Odprowadził klientkę wzrokiem; gdy zniknęła mu z pola widzenia spuścił głowę i popatrzył na leżącą przed nim na blacie niedużą kartkę. Wolno wziął ją do ręki, badawczo obejrzał to, co się na niej znajdowało.
Czyli się nie mylił. Kobieta potrzebowała pomocy. I najprawdopodobniej zagrożeniem był tamten mężczyzna, którego Andrew zauważył w jej mieszkaniu.
Zapatrzony w kartkę przygryzł dolną wargę. Jedna kwestia załatwiona, z czego jednak nie był wcale zadowolony. Oznaczało to, że Romaise rzeczywiście coś mogło grozić. Ale co on miał z tym zrobić? To nie tak, że nie chciał pomóc, gdzie, wręcz sumienie mu powtarzało, że teraz to już nie może siedzieć bezczynnie i wszystko oglądać z oddali. Mimo to nie miał dużego pola do popisu. Wydawać by się mogło, że najbezpieczniejszą opcją byłoby zgłoszenie tego na policję, ale wiadomo – on nie zamierzał mieć z nią żadnego kontaktu, a też istniała szansa, że zamieszanie się funkcjonariuszy w tę sprawę przysporzy kobiecie kłopotów. Czyli co, sam miał interweniować? To też nie prezentowało się najlepiej. Żeby rzeczywiście wywrzeć mocne wrażenie na sprawcy, musiałby mu ostro pokazać, gdzie jego miejsce, ale tamten mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kto by mu łatwo uległ. Pewnie zadzwoniłby po gliny...
– Em, skasować moje zakupy?
Słysząc niespodziewany głos aż się wzdrygnął. Zamrugał parę razy, dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że przed sobą miał klienta.
– Już, przepraszam. – Spuścił głowę mocno speszony, po czym w ciszy zaczął kasować artykuły.
Zgłoszenie na policję odpadało, przemówienie słowami lub pięściami do rozsądku również.. Co miał więc w takiej sytuacji poczynić? Jeśli naprawdę miałby skutecznie działać na własną rękę z pewnością, że sprawca mu nie zrujnuje życia, musiałby chyba poderżnąć mu gardło i wrzucić do rzeki albo zakopać pod jakąś rośliną zagrożoną wyginięciem...
Na moment zamarł.
Andrew, o czym ty, do cholery, myślisz?! Na serio zgniłeś za kratami!
Podał klientowi cenę zakupów, przyjął płatność kartą.
Na razie chyba powinien się wstrzymać z jakąkolwiek grubszą akcją. Jeszcze by dał plamy i sam na tym by ucierpiał, a wracać do więzienia to on nie miał w planach.
Z racji, że przez kolejne dni jedynie późnymi wieczorami pracował w sklepie, poprosił wujka Johna, by podał Romaise numer komórkowy Raina, jeśli ją zobaczy w sklepie. Niestety, kobieta się nie zjawiła, co zmartwiło Andrew, aczkolwiek tłumaczył sobie, że przecież ludzie nie chodzili codziennie kupować, i to jeszcze w tym samym sklepie. Prędzej by codziennie odwiedzali restaurację.
I wtedy wpadł na mikroskopijny pomysł, bo żeby odnowić kontakt z kobietą, nie mógł przecież tak o do niej pójść. Choć znał jej adres, najpewniej w tym samym miejscu czekał na niego ten zły mężczyzna. Możliwe, że sama kobieta również niezbyt mogła wychodzić z domu, ale jakby miała jakiś konkretny powód... na przykład coś związanego z jedzeniem. W końcu ludzie w większym procencie żyli, by jeść aniżeli jedli, by żyć.
Tak oto najbliższy czas poświęcił na zrobienie projektu ulotek zachęcających odwiedzenie jego knajpy, a gdy wyszedł z drukarni z kilkudziesięcioma kopiami, wcielił swój mały plan w życie. Mały, bo nie miał bladego pojęcia czy to pójdzie po jego myśli. Ciężko pomagać ludziom bez osobistego mieszania się.
Stanął przed drzwiami pewnego mieszkania, po krótkim namyśle zadzwonił. Chwilę odczekał, aż otworzyła mu seniorka. Starsza pani podniosła na niego wzrok, momentalnie się rozpromieniła.
– Andy, skarbie, witaj! – zawołała. – W jakiej sprawie przychodzisz?
– Dzień dobry, pani Hills – przywitał się Andrew. – Roznoszę właśnie ulotki z mojej knajpki. Jeśli by mogła pani dać kilka swoim znajomym, byłbym naprawdę wdzięczny. Chciałbym wypromować trochę swoje miejsce, jest też specjalna oferta, dwadzieścia pięć procent taniej jeśli się pokaże ulotkę.
Wręczył jej kilka ulotek. Kobieta przyjrzała im się, pokiwała głową.
– Ach, rozumiem, rozumiem! Rozdam parę swoim koleżankom, na pewno przyjdą coś zjeść!
– Dziękuję bardzo!
– Ależ nie ma za co! Miłego dnia!
– Wzajemnie!
Pożegnał staruszkę z uśmiechem. Odwrócił się, spojrzał na drzwi następnego mieszkania. Niepewnie do nich podszedł, wyprostował się. Zbliżył palec do dzwonka, już miał nacisnąć guzik, lecz w ostatniej chwili się wstrzymał. Stał tak przez kilka sekund, w końcu westchnął ciężko, cofając rękę.
– Po prostu zostawię w skrzynkach pocztowych – mruknął do siebie zmarnowany.
Jakiś czas później znalazł się w znajomym już budynku. Wszedł po schodach na najwyższe piętro, zaliczając przy okazji małe cardio, stanął przed drewnianymi drzwiami prowadzącymi do mieszkania Romaise Munkiz. Zmierzył je wzrokiem, wziął głęboki wdech. Po niedługim wahaniu zadzwonił.
Trochę czekał, przez moment myślał, że nikogo nie było w środku, lecz w końcu drzwi powoli się otworzyły. Andrew spojrzał na znajomą twarz.
– Dzień dobry – powiedział.
Kobieta przyjrzała mu się dokładnie: jego schludnym ubraniom, ułożonym włosom, a najdłużej spoglądała na ulotki w ręce. Jej oczy zdradzały pewną nadzieję, a zarazem niewiedzę. Musiała się zastanawiać, w jakiej sprawie do niej przyszedł; jeśli nie z chęcią pomocy.
– Dzień dobry – odpowiedziała mu.
Andrew spuścił wzrok na ulotki, wziął głęboki wdech.
– Kojarzy mnie pani ze sklepu oraz z tego, że przyniosłem saszetkę – zaczął mówić. – Ach, przy okazji się przedstawię. Jestem Andrew Rain i prowadzę swój własny lokal. Znajduje się on blisko sklepu spożywczego, w którym się widujemy. Przychodzę, ponieważ postanowiłem zareklamować trochę swój biznes, sięgnąć szersze grono potencjalnych gości. Jest też taka promocja, jak przyjdzie pani z ulotką to zapłaci pani o dwadzieścia pięć procent mniej. A, też jak bardzo pani będzie potrzebowała to mogę przygotować danie na wynos.
Wziął jedną z ulotek, dokładniej tę, na której przemycił swój numer telefonu i wręczył ją kobiecie z firmowym uśmiechem.
Romaise?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz