Czy czułem się źle z tym co robiłem? W żadnym wypadku. Swoje czyny tłumaczyłem, wmawiając sobie, że po prostu pozbywam się śmieci. Jeden z wielu właśnie trafił tam, gdzie jego miejsce. Był dłużnikiem Pangei, a oprócz tego zgwałcił i zamordował studentkę, która niczym w swoim kilkunastoletnim życiu nie zawiniła. Oczywiście dzięki kasie wszystkie ślady na jego udział w sprawie zostały zatarte, a on cieszył się z życia w najlepsze. Do dzisiaj. Miałem ochotę splunąć na jego truchło jednak mogłoby się to dla mnie skończyć długą odsiadką. W porównaniu do całego pomieszczenia i dziewuchy, która chwilę temu uciekła byłem dość czysty. Jak gdyby nigdy nic schowałem broń za plecami i wyszedłem do głównej sali. Głośna muzyka i tłumik sprawiły, że nikt niczego nie podejrzewał. Wyszedłem z lokalu i skierowałem się na parking oddalony kilka ulic od klubu. Chcąc zapłacić za postój furki poczułem, że czegoś mi brakuje w kieszeni.
- O kurwa – mruknąłem sam do
siebie. Nie miałem pewności, kiedy dokładnie go straciłem, ale jedno było
pewne. Musiała mieć go ta dziewucha. Na pewno nie zostawiła go na podłodze,
jeśli widziała, jak mi wypada. Kurwa. Nie mogłem tam teraz wrócić. To byłoby
zbyt podejrzane. I tak nie miałem nic do stracenia. Jeśli ta gówniara mnie wyda
to i tak będzie kaplica. Zanim wróciłem na miejsce zbrodni, przy pomocy karty
podłączonej do telefonu, wybrałem z bankomatu kilka stówek na łapówkę. Wróciłem
na miejsce zbrodni. Usiadłem przy barze. Dziewczyna za nim stojąca od razu do
mnie podeszła.
- Co dla ciebie słodziutki? –
uśmiechnęła się eksponując swoją bardzo obszerną klatkę piersiową. Zdecydowanie
miała czym oddychać. Wyciągnąłem z kieszeni plik banknotów i podsunąłem go
dziewczynie.
- Potrzebuję informacji – jedno
było wiadome. Dziwki zrobią dla pieniędzy wszystko. – Dziewczyna, błękitne
oczy, długie, czarne proste włosy. Dużo tu takich macie? – z gracją schowała
pieniądze za stanik akceptując ofertę wymiany.
- Nie ukrywam przydałby się
lepszy opis, ale chyba wiem o kogo ci chodzi. Kylie, a raczej Isla Harmon.
- Jakiś kontakt? Adres?
Cokolwiek? – gestem ręki kazała mi poczekać. Zniknęła na zapleczu by chwilę
później wrócić z kartką z adresem. Podsunęła mi ją po blacie.
- To za ten hojny datek – puściła
mi oczko.
- Jasne. Nigdy mnie tu nie było –
od razu, bardzo szybkim krokiem wróciłem do samochodu. Broń wrzuciłem do
schowka i spojrzałem na kawałek papieru. Jej mieszkanie nie znajdowało się
bardzo daleko. Od razu pojechałem pod wskazany adres i usiadłem na schodach
przy drzwiach wejściowych czekając na moją zgubę. Paliłem elektryka
przeglądając telefon. Zastanawiałem się też już jak poinformować Zeno o
teoretycznym zjebaniu roboty. Hidden prędzej czy później i tak się dowie z
racji, iż często u mnie przesiadywał. Pytanie tylko czy wyda mnie bratu.
W końcu małolata pojawiła się na
horyzoncie. Szła nie spiesząc się i powoli licząc MOJE pieniądze. Nawet nie
zwróciła na mnie uwagi. Po prostu szła prosto do wejścia.
- Wsiądziesz do samochodu sama
czy mam ci pomóc? – i wtedy zamarła. Chciała rzucić się biegiem do drzwi jednak
byłem znacznie szybszy. Złapałem ją za nadgarstek i od razu wstałem. Dzieliła
nas dość spora różnica wzrostu. Patrzyłem na nią z góry, a z mojego wyrazu
twarzy mogła odczytać irytację połączoną ze wściekłością. Miałem okazję
przyjrzeć się jej dokładnie. Staliśmy tuż pod latarnią. Patrzyła na mnie
jasnymi ślepiami licząc na to, że coś tym ugra. Dostrzegałem w nich też
przerażenie i nie tylko… Powiększone źrenice wskazywały na to, że coś brała.
Westchnąłem ciężko. Plus był taki, że chociaż ubrała coś na siebie i nie świeci
zakrwawionym ciałem po ulicach. Chociaż w takiej dzielnicy nikt nie zwróciłby
na to uwagi. Nie miała w planach się ruszyć. Zasłoniłem jej usta dłonią, żeby
uniknąć niepotrzebnych krzyków i zaciągnąłem na tylne siedzenie samochodu.
Położyłem ją na brzuchu i paskiem od spodni związałem jej ręce. – Leż
grzecznie. Nic ci nie zrobię. Obiecuję, że włos ci z głowy nie spadnie, jeśli
będziesz współpracować – i zamknąłem drzwi. Usiadłem na miejscu kierowcy i jak
gdyby nigdy nic ruszyłem w stronę swojego lokum.
Również mieszkałem w dość
nieprzyjemnej dzielnicy więc nie miałem problemu z przetransportowaniem
dziewczyny do mieszkania. Niosłem ją bardziej jak worek ziemniaków, niż
księżniczkę, ale cóż mogłem na to poradzić? Była kim była. Kamienica nie
wyglądała najlepiej jednak mój „apartament” był jej kompletną odwrotnością.
Otworzyłem drzwi, które po wejściu od razu zamknąłem na zasuwę. Kluczyki od
samochodu i lokum wrzuciłem do miseczki znajdującej się na komodzie.
- Tylko nie krzycz – dziewczyna
wiedząc w jak chujowej sytuacji się znajdowała siedziała cicho i tylko skinęła
głową. Wyciągnąłem portfel i pieniądze z kieszeni jej bluzy. Zdjąłem również
pasek, który miał ją unieruchomić. Złapałem ją za rękę i pociągnąłem za sobą do
łazienki. – Ręczniki są w szafce pod zlewem. Umyj się, a ja ci ogarnę jakieś
ubranie, bo wyglądasz i śmierdzisz okropnie – zamknąłem za nią drzwi. Judo
wybiegł mi na przywitanie. Zapewne spał na łóżku w sypialni więc chwilę mu
zajęło dobiegnięcie do korytarza ze względu na jego malusieńkie łapki.
Zaszczekał radośnie. Pomiziałem go chwilę i poszedłem poszukać ubrania dla
mojego „gościa”. Z szafy wyciągnąłem czarną koszulkę z jakimiś nadrukami i
szorty, w których nie powinna się utopić. Udało mi się też wygrzebać jakieś
babskie gacie, które musiała zostawić jedna z moich koleżanek. Oczywiście
wszystko czyste i pachnące. Wróciłem pod drzwi łazienki i zapukałem. –
Zostawiam ci wszystko na podłodze. Idę ogarnąć jakąś kolację. Jak się
doprowadzisz do ładu to przejdź do końca korytarzem i zobaczysz, gdzie jestem –
czas na tosty.
<Isla?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz