Bycie sprzedawcą w lokalnym sklepie nie należało do trudnych prac. A przynajmniej było łatwiejsze od prowadzenia samotnie knajpy. Człowiek sobie siedział za ladą, obsłużył jednego klienta na kwadrans, trochę posprzątał, okazjonalnie sprawdził stan produktów. Układanie rzeczy na półkach tutaj nie było wcale takie męczące, zwłaszcza że w przeciwieństwie do dużych marketów pośpiech był zbędny.
Andrew lubił tę pracę. Wujek John należał do najmilszych osób, jakie w życiu poznał. Zawsze dbał o swoich pracowników, szanował, dobrze płacił i często rozpieszczał. Andrew również darzył go ogromnym wręcz szacunkiem. W końcu dużo mu zawdzięczał.
Gdy klientów nie było widać na horyzoncie, a on nie miał nic do roboty, siadał na krześle i przeglądał wiadomości, artykuły, nowinki w Internecie. Przyjemne zajęcie, szczególnie myśląc o tym, że u siebie w knajpie znacznie mniej miał przerw. Musiał przyznać, że w sklepie wujka Johna w zasadzie to on odpoczywał od swojego biznesu. Co prawda, przydałoby się inne zajęcie niż męczenie newsów do ostatniej informacji... Chyba zacznie pasjansa układać.
Kiedy pracował, nierzadko przypominały mu się dawne czasy. Jako licealista, a później student również miał tego samego typu pracę. Wykonywał te same czynności, był bardzo podobnie traktowany przez tamtego właściciela. Też sprzątał, też układał artykuły, też siedział na krześle za ladą (z tą różnicą, że wtedy się uczył i rozwiązywał zadania). Jeśli miał być szczery to nie pchał mu się na usta uśmiech, gdy myślał o przeszłości. Zawsze gdzieś tam dopadała go pewna nostalgia, powiązana z bólem późniejszych wydarzeń.
Czemu więc teraz pracował w sklepie?
Bo nie chciał zapomnieć, kim był.
– Andy!
Podniósł głowę znad komórki, spojrzał na stojącego kawałek dalej starszego mężczyznę.
– Tak, szefie? – Schował urządzenie do kieszeni, prostując się na krześle.
– Na zapleczu jest takie zielone pudło, na najwyższej półce, czy mógłbyś je dla mnie zdjąć? – poprosił John. – Ja postoję przy kasie za ten czas.
– Oczywiście!
Wstał, szybkim krokiem ruszył w stronę zaplecza. Mijając wujka Johna usłyszał jeszcze:
– I ile razy mam jeszcze powtarzać, że nie musisz nazywać mnie szefem...
– Dobrze, szefie – rzucił Andrew w odpowiedzi.
John odprowadził go wzrokiem; pokręcił głową, cmokając z dezaprobatą, lecz jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.
Andrew wszedł do niewielkiego pomieszczenia, włączył światło, odkrywając spod ciemności regały przepełnione pudłami, kartonami i workami. Rozejrzał się dokładnie w poszukiwaniu zielonego pudła, o którym mówił wujek John. Na początku o dziwo nigdzie go nie dostrzegał, ale wreszcie je znalazł. Podszedł do regału, z racji, że był odpowiednio wysoki, bez większego problemu zdjął pudło, gdy nagle usłyszał jakiś hałas ze strony sklepu.
Przez krótką chwilę nasłuchiwał, lecz gdy tylko dotarło do niego, że ktoś najprawdopodobniej zamierzał wywołać kłótnię, czym prędzej wyszedł z zaplecza. Niestety spóźnił się o te parę sekund, ponieważ gdy już znalazł się na miejscu, zdołał jedynie dostrzec w oddali znajomą sylwetkę kobiety, która w popłochu opuściła sklep.
Podczas gdy wujek John coś wołał za klientką, Andrew odwrócił się do stojącego w jednej z alejek mężczyzny.
– Przepraszam, ale takie zachowanie jakie pokazał przed chwilą pan nie było dobre – powiedział z nutą niepewności, wykrzywiając twarz w ni to grymasie, ni zmartwieniu.
Usłyszawszy go, tamten spojrzał na niego wyraźnie oburzony.
– Jak to, ja się tylko broniłem! – Skrzyżował ręce na piersi, wyglądając prawie jak naburmuszone dziecko.
– Czy ja nie wiem, czy się pan bronił... – wtrącił się wtem John z wyraźnym zadumaniem w głosie. – Wydaje mi się, że sytuacja inaczej wyglądała. Aczkolwiek zawsze możemy się upewnić poprzez sprawdzenie monitoringu.
Ruchem głowy wskazał najbliższą kamerę zawieszoną pod sufitem.
Klient chciał coś powiedzieć, lecz zająknął się na tyle, że ostatecznie nic się nie wydobyło z jego ust. Jedynie niezręcznie odłożył do (nieswojego) wózka rzeczy, które wcześniej nabrał, by następnie odwrócić się na pięcie i wyjść ze sklepu. Zarówno właściciel, jak i pracownik odprowadzili go wzrokiem: starszy pokręcił głową z głośnym westchnięciem, młodszy zmarszczył jedynie brwi.
– Ach, ci ludzie – rzucił pod nosem wujek John.
Zaczął powoli wyciągać rzeczy z wózka i odkładać na odpowiednie miejsce. Andrew szybko postawił pudło na podłodze i postanowił go wyręczyć; w końcu wózek był pełny, a on nie mógł pozwolić mężczyźnie wykonywać ciężką robotę.
Ta, bywały dni, kiedy w sklepie zjawiali się, cóż, mniej przykładni klienci. Począwszy od narzekających na wszystko dorosłych kobietach, kończąc na poszukiwaczach problemów. Andrew już wcale się nie dziwił na ich widok. Nawet w swojej knajpie okazjonalnie musiał mieć z nimi do czynienia. Zresztą, on widział na własne oczy znacznie gorszych ludzi.
I żeby nie było, on sam też nie był taki czysty.
– Właśnie, Andy!
Słysząc imię, wyprostował się, spojrzał za siebie. Zza półek wyłonił się wujek John.
– Tamta pani upuściła to jak wybiegła – powiedział mężczyzna.
Podszedł do Raina, pokazał mu szmaragdową saszetkę. Sprawnie ją otworzył, zajrzał do środka, a chwilę później wyciągnął dowód osobisty.
Andrew przyjrzał się trzymanemu przez szefa kawałkowi plastiku.
– I co teraz? – spytał zmartwiony.
– Na razie poczekajmy, może wróci – polecił John.
W odpowiedzi Andrew przytaknął.
Trzymając cały czas przy sobie w kieszeni saszetkę, przesiedział w sklepie resztę swojej zmiany, a nawet trochę dłużej. Ku jednak jego pewnej obawie, właścicielka zguby nie zjawiła się ponownie. Albo tak bardzo się wtedy wystraszyła tamtego mężczyzny, albo nieszczęśliwym trafem nie zauważyła, że coś jej wypadło.
Wujek John nie mógł patrzeć, jak Rain siedzi po godzinach, dlatego kazał mu iść do domu.
– A co z tym? – Andrew pokazał saszetkę.
John zmierzył ją wzrokiem, wziął głęboki wdech.
– Po prostu zanieś ją na policję – odpowiedział po krótkim namyśle.
Usłyszawszy to, Andrew powstrzymał się przed wzdrygnięciem; przygryzł na moment dolną wargę, uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
– Jak to zrobię to może minąć trochę czasu zanim właścicielka dostanie ją z powrotem – powiedział w końcu, uważnie dobierając słowa. – Raz znalazłem czyjś portfel i oddałem policji, ale nim trafił on do rąk właściciela, minęło z dobre parę dni – nazmyślał na poczekaniu.
– Hm, rozumiem. Andy, ale ty masz dobre serce – dodał po chwili.
– Ach, gdzie.
Uśmiechnął się niezręcznie, machnął ręką.
Ostatecznie postanowił osobiście oddać saszetkę. Przebrawszy się w codzienne ubrana pożegnał się z wujkiem Johnem i opuścił sklep. Przeszedł się kawałek do swojego auta, sprawdził dokładnie adres zamieszkania Romaise (takie imię było zapisane na dowodzie), aż w końcu pojechał.
Ruch na szczęście był niewielki, więc w miarę sprawnie dotarł na miejsce. Wysiadł z samochodu, zamknął drzwi na klucz. Schował dłonie do kieszeni spodni, zmierzył wzrokiem znajdujący się przed nim budynek.
Jak tak teraz myślał to jakoś siebie nie widział pukającego do drzwi. Cóż, z pewnością nie był specjalnie towarzyskim czy chociażby otwartym typem. Ale co innego miał zrobić? Przecież nie pójdzie na policję – to jakby im się zapodał na tacy z podpisem: To ja, poszukiwany przestępca.
Bez jakiegoś większego pośpiechu wszedł po schodach na najwyższe piętro. Stanął przed niewielkimi drzwiami, z dobrą chwilę się wahał, lecz w końcu wyprostował się i zapukał.
Romaise?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz