Jeśli Anrai miał być szczery, praca detektywa niekiedy go męczyła. Cóż, sam się do niej pchał, ponieważ z racji, że robił teraz za technika kryminalistycznego, nie musiał się tak przykładać do roboty, ale z tylko sobie znanych przyczyn postanowił, hm, pomagać (jeśli w jego przypadku to trafne określenie) w rozwiązywaniu spraw. Dostawał za to dodatkowe pieniądze, żeby nie było, ale inni już podpatrzyli, że Anrai pracuje, dlatego jak mogli to próbowali go ciągnąć do różnych obowiązków. I to już mu niekoniecznie pasowało.
Bywały sytuacje, kiedy uparcie odmawiał. Jeśli miał do tego prawo, wolał jednak choć trochę decydować o tym, co będzie robił i w jaki sposób przyczyni się do rozwoju policji. Nie będzie przecież załatwiał za kogoś brudnej roboty. Wyjątkiem był scenariusz, kiedy mógł jeszcze coś innego z tego wyciągnąć. Wiadomo, taki mały deal.
Tak oto odmówił pomocy przy jakiejś sprawie, która go kompletnie nie interesowała, i to jeszcze od Terry'ego.
Udał się do swojego auta, z którego wygrzebał ukochaną poduszkę na kark krewetkę. Pamiętał ten dzień, kiedy pierwszy raz się z nią pokazał na komisariacie i inni gliniarze pytali, co to za poczwarę on przytachał. Kompletnie się nie znali. Przecież widać było wyraźnie, że to krewetka. Nawet Marie wiedziała.
Tak z poduszką pod pachą zaczął błądzić po całej komendzie w poszukiwaniu jakiegoś cichszego miejsca, gdzie mógłby przycupnąć i korzystać w wolnego, jakie dali mu nieistniejący bogowie. Zaglądał po kolei do pomieszczeń, w pewnym momencie nieco się skrzywił. Dzisiaj był jakiś pracowity dzień: wszyscy wszędzie skakali jak pszczoły w ulu, zapełniając tyle potencjalnych miejsc na odpoczynek. Nie podobało mu się to zbytnio, ponieważ ostatniej nocy nie najlepiej spał, a jeszcze czekały go inne sprawy i wolałby być wypoczęty. Już jedna doba bez tradycyjnych ośmiu godzin snu się odbijała na jego twarzy.
Szedł korytarzem, gdy wtem z jednego z pomieszczeń wyszło kilka osób. W grupce ruszyli w przeciwnym kierunku, po ich minach i rozmowie Anrai szybko się domyślił, że szli właśnie na przerwę. Świetnie, idealnie, tego on właśnie poszukiwał, na to właśnie czekał! Pójdzie do sali, w której wcześniej ci policjanci urzędowali. Na pewno się zdrzemnie przynajmniej na pół godziny.
Z niemal dziecinnym uśmiechem na twarzy stanął przed wejściem. Złapał za klamkę, otworzył drzwi. Wszedł do środka, pospiesznie przeleciał wzrokiem po całym pomieszczeniu... I uśmiech momentalnie znikł, kiedy dostrzegł kogoś przy biurku. Uniósł brwi, okazał pewną formę zdziwienia, po chwili jednak przybrał spokojną minę.
Na krześle siedziała Sumiere, w rękach trzymała jeden z raportów, którymi miała się zająć. Kobieta podniosła głowę znad kartki, spojrzała na De Veena.
Wow, Anrai nawet nie zauważył, że wszedł do sali, w której wcześniej policjantkę zostawił.
– Nie przeszkadzaj sobie – rzucił obojętnie.
Ignorując badawcze spojrzenie kobiety zajął miejsce przy najbliższym biurku. Usiadł na średniej, ale znośnej wygody krześle, oparł nogi o blat. Założył na kark poduszkę, krzyżując na piersi ręce ułożył się w możliwie najwygodniejszej pozycji, żeby tak gotowy zamknąć oczy i udać się w kimę. To znaczy, zamierzał już zasnąć, ponieważ nim wszedł chociaż w fazę płytkiego snu, usłyszał:
– Idziesz się zdrzemnąć?
Podniósł nieco powieki, spojrzał na Sumiere. Na szczęście w jej głosie dało się wykryć czystą ciekawość.
– Mhm – odparł. – Mam później rzeczy do zrobienia, lepiej być pozornie wypoczętym.
– Pozornie?
– Cóż, jeśli ktoś będzie na tyle śmieszny, że postanowi mnie obudzić to ostatecznie nie skorzystam na drzemce.
Poprawił swoją pozycję, westchnął ciężko i zamknął oczy.
– Nie martw się, nie chrapię – zapewnił lekko Sumiere. – I jakbyś mogła, przypilnuj, żeby nikt mnie nie budził. Chyba, że dosłownie budynek zacznie się walić.
Sumiere?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz