Wizyta brata tylko mnie zdenerwowała. Jak zawsze zresztą. Czasem zastanawiałem się, dlaczego to wszystko się tak między nami potoczyło. Dlaczego w przeszłości zrobiłem tyle rzeczy, za które przyszło mi do dziś płacić. Widok Harveya czy kogokolwiek z rodziny wciąż przypominał mi o poprzednich latach. Przylot do Londynu nie był jedynie sposobem na zarobienie pieniędzy na rehabilitację Nathaniela. Nie tylko o to chodziło. Chciałem po prostu, najzwyczajniej w świecie... uciec. Zniknąć im wszystkim z oczu. Byłem tchórzem. Nie chciałem widzieć nikogo z rodziny. Żałowałem tego dnia w którym wydarzył się wypadek. I zapewne będę żałował go do końca życia, nawet jeśli nasz najmłodszy brat odzyska sprawność w nogach i ogólnie wróci do bycia danym sobą. Jedynym sposobem, w jaki mogłem wyrazić, że żałuję, było zdobycie pieniędzy na kolejne kosztowne rehabilitacje, a wcześniej na operację.
To był główny powód, dla którego wstąpiłem najpierw do Carrein, a gdy wybadałem sytuację i dostrzegłem szansę w zarobieniu większej ilości pieniędzy, nie wahałem się wplątać w kolejną grupę, jaką była Pangea. Działałem na dwie mafie. Nie było to ani trochę bezpieczne. Sam powoli zacząłem zauważać, że zaczynam się w tym wszystkim plątać. Mylili mi się członkowie tych dwóch gangów. Byłem wykończony podwójną grą i normalnym życiem. Wiedziałem, że jak się nie ogarnę, będzie ze mną marnie. I może bym nie żałował siebie, bo widocznie zasłużyłbym na los, jaki by mnie spotkał, ale Harveya nie chciałbym mieć na sumieniu. Znałem bardzo dobrze mojego starszego brata. Wiedziałem, jakim altruistą potrafił być. To, że nadal chodziłem po tym świecie było również jego zasługą, choć w równej mierze miałem do niego żal, gdyby się nie wtrącał, Nathaniel nie skończyłby przykuty do łóżka. Ale mnie by z nimi nie było.
Nie zawsze byłem czysty. Obracałem się w grupie chłopaków, którzy wiele mieli za uszami. To dzięki nim zacząłem brać narkotyki. Zaczęło się dość niewinnie, jak wszystko z resztą. Powoli ciągnęli mnie na dno. Nie widziałem nic złego w zażywaniu tego cholerstwa. W końcu uczucie jakie temu towarzyszyło było nie do opisania. Podobało mi się i wciąż chciałem więcej.
Ja i Harvey byliśmy jak ogień i woda. On zawsze był poukładany. Od dawna marzył o zostaniu policjantem, co zresztą mu się udało. Jego życie było idealnie przemyślane, czego mu zazdrościłem. Był naszym przyrodnim bratem, ale nigdy nie miało to wielkiego znaczenia. Brat to brat. Zawsze pomocny, typ świętoszka. On i Nathaniel.
Kiedyś dałem się ponieść i przesadziłem z prochami. Nie mogłem się tak pokazać w domu, bałem się wrócić. To był również dzień, kiedy z Harveyem posprzeczaliśmy się i to tak bardzo, że pierwszy raz przyłożył mi w twarz, a potem skutecznie wybił mi z głowy wszelkie pomysły, aby sięgnąć po ten syf raz jeszcze. Nie wiem czy bardziej podziałało na mnie jego silne uderzenie, które omal nie złamało mi szczęki, czy jego dobitne słowa, a wręcz krzyki. To jak widać pomogło mi się otrząsnąć. W późniejszych dniach Harv stał się moim cieniem. Wszędzie za mną łaził, odstraszał wszystkich moich kumpli, a z jednym nawet wdał się w bójkę. Cholerny rycerz w lśniącej zbroi. Dzięki niemu straciłem wszystkich znajomych. Oczywiście mam na myśli tych znajomych od prochów. Nikt nie chciał zadzierać z Harvey'em, nikt nie szukał problemów, więc odsunęli się ode mnie. I choć wtedy nienawidziłem brata za tak wielką przysługę, tak teraz nie będzie przesadą, jeśli powiem, że dzięki niemu żyłem.
Nie wiedziałem jeszcze, że najgorsze dopiero będzie mieć miejsce. Nawet przez myśl mi nie przyszło, że Nathaniel może kiedykolwiek popełnić takie same błędy w życiu, co ja. Zawsze był uznawany za tego najgrzeczniejszego spośród naszej trójki. Nawet świętoszkowaty Harvey nie był na szczycie listy. Nath zawsze uważany był za złote dziecko. Nigdy nie sprawiał problemów, nigdy się nawet nie bił, jak to często robiliśmy z Harveyem, będąc małymi dzieciakami. Dlatego też nikt nie przypuszczał, że narkotyki kiedykolwiek znajdą się w kręgu zainteresowań tego ,,złotego chłopca".
Miałem zapas cudownego proszku. Zostawiłem go na czarną godzinę, gdyby jednak ciągnęło mnie do zażycia choć odrobiny. Była to mała paczuszka ukryta głęboko w szafie. Kryjówka była niezła, skoro Harvey nigdy tego nie znalazł. Niestety niewystarczająco dobra dla Nathaniela, z którym dzieliłem pokój.
Kiedy ja imprezowałem w barze, oczywiście pod okiem czy też w towarzystwie swojego cienia, nasz najmłodszy braciszek przechodził załamanie. Nie wiedzieliśmy, że tego wieczora niejaka Jessica postanowi złamać mu serce i po prostu odejść do innego. Nath był skryty i nie mówił dużo o sobie. Wsiadł do samochodu pod wpływem alkoholu. Dodatkowo postanowił poprawić sobie humor znalezionym, magicznym proszkiem o którym sporo słyszał. Lek na wszytko - tak o nim mówili.
W wyniku kolizji dwóch aut osobowych poszkodowane osoby trafiły do szpitala. Szczęście w tym wszystkim było takie, że Nath nikogo nie zabił. To jego spotkała najsroższa kara, jaką był paraliż i przykucie do łóżka.
Kiedy dowiedziałem się o narkotykach, od razu sprawdziłem szafę. Nic w niej nie znalazłem. Była pusta. Wiedziałem, że narkotyki, które należały do mnie przyczyniły się do tego nieszczęścia. To przeze mnie mój młodszy brat walczył o życie, by potem dowiedzieć, że nie będzie chodził bez kosztownych rehabilitacji i zabiegów. To była moja wina, powinienem pozbyć się tego białego syfu już pierwszego dnia po ostrej sprzeczce z Harveyem.
Ciężar winy spoczywał na mnie. To ja czułem się odpowiedzialny, dlatego nie potrafiąc patrzeć na ukochane osoby ogarnięte żalem i cierpieniem, uciekłem. Opuściłem Amerykę. Opuściłem własną rodzinę. Wolałem uciec niż być z nimi. Przekazywanie zarobionych pieniędzy choć odrobinę uciszało moje sumienie.
Największy żal, nie licząc siebie samego miałem właśnie do Harveya. Zrobił to co powinien, wyciągnął mnie z nałogu, lecz tym samym sprawił, że wydarzenia potoczyły się nie tak, jak powinny.
Spojrzałem w ślad za odchodzącym mężczyzną. W ręku trzymał zapakowaną w papierową torebkę, czekoladową babeczkę. Odkąd przybył do miasta poczułem się osaczony. Wiedziałem, że obietnicy nie złamie. Będzie znów moim cieniem czy tego chciałem, czy nie. Tym razem jednak mam wiele do stracenia. Nie mogłem pozwolić, aby się do mnie zbliżył. Im dalej ode mnie się trzymał, tym był bezpieczniejszy. Tkwiłem w bagnie po same uszy, czułem, że nic dobrego nie wyjdzie z działania na dwa gangi. Nie zniosę kolejnego ciężaru winy. A Harvey nie odpuści. Wiedziałem, że zaczął węszyć. To tylko kwestia czasu aż dogrzebie się do prawdy.
- Ej, ty - usłyszałem pstryknięcie palców tuż przed twarzą. - Zakochałeś się czy jak?
Spojrzałem z grymasem na Hiddena. Zastanawiałem się co on tu robi. Nie przepadaliśmy za sobą, a on sam unikał tego lokalu. Jak widać nie miał pojęcia, kim był dla mnie Harv. I tak powinno zostać.
- Mamy zadanie do zrobienia, zwijaj się, cukiereczku. Zeno czeka - zawołał wesoło, ruszając do wyjścia.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie cukiereczkiem, gówniarzu... - wymamrotałem, spoglądając na zegarek. Za chwilę powinna być zmiana i będę mógł z legalnej pracy zająć się mniej chlubnym zajęciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz