Po dzisiejszej kłótni z narzeczonym nie tryskałam dobrym humorem. Śmiało można było stwierdzić, iż ten dzień szczególnie próbował dać mi w kość, więc moja wewnętrzna irytacja sprawiła, że wyszłam w nocy z domu, nie oglądając się za siebie i nie biorąc ze sobą żadnych dokumentów. Potrzebowałam oczyścić umysł, a nie udałoby mi się tego zrobić podczas ciągłego nerwowego przeglądania powiadomień w telefonie.
Nie wiem, czy kocham Travisa. Od początku zdawałam sobie sprawę z faktu, że ten związek rozwinął swoje
skrzydła głównie ze względu na naszych ojców, którzy o połączeniu naszych dwóch rodzin
myśleli jeszcze długo przed moimi i Travisa narodzinami. Po tym, gdy jednemu z nich urodził się syn, a drugiemu córka, zaczęli wprowadzać w życie swój plan i wpajać nam, iż powinniśmy być razem, a później, że ten związek ma skończyć się małżeństwem. A gdy od dziecka ktoś uczy cię pewnych poglądów, później rozwijasz u siebie świadomość, że tak właśnie musi być.
Szanowałam mojego narzeczonego i pomagałam mu, gdy tego potrzebował, a także miałam świadomość, że potrafię
stworzyć z nim stały związek, bo wspólne kompromisy i podejmowanie razem
decyzji to coś, co wypracowaliśmy sobie do perfekcji. To jeden z powodów,
dlaczego rzadko się kłóciliśmy. Umieliśmy odseparować sprawy naszego związku a
sprawy pracy i nie było między nami tajemnic w tej sferze, co umacniało wspólne
zaufanie do siebie. Niestety, gdy w grę wchodził jego przyjaciel, sytuacja
zmieniała się o sto osiemdziesiąt stopni.
Miałam swoje własne spostrzeżenia na ten temat, ale nigdy się z nimi nie obnosiłam,
jako, że wolałam nie podnosić Travisowi ciśnienia. A to, że jego koleżka jest
szefem mafii nosiło tu miano sprawy drugorzędnej — nigdy nie bałam się tego
człowieka, a również jego wdzięki spływały po mnie, nie robiąc przy tym żadnego
wrażenia.
Moim zdaniem Travis przy Vincencie nierzadko głupiał. Zauważyłam, że
niejednokrotnie podejmowali wspólnie decyzje — często pod wpływem impulsu — które
nie przynosiły im nic dobrego, a jedynie więcej usprawiedliwiania się, brudnej
roboty i tuszowania tego przede mną. Tak, powoli zaczęło dochodzić do tego, że
mój narzeczony zaczął ukrywać niektóre z istotnych spraw przede mną, a ja
jedynie notowałam w umyśle, gdy coś takiego zauważyłam. Z tego właśnie wynikła
dzisiejsza kłótnia — nie miałam zamiaru dłużej udawać, że nie widzę, co się
dzieje. Rozmowa nie przebiegła ani po mojej, ani po Travisa myśli i przerodziła
się w awanturę, po której wyszłam z domu, próbując utrzymać moje szalejące
emocje w ryzach. Rzadko kiedy dawałam się tak ponieść, on zresztą też. Myślę,
że potrzebujemy teraz chwilowej przerwy
od siebie.
Niewiele zaszłam, gdyż zaledwie parę minut później zostałam niemalże
przejechana przez samochód, za kierownicą którego siedział wyraźnie
zestresowany kierowca. Znam te mimikę, spojrzenie i gesty. Widać było po nim już na pierwszy rzut oka, że coś złego się stało. Kilka sekund więcej
zajęło mi również uświadomienie sobie, na kogo patrzę. Rhys Hiddlestone. Znam
go ze spotkań mafii i wiem, że ostatnimi czasy Vincent lubi zrzucać na niego
brudną robotę i syf, który sam zostawia.
Niesiona dziwnym przeczuciem, podeszłam bliżej samochodu. Widziałam po
mężczyźnie, że również zorientował się, kim jestem, spiął się jednak, gdy
stanęłam przy otwartej szybie, zza której wydobywał się nieprzyjemny dla nosa zapach,
który znałam aż za dobrze.
— Wieziesz zwłoki w bagażniku — oznajmiłam rozbawiona. Rhys drgnął.
— Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? — zapytał, przechodząc na „ty” równie
szybko, co i ja.
Przewróciłam oczami i odsunęłam się od szyby.
— Widzę, że zaraz zaczniesz panikować. Przyda ci się pomoc, a ja nie zostawiam
współpracowników na pastwę losu. Zrób mi miejsce. — Bezceremonialnie wpakowałam
się mu do samochodu i zamknęłam za sobą drzwi.
Auto ruszyło, a kierowca przez chwilę wyglądał, jakby bił się z myślami, później jednak zaryzykował i
zapytał:
— To ty jesteś narzeczoną Travisa, prawda?
— Zgadza się. A ty zapewne dostałeś trupa z rąk własnych mojego idiotycznego
narzeczonego i jego wcale nie
mądrzejszego przyjaciela — zironizowałam.
Tak naprawdę wcale nie zastanawiałam się nad tym, skąd w jego samochodzie
znalazły się zwłoki i nawet nie myślałam, aby wziąć pod uwagę moje własne
słowa. A jednak, po spojrzeniu, jakie rzucił mi Rhys, coś we mnie jakby zaskoczyło.
Wyprostowałam się i zacisnęłam dłonie na moich udach, wbijając paznokcie w skórę.
— Czyli to byli oni — powiedziałam, czując
się niemal obco, gdy usłyszałam brzmienie mojego własnego głosu. Jego barwa
i intonacja mówiły za mnie wszystko. Nie potrzebowałam odpowiedzi. Ja już to
wiedziałam.
Moją chwilę zwątpienia przerwało pojawienie się za nami radiowozu policyjnego.
Dawał nam znak, żebyśmy się zatrzymali, prawdopodobnie na zwykłą kontrolę, ale
czujnym należy być zawsze.
— I co teraz? — zapytał mnie Rhys, nerwowo zerkając w stronę bagażnika, a
jednocześnie dalej jadąc do przodu.
— Teraz się zatrzymasz — oznajmiłam twardo, niezrażona okolicznościami, w jakich
się znaleźliśmy. Gdybyśmy teraz zaczęli uciekać, jedynie pogorszylibyśmy naszą
sytuację. Mężczyzna siedzący na miejscu kierowcy spojrzał się na mnie, jakbym
zwariowała, ale posłusznie zjechał na pobocze, dając mi tym samym nikły kredyt
zaufania i licząc na to, że wiem co robię. Zapach zwłok w samochodzie stawał
się coraz bardziej wyraźny i nieznośny.
Wyszłam z auta, nie czekając na to, aż funkcjonariusz zrobi to pierwszy. Drzwi
policyjnej suki trzasnęły i wytoczył się stamtąd grubszy, nie za wysoki
mężczyzna w niebieskim uniformie.
Nie
miał przy sobie wsparcia.
— Dobry wieczór, panie funkcjonariuszu — odezwałam się niezrażona, uśmiechając
do niego uprzejmie i niby przypadkowo eksponując bardziej mój biust, na którym
zwiesił oko na chwilkę, po sekundzie pospiesznie wracając spojrzeniem do mojej
twarzy.
— Dobry, dobry. — Kiwnął mi głową, niespiesznie przesuwając spojrzeniem po
samochodzie, z którego chwilę temu wysiadłam. — Nie zawracałbym pani głowy, ale
doszło do nas zgłoszenie, że w okolicy zaginął młody biznesman, około
dwudziestego-piątego bądź trzydziestego roku życia. Czarne włosy, jasna
karnacja, dobrze zbudowany, około metra osiemdziesiąt pięć.
Tak, to prawdopodobnie nasz trup. Szczęście się do nas cudownie uśmiechało.
— Nie wykluczamy morderstwa — ciągnął dalej mężczyzna, zerkając w stronę okna
od strony kierowcy, gdzie nadal siedział Rhys, bardziej blady na twarzy, niż te
kilka minut temu. Po jego wyrazie twarzy widziałam, że jest bliski wymiotów.
Zapach zwłok niedługo dotrze również do mnie i funkcjonariusza, więc szybko
muszę coś zrobić. — Dlatego też mamy nakaz przeszukania wszystkich samochodów i
spisania kierowców. Czy pani towarzysz może wysiąść?
Zerknęłam szybko w stronę Rhysa.
— Widzi pan, naprawdę chciałabym pomóc, ale narzeczony nie czuje się za dobrze
i mieliśmy zamiar pojechać prosto do domu, bo obawiam się o jego zdrowie.
Dlatego jeśli byłby pan tak miły, mogę pokazać panu mój dowód, ażeby miał pan
co spisać, a ja będę mogła w spokoju zająć się moim ukochanym.
Wiedziałam, że to nie zadziała. Jedyne co robiłam tą gadką, to grałam na czasie.
Podczas wypowiadania moich słów, otworzyłam drzwi od samochodu i zaczęłam do
niego sięgać, aby funkcjonariusz uznał, że szukam dokumentów, o których mu
mówiłam. Ale ja miałam w tym inny cel.
Pod nogami Rhysa ujrzałam to, czego szukałam. Metalowy łom. Nie pytałam, co on
tam robił, ale sięgnęłam między szeroko rozstawione uda mężczyzny, powodując
tym wytrzeszczenie jego oczu, i złapałam metal w dłoń. Czułam, że policjant się
tu zbliża. Wyszłam z samochodu, chowając przedmiot w dłoni, za plecami.
Funkcjonariusz był coraz bliżej.
— Musi mi pani wybaczyć, ale obowiązki to obowiązki. Muszę przeszukać pojazd —
wytłumaczył, nagle się krzywiąc. — A co to za zapach?...
Zrobiłam gwałtowny zamach, uderzając mężczyznę łomem prosto w skroń. Krew
trysnęła na wszystkie strony, a czerwone krople przyozdobiły moją twarz,
ubranie i ziemię, na którą runęło bezwładne ciało policjanta. Nie wiedziałam,
czy jedno uderzenie wystarczyło, by zginął, więc kucnęłam, jedną dłonią nadal
przytrzymując narzędzie zbrodni, a drugą wysuwając w stronę ciała, by sprawdzić
jego puls. W tym czasie Rhys wyskoczył z auta i podbiegł do mnie, z
niedowierzaniem spoglądając na krwawą scenerię rozgrywającą się przed nim.
— Coś ty…
Ale paręnaście metrów przed nami rozległ się zdławiony dźwięk i obydwoje jak na
rozkaz skierowaliśmy spojrzenia w tamtą stronę. Na rozwidleniu dróg stał
chłopak, który wpatrywał się w nas jakby zobaczył ducha.
Cholera.
Mieliśmy dwa trupy obok siebie i jednego żywego świadka.
<Lew?>
1284 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz