Pożegnał gości z firmowym uśmiechem na twarzy, a gdy wyszli, odwrócił się i westchnął ciężko. Praca w knajpie wbrew pozorom nie była jego wymarzonym zawodem. To znaczy, gdyby jego głównym obowiązkiem było gotowanie, a cała reszta zaledwie swego rodzaju dodatkiem, wtedy byłby szczęśliwy. Mimo że kiedyś był znany jako osoba bardziej otwarta niż zamknięta na kontakty międzyludzkie, w obecnej życiowej sytuacji zdecydowanie wolałby się ograniczyć. Najlepiej do minimum. W takim wypadku powinien zatrudnić kelnera. Ale taki kelner spędzałby z nim dużo czasu i mógłby go zacząć skądś kojarzyć (na przykład, ekhem, z wiadomości). A Andrew nie mógł sobie pozwolić na coś takiego. W skrócie: nie będzie więcej pracowników.
Korzystając z tego, że miał chwilę dla siebie, po zaniesieniu brudnych naczyń do kuchni powrócił za ladę i usiadł na swoim krzesełku, żeby trochę odpocząć.
Swoją drogą, czy zakolegowanie się z Marleyem aby na pewno było dobre? Przecież to przeczyło jego poglądom dotyczącym ograniczonego kontaktu z innymi. Zwłaszcza, że Marley nie był starszą osobą, która widziała w Andy'm po prostu zwykłego, dobrego człowieka, który, um, sobie gotował i... i w ogóle. Z pewnością nie miał takiego spojrzenia na świat jak starsi ludzie; istniało ryzyko, że by nagle go pokojarzył, chociażby z telewizji. Chociaż... jak tak Andrew na to teraz patrzył... Miał dziwne przeczucie, że Marley mógłby nie spamiętać nawet, co poprzedniego dnia jadł na śniadanie, a co dopiero twarzy jakiegoś przestępcy sprzed trzech lat.
Gdy tak sobie siedział, poczuł w kieszeni burczenie. Wyciągnął komórkę, spojrzał na wyświetlacz. Przyszła do niego jakaś wiadomość od nieznanego numeru. Nim zdążył jednak przeczytać podgląd, otrzymał kolejną. A po chwili jeszcze jedną. Z początku się wystraszył, nie tylko dlatego, że ktoś tak do niego wypisywał, ale też on sam nie rzucał swoim numerem na prawo i lewo. Kto to mógł być?
W pełnym skupieniu zaczął przesuwać palcem po ekranie. Zmarszczył brwi, widząc grę słów zaraz na początku pierwszej wiadomości.
Po przeczytaniu wszystkiego nie miał już żadnych wątpliwości. To był Marley.
O wilku mowa.
Zapisawszy szybko numer (tak na przyszłość) jeszcze raz przestudiował wiadomości. Szczerze nie takiej pierwszej komórkowej korespondencji się spodziewał – bardziej myślał, że to będzie ten wcześniej wspomniany przez muzyka link do kanału z tutorialami – ale skoro pisał do niego o tej ważnej sprawie, jaką był przepis na ratatouille to przecież nie przymknie na nią oko. Dla Marleya to pewnie było bardzo ważne, ponieważ wspomniał coś o wściekłej ośmiolatce.
Marley miał dzieciaka pod opieką? Andrew nic o tym nie wiedział. Co w sumie nie było takie dziwnie, bo nie znali się na tyle dobrze... Marley miał dzieciaka? A może po prostu kogoś wyręczał? Nie miał pojęcia, ale nie będzie więcej się nad tym zastanawiał. Nawet jeśli właściciel sklepu nie wyglądał na kogoś, kto ma dziecko. Ale Andy nie będzie oceniał. Jemu to nawet nie wypadało.
Potrzebował chwili, żeby przypomnieć sobie przepis na tę potrawę, bo, tak, Andrew był szalony i jakimś trafem wiedział, jak i z czego się robi ratatouille, przynajmniej częściowo. Tak w siedemdziesięciu trzech procentach. Zdarzało mu się przeglądać różne dania, nawet te z odległych zakątków świata. Musiał coś jeszcze robić w Internecie poza grzebaniem w tych wszystkich artykułach. Walczyć z uzależnieniem, to znaczy obawami.
Dla pewności szybko odszukał na jakiejś stronie przepis na ratatouille. Gdy zapamiętał wszystko i był już gotowy, na dobry początek wysłał Marleyowi listę składników (bez żadnego cześć ani nic).
Nie musiał czekać długo, jak otrzymał odpowiedź:
dzięki ratujesz mi dupę!!
Zakładając, że Marley robił właśnie zakupy, Andrew zaczął w swoim tempie pisać pierwszą część przepisu. Gdy miał ją gotową, wysłał, nim jednak jego wiadomość doszła, dostał kolejną od Marleya.
którą wybrać?
Poniżej wyskoczyło zdjęcie trzech różnych butelek oliwy.
Andrew chwilę spoglądał na ekran komórki.
Weź tę po lewej
ok!
– Przepraszam! – usłyszał wtem.
Podniósł głowę znad urządzenia, spojrzał na machającego do niego gościa.
– Tak, tak, już idę! – odparł, chowając komórkę do kieszeni.
Szybko obsłużył dwójkę klientów, cały ten czas czując burczenie koło nogi. Przez to jeszcze bardziej się spieszył i prawie wlał za dużo sosu na talerz; na szczęście nie doszło do tragedii. Zaniósł gotowe dania gościom, powrócił na swoje krzesło. Wyciągnął komórkę, sprawdził zaległe wiadomości.
jakie pomidory?
jakie mam wybrać?
czemu jest tak duży wybór w sklepach po co ludziom tyle pomidorów
Andrew
?
Zwykłe
Powinny być w gałązce
Chwilę odczekał.
ok mam
Wziął głęboki wdech, w ostatniej chwili zrezygnował z głośnego westchnięcia.
Wysłał na raty resztę przepisu, potarł palcami dłoni czoło. Chyba będzie musiał w najbliższym czasie doładować telefon; tyle pieniędzy poszło na wiadomości, a on nie brał abonamentu, bo średnio kontaktował się z kimś raz na pół roku. To znaczy kiedyś. Miał wrażenie, że teraz to się zmieni. Właśnie, za niedługo będzie musiał zapłacić za Internet w tym miesiącu. Kolejne wydatki. Życie uciekiniera było tak trudne! Cóż, nikt nie powiedział, że było łatwe.
Gdyby tylko mógł, dokończyłby studia i załatwiłby sobie jakąś lepszą pracę.
Przez następną godzinę nie dostawał żadnych wiadomości, skupił się więc w pełni na pracy. Ludzie już przestali zaglądać do knajpy, dlatego zabrał się za sprzątanie. Spojrzał na stertę naczyń. Okazałby niechęć, bardzo typową dla ludzi na widok brudnych talerzy i sztućców, lecz nic mu by to nie dało. Choćby zaczął narzekać wszelakim nadludzkim siłom, nie zrobiłby się nagle porządek w kuchni. Na końcu tak czy owak pozostawał sam z naczyniami.
Założył gumowe rękawice, zabrał się za zmywanie. Szło mu całkiem sprawnie, robotę jednak przerwało burczenie w kieszeni.
– Ach, wyczucie czasu – mruknął pod nosem.
Zakręcił wodę, odłożył czysty talerz na suszarkę. Zdjął jedną rękawicę, sięgnął ręką po komórkę.
skąd mam wiedzieć ile dać soli
Chwilę wisiał nad wiadomością, aż w końcu odpisał:
Wyczuć?
Odłożył urządzenie na blat obok, powrócił do zmywania naczyń.
Marley?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz