Podniósł nieco głowę, spojrzał na Sumiere.
– Jak będę miał dobry humor – odpowiedział.
Kobieta nie wyglądała na zadowoloną, słysząc jego słowa. Anrai zmierzył ją wzrokiem, przewrócił oczami.
– Jeden warunek. – Założył poduszkę na kark. – Jeśli nic mi nie przeszkodzi w drzemce.
Nic już więcej nie dodając, ułożył się wygodnie, po czym zamknął oczy.
Nie zasnął od razu; nic nowego. Trochę czasu musiał poświęcić na błądzenie myślami po wszystkim, co się stało, dzieje lub dopiero miało się stać. Szczur w szufladzie. Ach, jak bardzo nie interesowała go ta sprawa! No dobra, może był ciekawy jej przebiegu, ale nie na tyle, żeby w pełni się jej oddać. Podrzucanie komuś martwego szczura z reguły symbolizowało pogróżki, życzenie śmierci, ewentualnie coś koło następny jesteś ty. Szkoda, bo szczurki nie były złymi zwierzętami. Anrai miał kilka przygód z nimi, jak był jeszcze dzieckiem.
Ktokolwiek podrzucił martwego zwierzaka, chciał kogoś nastraszyć. Kogo, tego De Veen nie mógł być pewny. Choć to Sumiere znalazła niespodziankę w szufladzie, był to jej pierwszy oficjalny dzień na komisariacie. Raczej nie o nią chodziło (mimo że nie odrzucał całkiem opcji). Wypadałoby sprawdzić, jakie osoby urzędowały regularnie w tym pomieszczeniu. Szkoda, że sam nie pamiętał zbytnio, bo to go jakoś nie obchodziło...
Ach, dobra, koniec! Już czuł nadchodzący sen, więc nie powinien zaprzątać sobie głowy byle czym.
– Wiem, że jesteś zdrajcą.
Anrai trzymał mocno podwładnego, podduszając go ramieniem. Tamten trzymał go za rękaw marynarki, nie ciągnął jednak ani nie zaciskał na niej palców. Nadal próbował przekonać go, że się mylił, ponieważ powtarzał w kółko:
– Szefie, to nie ja! Nie ja, naprawdę! Nigdy bym szefa nie zdradził!
Krople zimnego potu zaczęły spływać po jego czole.
– Myślisz, że tak mnie przekonasz? – spytał szyderczo Anrai. – Nie ukryjesz prawdy, choćbyś rzucił się teraz za mną w ogień.
Jeden z gangsterów zaczął mierzyć swoją bronią w zdrajcę, pozostali nadal rozglądali się w poszukiwaniu osoby, która śmiała strzelić do szefa. De Veen ukradkiem błądził wzrokiem po hangarze, wyraźnie nasłuchiwał otoczenia. Po jego lewej cicho strzelały płomienie ogniska, za wielkimi oknami pod sufitem zaczął się zrywać wiatr. Szurania butów o zakurzone podłoże, szelest marynarek, trzy ciche kroki po prawej...
Bingo.
Bez najmniejszego zawahania wycelował i strzelił. Z oddali dobiegł wyraźny jęk. Pozostali jak jeden mąż spojrzeli w tamtym kierunku. Jeden z podwładnych postanowił podejść bliżej. Zajrzał za regał, gdy nagle poderwał się jak poparzony. Jednakże kilka sekund później opuścił nieco broń. Spojrzał na kolegów, potem na Anraia.
– Nie żyje, szefie – oznajmił. – Trafił go szef idealnie.
Słysząc to kąciki ust Devila uniosły się w misternym, acz triumfalnym uśmiechu.
Trzymany przez niego podejrzany otworzył szeroko oczy, niemal zachłysnął się powietrzem. Trwał tak zatopiony w szoku, lecz wtem złapał mocno za ramię De Veena i przerzucił go przez plecy. Anrai upadł przed nim na twardą podłogę, z jego ust wyrwało się coś między stękiem a warknięciem. Zmrużył nieco oczy, poczuł jak pistolet zostaje wyrwany z jego ręki. Podniósł wzrok na stojącego nad nim mężczyznę, który teraz mierzył do niego jego własną bronią.
Pozostali gangsterzy zaczęli celować w zdrajcę. Nikt jednak nie śmiał wykonać pierwszego kroku, jedynie jeden z nich krzyknął do niego:
– Opuść broń!
– A bo to zrobię! – rzucił w odpowiedzi tamten, po czym spojrzał na Anraia. – Nawet nie wiesz, jak bardzo chcę cię zarżnąć tu i teraz!
Ku jego zdziwieniu, De Veen parsknął.
– To dawaj, strzelaj – powiedział Anrai. – Na co czekasz?
Uśmiechnął się niczym idealny antagonista.
– Strzelaj – mimo że się szczerzył brzmiał niezwykle poważnie.
Zdrajca stał, wyglądał, jakby wewnątrz swojego umysłu prowadził walkę ze samym sobą. Palce niemal skakały na broni, po czole spłynęła kropla potu. W końcu się jednak zdecydował. Pociągnął za spust.
Broń wydobyła z siebie cichy stuk, a po nim nastała cisza.
Anrai uśmiechnął się szeroko, spomiędzy warg błysnęły zęby.
– Bang! – rzucił, powstrzymując śmiech.
W jednym podskoku stanął na równych nogach, odwrócił się na pięcie i celnym uderzeniem dłoni wytrącił przeciwnikowi z ręki pistolet. Sięgnął ręką do kieszeni spodni, wyciągnął z niej mały nóż, którego ostrze złowrogo zalśniło w świetle ogniska.
Zdrajca zamierzał wykonać unik przed nadchodzącym atakiem, lecz jeden z gangsterów wyprzedził jego plany. Celnym strzałem trafił w udo, tamten stracił równowagę. Anrai wykorzystał ten moment wręcz idealnie. Wykonał zamach nożem, ostrze przejechało przez gardło niczym po maśle.
Chwilę jeszcze różne dźwięki się roznosiły po hangarze, aż w końcu nastała grobowa cisza. De Veen wyprostował się, wyjął z kieszeni chusteczkę i zaczął nią wycierać nóż z krwi.
– No i po problemie – to mówiąc obrócił się na pięcie prawie jak balerina.
Pozostali gangsterzy przyglądali się całej scenie powstałej z dwóch martwych osób. Jeden z nich poszedł gdzieś, a po chwili wrócił z prowizoryczną apteczką i zaczął opatrywać rannego członka. W międzyczasie Anrai podniósł z ziemi swój pistolet, wygładził go ręką, po czym schował za plecy.
– Wyrzućcie ciało skrytobójcy do rzeki – rozkazał podwładnym.
– A co z nim? – Najwyższy z gangsterów wskazał zdrajcę.
Anrai spojrzał na ciało.
– To samo. Ale wcześniej zwołajcie wszystkich, żeby zobaczyli, co się dzieje ze zdrajcami. –Przeciągnął się. – Przekażcie też, że akcja zostaje przesunięta na kolejny dzień. Koniec spotkania.
Powiedziawszy ostatnie zdanie poprawił swoją marynarkę, a następnie skierował się do wyjścia.
Powoli podniósł powieki, rozejrzał się wokoło. Wziął głęboki wdech, poruszył się odrobinę na krześle.
Matko, ale dobrze mu się spało! Czuł się niecodziennie wypoczęty; jakby teraz ktoś wpadł i powiedział mu, że ma iść na jakąś grubą akcję to by z wielką chęcią to zrobił. Nawet nie potrzebował herbaty do rozbudzenia. Chociaż jak tak myślał to nadal żadnej by nie odmówił. Chyba nawet za chwilę pójdzie sobie jakąś zaparzyć. Miał ochotę na jaśminową.
Jeszcze miał naprawdę ciekawy sen. Jak miło, że jakimś trafem przyśniła mu się kontynuacja tego z wczorajszej drzemki. Dzięki temu od razu jego humor się poprawił. Anrai De Veen w roli szefa gangu. To dopiero historia! Jeśli miał być szczery to całkiem nieźle ta wizja się prezentowała. Może powinien jednak założyć własną szajkę zamiast dołączać do policji. Aczkolwiek... Robił sporo przysługę światu, będąc gliniarzem. A niech mają. Dopóki fest go nie zdenerwują, nie ma co ich niszczyć.
Przeciągnął się nieco, westchnął.
– Wyspany?
Słysząc to pytanie, zamrugał parę razy. Przechylił głowę lekko w bok, spojrzał na siedzącą kawałek dalej Sumiere. Kobieta najwyraźniej nadal pracowała nad raportami.
– Powiedzmy – odpowiedział częściowo niewybudzonym głosem.
Ziewnął, ponownie się przeciągając. Podniósł wzrok na wiszący na ścianie zegar. Minęły niecałe trzy godziny, co go szczerze zdziwiło. To był wręcz cud, że nikt go przez tyle czasu nie obudził. Zawsze musiał się pojawić ktoś, komu niewinny, jedynie sobie cicho śpiący Anrai zdecydowanie przeszkadzał. Ludzie chyba po prostu zazdrościli mu. Ucieszył się więc w duchu, że udało mu się tyle pospać. Dzisiejszy dzień na komisariacie musiał być naprawdę spokojny.
Nie mówiąc nic wstał, jeszcze raz się przeciągnął. Zgrabnymi ruchami poprawił włosy z tyłu głowy, wolną ręką pospiesznie sprawdził w komórce czy nikt czasem do niego nie wypisywał. Zdjął z karku poduszkę-krewetkę, wziął ją pod pachem i wyszedł z pomieszczenia.
Udał się na parking, zostawił w samochodzie poduszkę, a zgarnął z leżącego w schowku opakowania torebkę jaśminowej. Poszedł do pokoju socjalnego, gdzie zaparzył herbatę, po czym wrócił do pomieszczenia, w którym siedziała Sumiere.
Usiadł na krześle, zamieszał łyżeczką w kubku, przygniatając torebkę do dna.
– Jak nadal jestem potrzebny to mogę się z tobą zabrać, sprawdzić te kilka miejsc – powiedział lekko.
Kobieta spojrzała na niego wzrokiem zdradzającym coś na wzór nadziei.
– Naprawdę?
– Mhm. – Delikatnie przytaknął.
– Dzięki, naprawdę.
Posłała mu uśmiech, on jednak nie odwzajemnił go.
– Nie musisz. Po prostu wyświadczam przysługę.
A przysługa w jego słowniku znaczyła tyle, że oczekiwał odwzajemnienia gestu. Oczywiście nie od razu. Poczeka na dobrą okazję i się prawie kulturalnie upomni.
Wyciągnął łyżeczkę, postukał nią parę razy o krawędź kubka, a następnie pociągnął pierwszy łyk herbaty.
Sumiere?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz