Szczur w szufladzie, szczur w szufladzie, szczur w szufladzie...
Brzmiało to prawie jak jakieś skandowanie.
Tak losowo przypomniał mu się moment z dzieciństwa, kiedy znalazł martwego szczura koło wejścia na klatkę schodową i postanowił go użyć do podwórkowej, grupowej zabawy w fantasy średniowiecze. Niestety, pozostałym uczestnikom wcale się nie spodobał ten pomysł, a mały Anrai, grający rolę czarodzieja, w oburzeniu użył zaklęcia zaklinania zwierząt i z krótkim hasłem: Bierz ich, rzucił szczurem w inne dzieciaki. Pisk na podwórku był niesamowity.
Usłyszawszy to, spojrzał na Sumiere, odprowadził ją wzrokiem do momentu, aż zniknęła w korytarzu.
Wcześniej zdecydowanie naruszyła jego przestrzeń osobistą.
Pokręcił lekko głową, cmokając z dezaprobatą. Nic jednak nie powiedział, a odwrócił się na pięcie i zajrzał na szuflady. Wsunął rękę do kieszeni spodni, wygrzebał z niej gumowe rękawiczki (a miał je przy sobie tak na wszelki), które następnie założył. Tak gotowy zaczął dokładnie badać... oczywiście, że wpierw szczura.
Niestety, nie dane mu chyba było obejrzenie go w ciszy i spokoju, ponieważ zaraz poczuł na sobie wzrok kilkoro policjantów, obecnych w pomieszczeniu. Najbardziej oczami w niego wiercił mężczyzna z przodu – Ben Clinton (głupio się nazywał). Anrai na chwilę zastygł w bezruchu, gdy wtem westchnął cicho pod nosem.
– Co, ja też mam iść składać zeznania? – rzucił obojętnym tonem.
– Dobrze jest wypełniać wszelkie formalności – odpowiedział Clinton z nutą ostrożności w głosie.
– Ej, weź. Nie ma o co mnie pytać. Chyba możesz się domyśleć, że wtedy spałem.
Nadal nie spoglądając na niego, obracał futrzaka w dłoniach. W pewnym momencie przełożył go do jednej ręki, do drugiej zaś wziął palec. Zaczął bawić się nimi, odgrywając dziecinną scenę, w której szczur komicznie podchodzi do palca, wypuszczając pod nosem teatralne powarkiwania, na pewno nie będące odgłosami wydawanymi przez szczury.
Policjanci przyglądali mu się w milczeniu, na początku nie mieli pojęcia, co robić. Ciszę między nimi ostatecznie przerwał Clinton, niezręcznie odchrząkując.
– Czyli nie wiesz czy La Della czasem sama nie podłożyła tego wszystkiego? – spytał.
Anrai odłożył dowody. Wyprostował się, spojrzał na mężczyznę. Z dobrą chwilę tak na niego patrzył, dopóki nie wybuchł niepohamowanym wręcz śmiechem. Obrzucony zdziwionymi i nieco krytycznymi spojrzeniami przez pozostałych śmiał się tak przez kilka sekund.
– A to dobre, Clinton! – zawołał, kiedy się trochę uspokoił.
Wytarł nadgarstkiem z kącika oka niewidzialną łzę. Clinton cały ten czas badawczo go obserwował. W końcu popatrzył na resztę, kazał im wyjść, sam zaś podszedł bliżej. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz Anrai go wyprzedził.
– Ty to chyba serio lubisz uprzykrzać życia innym – rzucił. – Masz gdzieś na swojej bucket liście punkt: udupić kogoś z policji? – Powrócił wzrokiem na szufladę. – To tak jak wtedy, kiedy bardzo, ale to bardzo chciałeś mi przyczepić łatkę przestępcy. Pamiętasz? – Znów spojrzał na mężczyznę, uśmiechnął się figlarnie. – Nasza pierwsza współpraca. Powiedziałeś wtedy, że za dużo wiem na temat zbrodni, dlatego to pewnie ja jestem sprawcą. Ale co za niespodzianka, po prostu jestem geniuszem!
Parsknął złośliwym śmiechem.
Po tej jakże przyjemnej – dla Devila – wymianie zdań Clinton go zostawił. Poprosił jedynie o współpracę. A De Veen oczywiście odmówił. Ograniczył się do zabezpieczenia dowodów i odesłania ich do dalszej analizy, (a także wrzucenia torebki herbaty do szuflady).
Szczur w szufladzie. Będzie miał o czym opowiadać przy następnym rodzinnym obiedzie. Już nie mógł się doczekać, aż rodzice go zaproszą do siebie.
Wykonawszy inne zadanie na komisariacie, kompletnie niepowiązane z dzisiejszym znaleziskiem, wrócił do domu i w pełni wykorzystał resztę dnia, ucinając należną sobie drzemkę. Obudził się o siódmej wieczorem, jeszcze porobił jakieś drobne rzeczy rzeczy, dopóki wskazówki na zegarze nie pokazały pierwszej w nocy.
Jak tak sobie siedział przed laptopem i wypełniał zaległy raport, powrócił myślami do tajemniczej szuflady. Nie podobało mu się to, że sprawę wziął Clinton. Był zbyt podejrzliwym o wszystko człowiekiem, do tego stopnia, że Anrai zaczynał się zastanawiać, jak on jeszcze pracował na komisariacie. Nagłe rzucenie podejrzeń w jego stronę byłoby naprawdę zabawne – niestety w nie do końca pozytywnym tego słowa znaczeniu. Swoją drogą chyba będzie musiał jutro wybić mu z głowy pomysł, że to Sumiere sobie postanowiła zrobić prank, niespodziankę czy co to tam miało być.
A może jednak przemilczy tę sprawę? On sam nie był ufnym typem; zawsze z tyłu głowy miał myśl, że ludzie dużo skrywają przed oczami reszty. I właśnie dlatego pod tym względem trudno było go zaskoczyć – Anrai De Veen spodziewał się praktycznie wszystkiego.
Cóż, jakakolwiek prawda się skrywała, kimkolwiek była nowa policjantka, Anrai wcześniej czy później wszystko pozna. W końcu był geniuszem.
Następnego dnia przyjechał do pracy... tak jak zwykle. Wysiadł z auta, zamknął na klucz. Choć dzisiaj nie miał w planach nic konkretnego i zapewne skończy na leniuchowaniu, nie zabrał ze sobą Lewisa (to znaczy poduszki krewetki). Najwyżej później go weźmie, co za problem.
Przemierzył parking, wszedł do środka, od razu skierował się do pobliskiego automatu. Wrzucił monetę, nacisnął odpowiedni przycisk. Poczekał, aż maszyna leniwie napełni papierowy kubek wrzątkiem, po czym wziął go do ręki. Znosząc całkiem dobrze temperaturę zagotowanej wody, bowiem tylko raz mu się syknęło, zanurzył w niej torebkę zielonej z jaśminem i zaczął parzyć herbatę.
– Anrai!
Słysząc swoje imię, odwrócił głowę, ujrzał zmierzającą w jego stronę Sumiere. Z początku pomyślał, żeby powiedzieć, że jest zajęty, ale ostatecznie nie poruszył się z miejsca. Z tego, co czuł, pewnie kobieta tak czy owak znów skończy za biurkiem z papierami do przejrzenia oraz uzupełnienia.
Gdy policjantka była blisko, przywitała się z nim.
– Wiesz coś na temat... – na sekundę się zawahała – szczura, noża i palca?
– Na razie kryminolodzy badają wszystko – odparł lekko Anrai. – Clinton wziął sprawę, niestety, ale raczej będzie spokój.
– Spokój? Nie podejrzewają mnie już?
De Veen wzruszył ramionami.
– Jeśli mowa o Clintonie to on wszystkich podejrzewa. Ale pewnie ostatecznie wrócisz za biurko z nową stertą raportów do ogarnięcia. O to raczej się martwić nie musisz.
Pociągnął łyk herbaty, w duchu rozkoszując się jej smakiem. Tak, co jak co, ale jaśminowa była jedną z jego ulubionych.
Sumiere przyglądała mu się przez krótki czas, wyraźnie o czymś myśląc. W końcu spokojnie rzekła:
– To dobrze. – Na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech. – Doceniam to, że choć trochę mi ufasz.
Słysząc jej słowa, Anrai uniósł jedną brew.
– Ejjj, kiedy ja nic takiego nie powiedziałem – zaprzeczył, kąciki jego ust na dosłownie moment wykrzywiły się w tajemniczym uśmiechu. – Po prostu jestem mądrzejszy od Clintona. Nie ufam nikomu ani niczemu poza tym, co sam widzę i wnioskuję.
Powiedziawszy to pociągnął następny łyk herbaty.
Sumiere?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz