Od czasu, kiedy przekazałem informacje na temat miejsca przetrzymywania Hiddena, zacząłem zastanawiać się, co się z nim działo. Czy tamci go złapali? Czy jego brat wraz z resztą zdążą go uratować? Okropnie stresowałem się tymi wydarzeniami. Tak się w tym zagłębiłem, że zupełnie zapomniałem, że sam zostałem porwany. Myślałem nawet nad tym, czy nie zawiadomić policji, ale... co miałbym im powiedzieć? Że dzięki bratu mafii... nie... bratu szefa mafii udało mi się uciec? Pozostało ominąć część prawdy lub coś zmyślić, tylko problem polegał na tym, że byłem kiepskim kłamcą. A nie zamierzałem jeszcze bardziej komplikować życia temu chłopakowi. Siedziałem więc w jednym z pokoi, czekając na jakiekolwiek wieści. Po wielu godzinach dowiedziałem się jedynie, że Hidden żyje, ale znajduje się w szpitalu. Po tym ktoś zaproponował, że mnie odwiezie pod moje mieszkanie. Zgodziłem się wiedząc, że nie mogłem dłużej tu przebywać. Dopiero w pustym i cichym mieszkaniu, kiedy adrenalina całkowicie mnie opuściła pozwoliłem sobie na odrobinę słabości. Ten dzień wykończył mnie psychicznie.
Następnego dnia, tak jak i kolejnego byłem okropnie przewrażliwiony. Miałem wrażenie, że ktoś może mnie obserwować, aby po raz kolejny porwać dla okupu. Opuściłem nawet przez kilka dni uczelnię, zaszywając się w swoim mieszkaniu. Rodzicom nic nie powiedziałem o sytuacji, jaka miała miejsce. Matka zeszłaby na zawał, a ojciec zacząłby okropnie świrować. Nie chciałem nawet słuchać o powrocie do domu. W końcu miałem własne mieszkanie z którego nie zamierzałem rezygnować. Wraz z następnymi dniami przekonywałem sam siebie, że zapewne porywacze o mnie zapomnieli lub ta cała mafia pozbyła się ich podczas odbicia Hiddena. O nim samym myślałem dość sporo. Nie mogłem go odwiedzić, wiedziałem jedynie, że żyje i dochodzi do siebie. Wróciłem na zajęcia oraz treningi siatkówki. Niestety torba z moimi rzeczami tamtego przeklętego wieczoru zniknęła, ale już zastąpiłem je nowymi.
Dzisiaj wracając z treningu nie spodziewałem się go zobaczyć. Siedział na schodach, plecami do mnie. Z początku nie byłem pewny, czy to właśnie on, ale gdy podszedłem bliżej nie miałem wątpliwości. Hidden mnie nie zauważył, będąc zbyt zajęty swoim kaskiem. Tylko co on tu robił? Przypadkiem się tu znalazł? Na kogoś czekał? Gdy zawołałem jego imię, odwrócił się, spoglądając na mnie. Moją uwagę przykuła rana na jego wardze oraz bandaż na dłoni, którą we mnie wycelował. Już na wstępie mnie zirytował tym swoim tekstem. Kto do cholery mówi na kogoś ,,bąbelek"? Zamiast skomentować, po prostu się na niego gapiłem. Teraz mogłem mu się lepiej przyjrzeć. Nie groziło nam w tej chwili żadne niebezpieczeństwo, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Przystojną twarz szpeciła nie do końca zagojona rana na wardze i kilka małych prawie niedostrzegalnych zadrapań. Czarne, nieco już przydługie włosy odgarnął ruchem ręki, dzięki czemu mogłem przez chwilę spojrzeć w jego ciemne tęczówki, kolorem przypominające noc. Nie chcąc zdradzić się zbyt długim wgapianiem w jego twarz, rozejrzałem się po okolicy. Jeszcze weźmie mnie za dziwaka. Kompletnie nic o nim nie wiedziałem.
- Porwać? - zapytałem, z wahaniem przyjmując od niego kask. - Ze względu na ostatnie okoliczności wolałbym, aby nikt więcej nas nie porywał. Mam dość wrażeń na jakiś czas.
Hidden cicho się zaśmiał i polecił, abym za nim poszedł. Nie miałem na dzisiejszy dzień już żadnych planów. Trening był ostatnią rzeczą na liście. Skierowaliśmy się w stronę motocyklu. Był to piękny pojazd, nigdy na takim nie jeździłem. Nie znałem nawet marki. W sumie jak się zastanowić, to odkąd poszedłem na studia, nie używałem ani samochodu ani motocyklu, który zapewne nadal kurzył się w jednym z garaży u moich rodziców. Nie byłem wielkim pasjonatem, ale okazjonalne przejażdżki się zdarzały.
- Więc gdzie mnie zabierasz? - zapytałem, chcąc upewnić się, że to dobry pomysł, aby gdziekolwiek z nim pojechać.
Trzymając kask w lewej dłoni, obserwowałem, jak Hidden wsiada na motocykl. Spojrzał w moją stronę, uśmiechając się podstępnie. Nie wiedziałem co to zwiastowało. Oby to nie było nic, czego będę później żałować.
- A co? Boisz się, że wywiozę cię do lasu, bąbelku? - zaśmiał się cicho, a na moim czole pojawił się grymas irytacji.
Ile można było mu powtarzać? To stawało się męczące. Podszedłem bliżej niego, aby tym razem dobrze mnie usłyszał. Wystawiłem kask w jego stronę, dotykając nim jego torsu.
- Czy mógłbyś przestać nazywać mnie bąbelkiem, uparty ośle?
Moje słowa w żaden sposób na niego nie podziałały. A może jednak, ale w przeciwną stronę. Tylko go to rozbawiło. Nie traktował mnie poważnie, co było frustrujące. Nie zamierzałem toczyć z nim słownej potyczki. Wiedziałem, że tylko szkoda moich nerwów. Opuściłem rękę, wzdychając cicho.
- Więc dasz się porwać? - odezwał się po chwili, spoglądając na mnie wyczekująco.
- Pod warunkiem, że nie będzie tam ciasnych i niewygodnych klatek - odparłem, zakładając na głowę kask.
Hidden?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz