poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Od Anraia CD Cassandry

Dzisiejszy dzień zapowiadał się ekscytująco. Anrai miał pójść do pracy, szybciej ją skończyć i wrócić do domu. A przynajmniej takie były plany. Które swoją drogą w jego życiu nie zawsze się sprawdzały.
Bycie gliną, technikiem kryminalistycznym miało to do siebie, że nie dało się przewidzieć ilości wykonywanej roboty, która była zaplanowana przez los na dany dzień. Jednego dnia siedział na komisariacie i nic konkretnego nie robił, następnego uwieczniał ślady zbrodni, a kolejnego brał rewolwer, zakładał kamizelkę kuloodporną i ruszał na ostrą akcję. To znaczy, ostatnia sytuacja nie miała miejsca tak często. W sumie Anrai już nie pamiętał, kiedy ostatnio używał broni palnej.
Ach, na strzelnicy w zeszłym tygodniu. Ale jeśli mowa o używaniu rewolweru w prawdziwej akcji to rzeczywiście dawno nie miał okazji. Czy to dobrze? Sam zbytnio nie wiedział. Możliwe, że dla innych, bo De Veen nie był taki cierpliwy, kiedy przychodziła pora na strzały ostrzegawcze. Pamiętał, jak raz się musiał bronić przed zarzutami, że za wcześnie postrzelił uciekającego sprawcę. On sam nie wiedział, w czym tkwił problem. Gdyby nie jego szybkie podejmowanie decyzji, przestępca by im uciekł i tyle by go widzieli.
Tego dnia Anrai nie pytał swojego przeczucia czy coś niespodziewanego ma szansę wystąpienia. Postanowił zdać się na prąd rzeki, a później mieć miłe zaskoczenie.
Z własnej, nieprzymuszonej woli zadecydował, że pójdzie do archiwum. Przypomniało mu się, że gdzieś w którymś z wypełnionych przez niego raportów pisał o jakiejś restauracji (miejsce, w którym doszło do morderstwa). Chciał ją odwiedzić w najbliższym czasie, nie tyle co z sentymentu – ciężko powiedzieć czy takie słowo w ogóle się znajdowało w jego personalnym słowniku – a ochoty na coś do jedzenia. Niestety jak na złość nazwa lokalu wyleciała mu z umysłu, przez co zmuszony był do odnalezienia raportu i sprawdzenia go.
Przyłożył swój identyfikator do czytnika, po czym chowając go otworzył drzwi. Wszedł do środka, nim jednak choćby zaczął się rozglądać, usłyszał jakiś szmer, odgłosy metalu lekko stukającego o inny metal. Wykonał parę kroków, wyjrzał zza rogu. Uniósł brwi.
Jego oczom ukazała się stosunkowo młodo wyglądająca kobieta, ubrana w zielony dres. Klęcząc na jednym kolanie obracała wąskim narzędziem, prawdopodobnie skalpelem w zamku jednej z szuflad skrywających akta. Musiała być naprawdę skupiona na swoim małym zadaniu, ponieważ kompletnie nie zauważyła, że ktoś właśnie przyłapał ją na gorącym uczynku.
Anrai stanął kilka kroków dalej, oparł się ramieniem o pobliski regał, krzyżując ręce na piersi. Spuścił wzrok na psa, który zdążył postawić wyraźną granicę między mężczyzną, a zapewne swoją opiekunką. De Veen powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem.
Tyle dobrego, że nie był sam z kobietą, bo wtedy to by było naprawdę niezręczne.
Przyglądał się chwilę zwierzakowi, unikał jednak kontaktu wzrokowego, żeby tamten nagle się nie rozzłościł. Bo pies nie wyglądał wcale na przyjaźnie nastawionego – bacznie się w niego wpatrywał, uszami pokazując pełną gotowość do wykonania ruchu. Anrai posłał mu lekki uśmiech, po czym spojrzał na kobietę.
Obserwował ją w kompletnej ciszy, w duchu szczerze jej kibicując. On sam umiał się włamać do zamka za pomocą spinacza, więc chciał zobaczyć, jak to się robiło skalpelem. Niestety, pies nie dał mu popatrzeć dłużej, bowiem pokazał, że powoli zaczyna się niecierpliwić, a i tak długo wytrzymał jak na psa obronnego bez wyrzucenia z siebie choćby jednego dźwięku.
Żeby zwierzak nie wydał jego obecności, postanowił sam to zrobić.
– No, no, a co my tu mamy? – zapytał tajemniczym nieco tonem, unosząc kąciki ust do góry.
Szybki plan zaskoczenia niczego niepodejrzewającej kobiety się powiódł, bowiem tamta, gdy tylko go usłyszała zamarła, upuszczając swój skalpel. Szybko się jednak ogarnęła, ponieważ złapała narzędzie w ostatniej chwili.
– A jak ci się wydaje? – to mówiąc podniosła się do pionu. – Chyba nie sądzisz, że jesteś w cyrku? A może jednak wyglądam ci na linoskoczka, a tam stoi klaun?
Anrai w żaden widoczny sposób nie zareagował na niezbyt miłą wypowiedź. Uśmiechnął się jedynie, mrużąc oczy, które przemieniły się w dwie kreski. Bawiło go to, co powiedziała kobieta. Chciała zabrzmieć groźnie, ale chyba zapomniała, jak ona się teraz prezentowała. Nieznana osoba w dresie jeszcze kilka sekund temu próbująca otworzyć szufladę za pomocą skalpela.
Nieznajoma przywołała do siebie psa; przez krótką chwilę przeszukiwała swoje kieszenie, aż w końcu wyciągnęła z jednej... Oho, czy to był identyfikator? Czyżby funkcjonariuszka?
Sytuacja robiła się coraz ciekawsza.
– Możesz mi wierzyć lub nie, ale właśnie objęłam funkcję naczelniczki Wydziału Kryminalnego – powiedziała.
Pokazała identyfikator, Anrai wykorzystał okazję i mu się szybko przyjrzał.
Cassandra Mairead Tyndall-Hein; naczelnik Wydziału Kryminalnego.
Ponownie zmierzył wzrokiem kobietę z góry na dół.
No niezłe pierwsze wrażenie.
Funkcjonariuszka jeszcze wytłumaczyła w miarę dokładnie swoją sytuację. De Veen w ciszy ją wysłuchał, jednocześnie zastanawiał się nad sytuacją, która w tej chwili się przed nim rysowała. Nowy naczelnik... To musiał być jej pierwszy dzień. Anrai coś słyszał od innych, że miał się niedługo pojawić ktoś na tym stanowisku. Zobaczył kobietę, która już na wstępie się włamywała do szafek w archiwum. I nie obchodziła go jej płeć, w końcu panie też potrafiły być silne, ale bardziej cała ta otoczka. Wydawało mu się, że naczelnicy dumnie kroczyli w oficjalnym stroju i w ogóle.
– Ale skoro już i tak tu jesteś to może będziesz tak uprzejmy i pomożesz mi w ich wydobyciu?
Słysząc te słowa, Anrai uniósł brew.
– Ach, kiedy tak świetnie pani naczelnik szło odparł lekko, po czym kiwnął głową. – Proszę kontynuować, nie będę już przeszkadzać.
– Hah, bardzo zabawne – naczelnik zabrzmiała poważnie. – Masz odwagę. I jeszcze się nie przedstawić... – Przejechała ręką po głowie psa.
– A, no tak, stare dobre formalności.
Sięgnął ręką do kieszeni bluzy, po chwili wyciągnął z niej swój identyfikator. Również się nim pochwalił (a w przeciwieństwie do wielu innych funkcjonariuszy dobrze wyszedł na zdjęciu).
Naczelniczka zmierzyła wzrokiem plastik, zmrużyła nieco oczy.
– Onri De Veen – przeczytała na głos.
Oho, ktoś znający irlandzki. Anrai dawno nie spotkał takiej osoby.
– Niestety muszę rozczarować, ale Anrai – poprawił kobietę.
Ku jego jeszcze większej ekscytacji – oczywiście w duchu, na zewnątrz trzeba zachować klasę – tamta obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, najpewniej ripostę wnioskując po pierwszym wrażeniu, jakie zrobiła, lecz De Veen prawie kulturalnie ją wyprzedził.
– Wszelakie zażalenia proszę kierować do moich rodziców.
O dziwo brzmiał na mniej przejętego niż mogło się przewidzieć. W końcu hej, niecodziennie trafiał na kogoś, kto rozpoznawał pochodzenie jego imienia, a dostawał konfuzji przez sposób wypowiadania go. Rodzice naprawdę miłą rzecz mu zrobili. Uwzięli się na irlandzkie imię Anrai, a gdy wszyscy wokół czytali, cóż, Anrai zamiast Onri, nie pomyśleli o zmianie, póki jeszcze była ona możliwa. Anrai też brzmi dobrze – powiedziała matka. Ta, zwłaszcza z jego nazwiskiem...
On musiał się wyróżniać pod niemal każdym względem. Nie mógł być Henry De Veen. Nie mógł być nawet Onri De Veen. Anrai De Veen.
Ale żeby nie było, nie był hejterem własnego nazwiska. Ostatecznie nie brzmiało ono tak źle. Najważniejsze, żeby to on nie musiał zbierać tego, co powinni dostać rodzice za swoją kreatywność.
Jeszcze raz zmierzył wzrokiem ubiór pani naczelnik. Spojrzał na oliwkową bluzę, z dobrą chwilę się jej przyglądał.
Olive Garden! Tak się nazywała ta restauracja!
No to on już miał swoją sprawę załatwioną.
Widząc, że kobieta nadal mu się przygląda, otworzył szerzej oczy i wzruszył teatralnie ramionami, mówiąc:
– Níl Gaeilge agam.
 
Cassandra?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz