczne. Bałem się ponownego spotkania z niezadowolonym szefem. Jak się okazało, ja zawsze mam szczęście. Drzwi, przez które przed chwilą przeszliśmy, otworzyły się. W nich ukazał się Vincent we własnej osobie.
- To ja już pójdę przodem - oznajmiłem, ruszając szybkim krokiem w stronę wyjścia.
Bałem się, że Vincent zaraz zmieni zdanie i zleci mi jeszcze dziś kolejną, jeszcze gorszą robotę. Tego szczerze nie chciałem. Zostawiłem swoich towarzyszy z myślą, że pójdą za mną.
Brooklynne?
603 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz