Choć często zwykł powtarzać, że ludzkimi losami rządzi jakiś tajemniczy złośliwy chochlik, którego ulubionym zajęciem jest wybranie sobie codziennie kilku losowych osób do dręczenia, ani przez chwilę nie podejrzewał, że jego już i tak dostatecznie pokręcone życie zostanie jeszcze bardziej przez niego zmącone zaledwie w przeciągu paru godzin. A jednak, tego samego ranka, podczas którego odebrał ten cały cholernie irytujący telefon z poprawczaka, dostał od niego kolejnym obuchem w głowę.
A wszystko to za sprawą wprowadzenia do pomieszczenia jednej ze wcześniej wspomnianych przez Harveya policjantek. Normalnie nie poświęciłby jej zapewne niczego więcej niż szybkiego, ciekawskiego spojrzenia, ale gdy tylko do jego uszu dotarło rzadko spotykane w tych stronach damskie imię, które wypowiedziała tuż po swoim nagłym pojawieniu się w gabinecie Polissena, poczuł jak spinają mu się dosłownie wszystkie mięśnie. Przez około pięć następnych sekund liczył jeszcze, że to zwykły zbieg okoliczności, lecz nie - tuż koło pani detektyw faktycznie stała sama panna Feykro. Aż odruchowo zacisnął powieki, starając się uspokoić gonitwę myśli, które na sam jej widok zaczęły przelatywać mu przez umysł z mocą tsunami. To nie mogło przecież dziać się naprawdę ! Nie teraz, gdy wreszcie zdołał jako tako się ustatkować ! Z drugiej jednak strony, skoro od teraz mieli stanowić jedną ekipę, to może powinien przestać histeryzować, wrzucić na luz i chociaż spróbować udowodnić tej drobnej blondynce, że w cale nie jest aż takim wielkim chamem, za jakiego musiała go z pewnością mieć po tych wszystkich głupich wybrykach, które w przyszłości przy niej odstawiał, gdy razem z innymi przedstawicielami służb mundurowych starała się ukrócić nielegalne działania rozmaitych szajek, na zlecenie których wtedy pracował. Wyglądało na to, że od tej chwili będzie musiał jeszcze bardziej uważać na to, co mówi, a i tak ostatnimi czasy coraz trudniej było mu utrzymać swój cięty języczek na wodzy. Zatopiony we własnych rozmyślaniach, Calixte odpłynął do tego stopnia, że szuranie krzeseł oznajmiające koniec spotkania ledwie do niego dotarło. Niech będą przeklęte wszystkie diabły i inne zmory tego świata, a Felix będący autorem tego jakże genialnego pomysłu z dzisiejszym wyjściem do baru szczególnie ! Czy ten człowiek nie miał innych obowiązków poza tutejszymi, że musiał natychmiast wcielać go w życie ? Nieważne jaka była prawda, słowo już się rzekło, a jako że on sam nie zamierzał jeszcze bardziej podkreślać swojej odmienności, nie mógł tak po prostu tego olać. Co z tego, że musiał się nieźle nagimnastykować, by wpasować jeszcze to wydarzenie w swój jak zwykle napięty grafik. Bo o ile jeszcze mógł z użyciem komórki poinformować babcię, że niestety będzie zmuszona tym razem zająć się prawnuczką przynajmniej do kolejnego ranka oraz serdecznie przeprosić Kendę, że ostatecznie jednak nie znajdzie czasu, by ją odwiedzić (swoją drogą chyba nigdy wcześniej nie wysłuchiwał jej słusznych żalów z tak wielkim poczuciem wstydu), o tyle już na odwołanie swojego dzisiejszego dyżuru w zakładzie poprawczym zwyczajnie nie mógł sobie pozwolić. Nie teraz, gdy jeden z jego osobistych podopiecznych po ostatniej bójce znalazł się w izolatce. Jeszcze ten biedny chłopak zrobiłby sobie jakąś krzywdę. Wykorzystując fakt, że przez kilka dobrych minut najwidoczniej nikt nie zawracał sobie nim głowy, nikomu nic mówiąc Portugalczyk czym prędzej przedostał się na parking, po czym zmusił swojego biednego Renaulta do bardzo nieregulaminowej jazdy po londyńskich uliczkach. Na całe szczęście jako niejednokrotnie ratujący się pośpieszną ucieczką były haker nie tylko zdążył nauczyć się na pamięć dokładnego rozkładu bocznych dróg, ale także niemal perfekcyjnej kontroli nad kierownicą, bo w przeciwnym razie z pewnością skończyłby w najlepszym razie na jakiejś witrynie.
- No dobra, mam dokładnie dziesięć minut i ani sekundy dłużej, więc, dobrze Ci radzę, odpuść sobie przydługi wstęp albo jeszcze lepiej zaprowadź mnie od razu do tego gagatka. - Rzucił już od progu niemal wojskowym tonem, widząc jak z dyżurki przeznaczonej dla personelu medycznego wyłania się dokładnie ten sam pozbawiony rozumu pielęgniarz, z którym miał niewątpliwy zaszczyt już raz dzisiaj rozmawiać. Po wszystkich nieprzyjemnych zajściach tej doby najchętniej zdzieliłby go porządnie w ten pieprzony łeb. Zwłaszcza, że po jego spowolnionych ruchach łatwo się domyślił, że zamiast pilnować bezpieczeństwa zamkniętego nastolatka, tamten zwyczajnie sobie drzemał. Jedynym co go od tego powstrzymywało była wizja natychmiastowego pojawienia się prokuratora, z którym rozmowa oczywiście i tak go nie ominie w związku z tą całą bijatyką. Ale zawsze lepiej było nie dokładać szanownemu radcy dodatkowej roboty. Idąc korytarzem, wykonał kilka głębokich oddechów, co jak zwykle w tego typu sytuacjach pomogło mu się uspokoić przynajmniej na tyle, że gdy naciskał klamkę maleńkiego, praktycznie pozbawionego wszelkich mebli pokoiku, zdołał przywołać na twarz profesjonalny uśmiech i poświęcić młodemu całą swoją uwagę, której poturbowany, wyraźnie wystraszony Dave tak bardzo obecnie potrzebował. Gdyby tylko mógł, Álvares zostałby z nim o wiele dłużej, ale cóż... W każdym momencie któryś z jego znajomych po fachu mógł się przecież zorientować, że znowu rozpłynął się niczym kamfora. Niechętnie podniósł się więc z leżanki i, pożegnawszy się krótko z młodzieńcem, mocno zastukał w drzwi, dając tym samym znać, że jego czas dla tego miejsca właśnie dobiegł końca.
***
Dojechanie pod ustalony wcześniej adres zajęło mu zdecydowanie dłużej niż dotarcie do poprzedniej lokalizacji, ponieważ dla odmiany zdecydował się nie szarżować. I tak od dnia, w którym doprowadził do odebrania swojej siostrze praw rodzicielskich z powodu jej powrotu do nadużywania narkotyków, praktycznie odstawił daleko wszelkie używki, z alkoholem włącznie, obawiając się, że kiedyś może pójść w jej ślady. W końcu dzielił z nią przynajmniej część genów. Jeszcze parkując w pobliżu klubu miał nadzieję, że zdoła utrzymać taki stan rzeczy, ale w miarę jak eksplorował jego wnętrze, zdawał sobie coraz bardziej sprawę, że najprawdopodobniej porywa się z motyką na Księżyc. Z tą małą różnicą, że ten konkretny Księżyc chodził na dwóch nogach i miał wiele twarzy. Przez jedną krótką chwilę zastanawiał się nawet, czy czasem nie powinien się stamtąd ewakuować, ale wyjątkowo interesująca wymiana słów między Laozim a De Veenem, która przypadkiem dotarła do jego uszu, przyciągnęła go niczym magnes. Przecież jeszcze chyba zdąży to zrobić, a warto było się przy okazji dowiedzieć, czy tylko on uważał przyprowadzanie wyjątkowo atrakcyjnych dam na komisariat, którego dopuścił się Fuller za coś odstającego od normy. Może po prostu zbyt wiele godzin przesiedział w archiwum, starając się uszczelnić dziury w policyjnym systemie informatycznym, w wyniku czego jego znudzony mózg zaczął dopatrywać się teorii spiskowych tam, gdzie inni widzieli coś zupełnie zwyczajnego.
- A już myślałem, że nawdychałem się ostatnio za dużo starego kurzu, przez co nabawiłem się omamów. - Odparł, dopiero teraz przypominając sobie o wyciszeniu komórki. Ostatnim czego potrzebował podczas tej imprezy do szczęścia był z pewnością telefon od któregoś z lekarzy zajmujących się nieszczęsnym przeciwnikiem szesnastolatka, którego starał się niedawno pocieszyć.
< Niver ? >
1073 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz