Wszedł do dużego hangaru spowitego w mroku, poprawił marynarkę, jaką właśnie miał na sobie. Trzymając w ustach lizaka o smaku jabłkowym rozejrzał się dookoła. Cały budynek wyglądał na opuszczony. Wielka, pusta, zakurzona przestrzeń, jedynie kilka cegieł i desek walało się po podłożu. Panowała noc, więc hangar otulony był tajemniczą aurą.
Dostrzegł po drugiej stronie żółtopomarańczowe światło. Zmrużył nieco oczy, ujrzał w oddali prowizoryczne ognisko w dużej metalowej beczce oraz zgromadzonych wokół niego siedmioro ludzi. Każdy ubrany był schludnie, lecz nie wyglądali wcale na biznesmenów. Nie, ewidentnie emanowali mroczną energią. Ich wygląd, wyrazy twarz. Bandziory, na sto dziesięć procent.
Sięgnął ręką za plecy, pospiesznie wymacał wystający ze spodni chwyt pistoletu. Broń była tam, gdzie ją schował i czekała w pogotowiu.
Mężczyźni odwrócili głowy, jak jeden mąż spojrzeli na niego. Wtem jakby na znak wykonali wszyscy głęboki ukłon, chórem wołając:
– Witamy, szefie!
– Ta, ta – odparł Anrai, machnął niezgrabnie ręką.
Podszedł do nich, rozsiadł się wygodnie na starej kanapie z głośnym westchnięciem. Gdy pozostali stanęli przed nim w półkole, skinął głową, pytając:
– Jak przygotowania?
– Wszystko już jest gotowe, szefie – oznajmił jeden z mężczyzn.
– Świetnie. – Przełożył językiem lizaka do drugiego kącika ust. – Jutro pokażemy wszystkim, jak bardzo przerażający może być nasz gang. Już widzę te wszystkie artykuły, jakie ludzie będą o nas pisać.
Uśmiechnął się tajemniczo, zaczął gryźć lizaka jak cukierka. Po hangarze rozchodził się dźwięk chrupania, podejrzanie nieprzyjemny.
Przechylił głowę gwałtownie w bok, coś świsnęło koło jego ucha. Wtem stojący przed nim członek gangu jęknął przeraźliwie i osunął się na kolana, przyciskając rękę do lewej strony brzucha. Kolega obok schylił się, zmierzył go wzrokiem, otworzył szeroko oczy, widząc wypływającą spomiędzy palców krew.
Anrai jednym susem wstał, wyciągnął zza pleców kolorowy pistolet, odwrócił się na pięcie i bez najmniejszego wahania strzelił. Usłyszał szmer dobiegający z kierunku, w który wycelował. Zacisnął zęby na patyczku po lizaku, parsknął śmiechem.
– Chronić szefa! – wrzasnął jeden z mężczyzn.
W oka mgnieniu wszyscy, poza rannym, otoczyli De Veena. Wyciągnęli swoje pistolety i zaczęli nimi celować w każdą możliwą stronę.
Podczas gdy oni stali murem przed szefem, Anrai spoglądał w miejsce, z którego tajemnicza persona strzeliła. Z krótką chwilę trwał w bezruchu, gdy nagle złapał jednego z gangsterów od tyłu. Wybił mu z ręki broń, przydusił ramieniem. Od razu spotkał się ze zdziwionymi spojrzeniami pozostałych, duszący się mężczyzna wycisnął z siebie zmartwione:
– Szefie...
– Zamknij mordę, wiem, że jesteś zdrajcą – wycedził przez usta Anrai, śmiertelnie poważny.
Już wcześniej podejrzewał go o zdradę. Miał kilka okazji, by przyłapać go na niecodziennym zachowaniu. Czuł, że tamten coś kombinował. I wykrył przeciwnika czającego się na jego życie, który z pewnością miał związek z jego podwładnym. Elementy układanki wreszcie zaczęły do siebie pasować.
– Anrai...
Słysząc swoje imię, zmarszczył brwi.
– Kto śmiał zwrócić się do mnie po imieniu? – rzucił groźnym tonem.
Przeleciał wzrokiem po pozostałych. Ku jego konfuzji, wszyscy wyglądali na zaskoczonych.
– Nikt nic nie powiedział, szefie – rzekł jeden z nich.
– Nikt by nawet się nie odważył zawołać do szefa po imieniu – dodał inny.
Anrai nadal się im przyglądał. Był pewien, że usłyszał swoje imię. Na sto dziesięć...
Poczuł ucisk na ramieniu.
I wtedy wszystko spowiła ciemność.
Powoli otworzył oczy, zamrugał parę razy. Przełknął ślinę, spojrzał na stojącą nad nim Sumiere. Gdy tylko się wymienili spojrzeniami, kobieta zabrała rękę z jego ramienia.
No i super, a mówił, że nikt ma go nie budzić. Nie lubił, nie cierpiał wręcz kiedy ktoś go wytrącał ze snu. Jego organizm dobrze wiedział, na ile może się zdrzemnąć, więc sam się wybudzał po odpowiednim czasie – wypoczęty i gotowy do dalszej pracy. Za to nie potrafił się pozbierać, kiedy ktoś lub coś przerywało mu drzemkę, a już zwłaszcza gdy był w fazie snu głębokiego. Nie budził się wtedy wyspany, a jeszcze bardziej zmęczony niż wcześniej. Poza tym, urywały się jego sny, a to akurat była jedna z ulubionych rzeczy w jego życiu. Śnić. Zawsze miał jakieś fajne, nierzadko szalone przygody. Tak jak teraz był szefem gangu. Szkoda tylko, że nie pozna ciągu dalszego akcji. A akurat coś mocnego się działo!
– Co się takiego stało, że mnie obudziłaś? – spytał wielce niezadowolony.
Miał nadzieję, że został zbudzony z jakiegoś ważnego powodu. Że budynek się walił albo coś.
– W szufladzie jest martwy szczur, broń we krwi oraz odcięty palec – odpowiedziała Sumiere. – Spójrz sam.
Odsunęła się kawałek, dając mu dostęp do biurka, w którego to szufladzie rzekomo się to wszystko znajdowało.
Anrai spoglądał na nią z dobrą chwilę, przez moment nawet nie mrugając.
– I dlatego mnie budzisz? – rzucił wtem, krzywiąc się. – Przez szczura w szufladzie?
– Jest jeszcze zakrwawiona broń i odcięty palec...
– Przez szczura, zakrwawioną broń i odcięty palec w szufladzie? – poprawił się. – Naprawdę musiałaś mnie budzić? Tyle osób tu pracuje, nie mogłaś zgłosić tego komuś innemu? Zanieść do NSF?
Szczur w szufladzie. Wróć, szczur, broń i palec w szufladzie. Ludzie szukali coraz głupszych powodów, żeby mu przerwać sen i w ten sposób uprzykrzyć życie. Co on, naczelnik, że wszystko trzeba było mu zgłaszać? Nie, dziękował, już jednego zastrzelili. Pomagał w pracy, więc trzeba było mu więcej roboty na głowę ściągać, tak?
Westchnął ciężko.
Daj palec to wezmą całą rękę.
I nie miał pojęcia czy to powiedzenie tutaj miało jakąkolwiek ironię.
Kobieta patrzyła na niego, w pewnym stopniu osłupiała. Spojrzała w stronę szuflady, lecz szybko odwróciła wzrok z wyraźnym obrzydzeniem w oczach. Anrai obserwował ją, ponownie westchnął. Wszyscy nowi musieli być słabeuszami.
Mimo wszystko Sumiere nie kłamała, ponieważ w pomieszczeniu unosił się zapach śmierci.
Ostatecznie wstał, z ogromną wręcz niechęcią, ale to zrobił. Odłożył na krzesło swoją poduszkę, poprawił bluzę, a następnie wolno podszedł do biurka. Zajrzał do szuflady.
W środku leżał martwy szczur, wyglądał na jeszcze świeżego. Sierść w wielu miejscach była zlepiona zaschniętą nieco krwią, choć samo zwierzę nie wydawało się być ranne. Zapewne zdechło na skutek działania trutki, czyli łatwego rozwiązania na problem niechcianych małych gości w piwnicy. Obok leżał palec, też jeszcze świeży. Patrząc na długość oraz małe wybrzuszenie przy paliczku dalszym najprawdopodobniej był to prawy środkowy. No i broń. Niewielki, prosty nóż bojowy. Na krawędzi ostrza dało się dostrzec malutki fragment tkanki. To tym nożem właśnie odcięto palec.
– Ech, świetnie, tego mi właśnie brakowało...
Cmoknął z niezadowoleniem. Wyciągnął z kieszeni komórkę i kilkukrotnie sfotografował szufladę wraz z jej zawartością.
– Robisz zdjęcia? – spytała Sumiere.
– Na pamiątkę – rzucił lekko Anrai.
Spojrzał na nią, widząc jej trudny do określenia wyraz twarzy minimalnie pokręcił głową.
– Uwieczniam dowody tak, jak zostały znalezione – wytłumaczył z nutą niechęci w głosie.
Sumiere?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz