sobota, 18 września 2021

Od Brooklynne CD Rhysa

     Po dzisiejszej kłótni z narzeczonym nie tryskałam dobrym humorem. Śmiało można było stwierdzić, iż ten dzień szczególnie próbował dać mi w kość, więc moja wewnętrzna irytacja sprawiła, że wyszłam w nocy z domu, nie oglądając się za siebie i nie biorąc ze sobą żadnych dokumentów. Potrzebowałam oczyścić umysł, a nie udałoby mi się tego zrobić podczas ciągłego nerwowego przeglądania powiadomień w telefonie.


     Nie wiem, czy kocham Travisa. Od początku zdawałam sobie sprawę z faktu, że ten związek rozwinął swoje skrzydła głównie ze względu na naszych ojców, którzy o połączeniu naszych dwóch rodzin myśleli jeszcze długo przed moimi i Travisa narodzinami. Po tym, gdy jednemu z nich urodził się syn, a drugiemu córka, zaczęli wprowadzać w życie swój plan i wpajać nam, iż powinniśmy być razem, a później, że ten związek ma skończyć się małżeństwem. A gdy od dziecka ktoś uczy cię pewnych poglądów, później rozwijasz u siebie świadomość, że tak właśnie musi być.
     Szanowałam mojego narzeczonego i pomagałam mu, gdy tego potrzebował, a także miałam świadomość, że potrafię stworzyć z nim stały związek, bo wspólne kompromisy i podejmowanie razem decyzji to coś, co wypracowaliśmy sobie do perfekcji. To jeden z powodów, dlaczego rzadko się kłóciliśmy. Umieliśmy odseparować sprawy naszego związku a sprawy pracy i nie było między nami tajemnic w tej sferze, co umacniało wspólne zaufanie do siebie. Niestety, gdy w grę wchodził jego przyjaciel, sytuacja zmieniała się o sto osiemdziesiąt stopni.

     Miałam swoje własne spostrzeżenia na ten temat, ale nigdy się z nimi nie obnosiłam, jako, że wolałam nie podnosić Travisowi ciśnienia. A to, że jego koleżka jest szefem mafii nosiło tu miano sprawy drugorzędnej — nigdy nie bałam się tego człowieka, a również jego wdzięki spływały po mnie, nie robiąc przy tym żadnego wrażenia.
     Moim zdaniem Travis przy Vincencie nierzadko głupiał. Zauważyłam, że niejednokrotnie podejmowali wspólnie decyzje — często pod wpływem impulsu — które nie przynosiły im nic dobrego, a jedynie więcej usprawiedliwiania się, brudnej roboty i tuszowania tego przede mną. Tak, powoli zaczęło dochodzić do tego, że mój narzeczony zaczął ukrywać niektóre z istotnych spraw przede mną, a ja jedynie notowałam w umyśle, gdy coś takiego zauważyłam. Z tego właśnie wynikła dzisiejsza kłótnia — nie miałam zamiaru dłużej udawać, że nie widzę, co się dzieje. Rozmowa nie przebiegła ani po mojej, ani po Travisa myśli i przerodziła się w awanturę, po której wyszłam z domu, próbując utrzymać moje szalejące emocje w ryzach. Rzadko kiedy dawałam się tak ponieść, on zresztą też. Myślę, że potrzebujemy  teraz chwilowej przerwy od siebie.
     Niewiele zaszłam, gdyż zaledwie parę minut później zostałam niemalże przejechana przez samochód, za kierownicą którego siedział wyraźnie zestresowany kierowca. Znam te mimikę, spojrzenie i gesty. Widać było po nim już na pierwszy rzut oka, że coś złego się stało. Kilka sekund więcej zajęło mi również uświadomienie sobie, na kogo patrzę. Rhys Hiddlestone. Znam go ze spotkań mafii i wiem, że ostatnimi czasy Vincent lubi zrzucać na niego brudną robotę i syf, który sam zostawia.
     Niesiona dziwnym przeczuciem, podeszłam bliżej samochodu. Widziałam po mężczyźnie, że również zorientował się, kim jestem, spiął się jednak, gdy stanęłam przy otwartej szybie, zza której wydobywał się nieprzyjemny dla nosa zapach, który znałam aż za dobrze.
     — Wieziesz zwłoki w bagażniku — oznajmiłam rozbawiona. Rhys drgnął.
     — Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? — zapytał, przechodząc na „ty” równie szybko, co i ja.
     Przewróciłam oczami i odsunęłam się od szyby.
     — Widzę, że zaraz zaczniesz panikować. Przyda ci się pomoc, a ja nie zostawiam współpracowników na pastwę losu. Zrób mi miejsce. — Bezceremonialnie wpakowałam się mu do samochodu i zamknęłam za sobą drzwi.
     Auto ruszyło, a kierowca przez chwilę wyglądał, jakby bił się z myślami, później jednak zaryzykował i zapytał:
     — To ty jesteś narzeczoną Travisa, prawda?
     — Zgadza się. A ty zapewne dostałeś trupa z rąk własnych mojego idiotycznego narzeczonego i  jego wcale nie mądrzejszego przyjaciela — zironizowałam.
     Tak naprawdę wcale nie zastanawiałam się nad tym, skąd w jego samochodzie znalazły się zwłoki i nawet nie myślałam, aby wziąć pod uwagę moje własne słowa. A jednak, po spojrzeniu, jakie rzucił mi Rhys, coś we mnie jakby zaskoczyło. Wyprostowałam się i zacisnęłam dłonie na moich udach, wbijając paznokcie w skórę.
     — Czyli to byli oni — powiedziałam, czując  się niemal obco, gdy usłyszałam brzmienie mojego własnego głosu. Jego barwa i intonacja mówiły za mnie wszystko. Nie potrzebowałam odpowiedzi. Ja już to wiedziałam.
     Moją chwilę zwątpienia przerwało pojawienie się za nami radiowozu policyjnego. Dawał nam znak, żebyśmy się zatrzymali, prawdopodobnie na zwykłą kontrolę, ale czujnym należy być zawsze.
     — I co teraz? — zapytał mnie Rhys, nerwowo zerkając w stronę bagażnika, a jednocześnie dalej jadąc do przodu.
     — Teraz się zatrzymasz — oznajmiłam twardo, niezrażona okolicznościami, w jakich się znaleźliśmy. Gdybyśmy teraz zaczęli uciekać, jedynie pogorszylibyśmy naszą sytuację. Mężczyzna siedzący na miejscu kierowcy spojrzał się na mnie, jakbym zwariowała, ale posłusznie zjechał na pobocze, dając mi tym samym nikły kredyt zaufania i licząc na to, że wiem co robię. Zapach zwłok w samochodzie stawał się coraz bardziej wyraźny i nieznośny.
     Wyszłam z auta, nie czekając na to, aż funkcjonariusz zrobi to pierwszy. Drzwi policyjnej suki trzasnęły i wytoczył się stamtąd grubszy, nie za wysoki mężczyzna w niebieskim uniformie.
     Nie miał przy sobie wsparcia.
     — Dobry wieczór, panie funkcjonariuszu — odezwałam się niezrażona, uśmiechając do niego uprzejmie i niby przypadkowo eksponując bardziej mój biust, na którym zwiesił oko na chwilkę, po sekundzie pospiesznie wracając spojrzeniem do mojej twarzy.
     — Dobry, dobry. — Kiwnął mi głową, niespiesznie przesuwając spojrzeniem po samochodzie, z którego chwilę temu wysiadłam. — Nie zawracałbym pani głowy, ale doszło do nas zgłoszenie, że w okolicy zaginął młody biznesman, około dwudziestego-piątego bądź trzydziestego roku życia. Czarne włosy, jasna karnacja, dobrze zbudowany, około metra osiemdziesiąt pięć.
     Tak, to prawdopodobnie nasz trup. Szczęście się do nas cudownie uśmiechało.
     — Nie wykluczamy morderstwa — ciągnął dalej mężczyzna, zerkając w stronę okna od strony kierowcy, gdzie nadal siedział Rhys, bardziej blady na twarzy, niż te kilka minut temu. Po jego wyrazie twarzy widziałam, że jest bliski wymiotów. Zapach zwłok niedługo dotrze również do mnie i funkcjonariusza, więc szybko muszę coś zrobić. — Dlatego też mamy nakaz przeszukania wszystkich samochodów i spisania kierowców. Czy pani towarzysz może wysiąść?
     Zerknęłam szybko w stronę Rhysa.
     — Widzi pan, naprawdę chciałabym pomóc, ale narzeczony nie czuje się za dobrze i mieliśmy zamiar pojechać prosto do domu, bo obawiam się o jego zdrowie. Dlatego jeśli byłby pan tak miły, mogę pokazać panu mój dowód, ażeby miał pan co spisać, a ja będę mogła w spokoju zająć się moim ukochanym.
     Wiedziałam, że to nie zadziała. Jedyne co robiłam tą gadką, to grałam na czasie. Podczas wypowiadania moich słów, otworzyłam drzwi od samochodu i zaczęłam do niego sięgać, aby funkcjonariusz uznał, że szukam dokumentów, o których mu mówiłam. Ale ja miałam w tym inny cel.
     Pod nogami Rhysa ujrzałam to, czego szukałam. Metalowy łom. Nie pytałam, co on tam robił, ale sięgnęłam między szeroko rozstawione uda mężczyzny, powodując tym wytrzeszczenie jego oczu, i złapałam metal w dłoń. Czułam, że policjant się tu zbliża. Wyszłam z samochodu, chowając przedmiot w dłoni, za plecami. Funkcjonariusz był coraz bliżej.
     — Musi mi pani wybaczyć, ale obowiązki to obowiązki. Muszę przeszukać pojazd — wytłumaczył, nagle się krzywiąc. — A co to za zapach?...
     Zrobiłam gwałtowny zamach, uderzając mężczyznę łomem prosto w skroń. Krew trysnęła na wszystkie strony, a czerwone krople przyozdobiły moją twarz, ubranie i ziemię, na którą runęło bezwładne ciało policjanta. Nie wiedziałam, czy jedno uderzenie wystarczyło, by zginął, więc kucnęłam, jedną dłonią nadal przytrzymując narzędzie zbrodni, a drugą wysuwając w stronę ciała, by sprawdzić jego puls. W tym czasie Rhys wyskoczył z auta i podbiegł do mnie, z niedowierzaniem spoglądając na krwawą scenerię rozgrywającą się przed nim.
     — Coś ty…
     Ale paręnaście metrów przed nami rozległ się zdławiony dźwięk i obydwoje jak na rozkaz skierowaliśmy spojrzenia w tamtą stronę. Na rozwidleniu dróg stał chłopak, który wpatrywał się w nas jakby zobaczył ducha.
     Cholera.
     Mieliśmy dwa trupy obok siebie i jednego żywego świadka.

 

<Lew?>

1284 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz