Upewniłem się, że rudowłosa spokojnie zasnęła i opuściłem jej szpitalny pokój.
Emocje towarzyszące mi przez cały dzień powoli zaczęły opuszczać moje myśli. Usiadłem na krzesełku stojącym przy sali i schowałem twarz w dłoniach. Chciałem się jak najbardziej uspokoić, by nie odjebać niczego głupiego wracając do domu.
- Musi pan naprawdę kochać swoją kobietę - usłyszałem kobiecy głos. Otworzyłem oczy i uniosłem spojrzenie ku górze, szukając przed sobą jego źródła. Miło wyglądająca pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie. - Z takim wsparciem na pewno szybko dojdzie do siebie.
- Tak... na pewno - zrezygnowany nawet nie miałem ochoty powiedzieć, że między mną a Rosjanką nie ma jakiejkolwiek miłosnej więzi. Nie tracąc zbyt długo czasu ruszyłem w stronę swojego mieszkania, by jak najszybciej przygotować wszystko na wspólny wyjazd na wieś.
Posiadłość znajdującą się w Cliffe Woods odziedziczyłem po dziadku. Mimo, że niespecjalnie za sobą przepadaliśmy widział we mnie spory potencjał do prowadzenia biznesu. Przed jego śmiercią zabrał mnie właśnie do tej posiadłości i spędził ze mną kilka kolejnych dni. Zaraz po powrocie strzelił sobie prosto w głowę. Dopiero po kilku dniach jego małżonka, to znaczy moja babcia wyjaśniła nam, że chorował na raka złośliwego wątroby, a rokowania nie były dobre.
Rzadko kiedy pojawiałem się w Cliffe Woods. Mój wieczny brak czasu jak i kilka innych czynników sprawiało, że nie przepadałem za opuszczaniem miastowego zgiełku. Pojawiałem się tam średnio raz, może dwa do roku.
- Harper - odezwałem się do telefonu, kiedy mój rozmówca odebrał połączenie. Słysząc drżące "tak?" po drugiej stronie słuchawki lekko uśmiechnąłem się. - Dzisiaj nie będziesz chował zwłok, Rhys.
- Co za ulga - odpowiedział spiętym głosem mężczyzna.
- Pojedziesz dzisiaj w jedno miejsce i coś dla mnie zrobisz - rzuciłem tajemniczo. - W moim mieszkaniu, za dwadzieścia minut - i rozłączyłem się.
Chwilę później zadowolony stałem w windzie i w spokoju zmierzałem na samą górę wieżowca wprost do mojego lokalu. Widok, który zastałem nie należał do najprzyjemniejszych, jednak będąc w mafii liczyłem się z tym, że raz na jakiś czas będę musiał zakasać rękawy do brudnej roboty. Zrzuciłem z siebie marynarkę i podwinąłem rękawy. Starając się nie pokaleczyć pozbierałem szkło z rozbitego lustra i wyrzuciłem je do odpowiedniego kosza.
Zaszyłem się w swoim gabinecie z zamiarem ułożenia papierów, kiedy do mieszkania wszedł wezwany przeze mnie podwładny. Zapukał w i tak otwarte drzwi i ze zdziwieniem spojrzał na mnie.
- Ma pan... - przełknął głośno ślinę - krew na głowie. Wszystko w porządku?
- Tak, tak, nie przejmuj się tym - westchnąłem. Wyciągnąłem z drugiej szuflady po prawej stronie klucze i podszedłem do mężczyzny. Pachniał naprawdę ładnie. - Słuchaj, Rhys. To są klucze do mojej posiadłości znajdującej się w Cliffe Woods. Nie było mnie tam przez spory czas więc pewnie się tam zakurzyło trochę.
- Dobrze, panie Harper - odpowiedział mężczyzna.
- O, i wiesz co? Wyślę ci w wiadomości co masz kupić na drodze i wiesz... jakoś to tam ułóż, ok?
Kiwnął głową i opuścił moje mieszkanie. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i szybko napisałem wiadomość o treści "duży bukiet róż, świeczki, szampan Dom Perignon". Zaraz po tym odłożyłem urządzenie i przez kolejne dwie godziny zająłem się sprzątaniem mieszkania.
Było już późno, zegarek wskazywał czwartą nad ranem, kiedy siedziałem w wannie i paliłem papierosa. Emocje dnia poprzedniego całkowicie ze mnie zeszły, jednak dalej trzymały mnie wyrzuty sumienia, które raz po raz przewalały się przez moją głowę.
To przez ciebie i twój brak odpowiedzialności ona mogła zginąć.
Wychodząc z wanny przypomniałem sobie o typie, który włamał się do mojego mieszkania. Sam zapomniałem wspomnieć chłopakom o dokładnym przesłuchaniu go. Ubrałem się i mimo wczesnej pory stałem już w windzie z zamiarem wybrania się do miejsca przetrzymywania delikwenta.
- Witaj moja kochana kuzynko! - wyszczerzyłem się do telefonu, kiedy Kira odebrała połączenie.
- Czy ciebie do reszty pojebało? Jest piąta rano, śpię - jęknęła niezadowolona.
- Dlatego nie chcę byś zmarnowała cały dzień na spaniu. Wiesz jaka jest ładna pogoda? No właśnie! - pokręciłem głową. - Mam do ciebie sprawę.
Pokrótce wyjaśniłem jej, że moja przyjaciółka, która tymczasowo pomieszkuje u mnie w mieszkaniu znalazła się w szpitalu i trzeba podrzucić jej jakieś rzeczy, bo biedna oprócz brzydkiej szpitalnej szmaty nie ma nic ciekawszego do ubrania. Przekazałem Kirze dokładne informacje na temat sali, w której leży rudowłosa i bardzo dobitnie powiedziałem, że ma się dokładnie przedstawić kobiecie (niestety po uderzeniu się w głowę może mieć problemy z pamięcią), a na dowód tego, że na pewno ta cała szopka jest zorganizowana przeze mnie ma wziąć ze sobą jeden z moich ulubionych kubków, który dostałem od Travisa na osiemnaste urodziny. Rozłączyliśmy się, a ja w nieco lepszym humorze skupiłem się na drodze.
I wtedy do mnie dotarło, że przecież Rosjanka nie wie kto ma do niej przyjść. Przez moje własne niedopatrzenie zapomniałem dać kobiecie jakikolwiek telefon na różne przypadki (taki właśnie jak ten).
- Szpital w Westminster, słucham - usłyszałem żeński głos po drugiej stronie połączenia.
- Dzień dobry, z tej strony Vincent Harper - wziąłem głęboki oddech. - Dzisiaj w nocy trafiła do nas moja narzeczona, Emiliya Tarasovna.
- Tak, tak, zgadza się. Leży na sali...
- Dziękuję pani, ale jestem poinformowany. Dzwonię w innej sprawie.
Szybko wyjaśniłem jej, że w tym zamieszaniu zapomniałem o jej telefonie, a jestem poza miastem i nie mam możliwości jakiegokolwiek kontaktu z nią w tej chwili. Poprosiłem ją o przekazanie rudowłosej, że za godzinę pojawi się u niej moja kuzynka.
- Boję się, że przez uraz głowy moja ukochana mogłaby nie rozpoznać Kiry. Będzie to blondynka o azjatyckiej urodzie...
- Pan Harper.. - jeden z nich odwrócił się w moją stronę. - Odkąd tu jest w ogóle nic nie chce mówić.
- Na zmianę żąda rozmowy z adwokatem lub grozi nam, że na nas też napadnie.
Kiwnąłem głową i podszedłem do niego. Kucnąłem wprost przed nim i położyłem swoją dłoń na jego kolanie.
- Lepiej będzie dla ciebie, jeśli zaczniesz mówić kolego - uśmiechnąłem się do niego.
- Od kiedy jesteśmy kolegami? - jego lekceważący ton głosu był co najmniej irytujący.
- Wiesz, tylko moi koledzy mogą nieproszeni wchodzić do mojego mieszkania.
- A to ciekawe, bo mi się wydaje, że widzimy się dopiero pierwszy raz w życiu.
- Nie graj głupiego, tylko gadaj - prychnąłem.
- Nie zamierzam nic mówić - i splunął wprost na moją dłoń. Odsunąłem się od niego i wytarłem rękę w kawałek materiału leżący na parapecie.
- Uwierz mi na słowo, że nie będzie mi przykro jeśli twój fiut skończy w taki sam sposób jak fiut Johna.
- Myślisz, że się ciebie boję?
- Myślę, że zaczniesz bać się mojego kolegi - uśmiechnąłem się i podszedłem do jednego z moich ludzi. Eric, bo tak miał na imię wyciągnął z kieszeni sporej wielkości nóż i skierował go w stronę mężczyzny na krześle. - Od dziecka bardzo lubił bawić się ostrzami i jest w tym naprawdę dobry. Jedno precyzyjne cięcie i już nigdy nie będziesz mógł mieć dziecka. Ani żadnej laski.
W oczach naszego przetrzymywanego pojawił się cień strachu.
- Uwierz mi, że strzał jest poniekąd lepszy niż takie cięcie, wiesz? Jak się strzeli to raz, a tak kroić po kawałeczku. A jeszcze gdyby tak to ostrze zjechało trochę bardziej w inną stronę - parsknąłem śmiechem. - A z resztą, po co ja ci to mówię. Możesz się pożegnać z ptakiem.
Eric wraz z drugim facetem, Adamem, podszedł do delikwenta i we dwójkę zaczęli ściągać mu spodnie wraz z bielizną. Zaczęli chichotać, kiedy penis gościa na krześle nieco się uniósł do góry.
- Uuu, w takiej sytuacji? Jak chcesz to możemy się odwrócić - powiedział Adam. W tym samym czasie Eric nachylił się z nożem wprost nad jego nogi.
- Nie, proszę nie! Będę mówić! - krzyknął, kiedy między jego skórą a ostrzem znajdowało się kilka milimetrów.
- Słucham - oparłem się o ścianę.
Mężczyzna opowiedział o tym co stało się z Johnem po postrzale. Wspomniał o tym, że nie był pewny kto pozbawił go przyrodzenia, jednak jeden z kelnerów wygadał się, że widział mnie wchodzącego na górę. Potem przedstawił cały plan włamania się do mnie, przejrzenia moich rzeczy.
- Zróbcie z nim porządek - powiedziałem i wyszedłem z budynku. Nim do czegokolwiek tam doszło mnie już na szczęście tam nie było.
Miałem nadzieję, że przez najbliższe kilka dni na czas mojego pobytu na wsi nie wydarzy się nic złego. Czy to naprawdę było złe, że chciałem zrekompensować krzywdę Rosjance wspólnymi wakacjami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz