Odkąd dołączyłem do grupki Mavisa, ten ciągle zajmował mnie jakąś robotą. Nie zliczę ile to godzin spędziłem na zgłębianiu tajników samoobrony czy posługiwaniu się różnego typu bronią. Nawet nóż, który na pierwszy rzut oka wydawał się łatwy w użyciu, wcale taki nie był. Widząc jak Sean czy Mavis posługują się takim maleństwem bez wysiłku, byłem zazdrosny. Chyba nigdy nie dojdę do takiej wprawy. A przecież planowałem zemścić się na Serpents, na ich szefie za to, że zabił miłość mojego życia. Nie mogłem mu tego darować. Także całe moje dnie były dość starannie zaplanowane. Dziś miałem nieco luźniejszy dzień, więc postanowiłem się trochę rozerwać. W dalszym ciągu ukrywałem się przed ludźmi z poprzedniej mafii, którzy chcieli mojej głowy za zdradę. Przez to stałem się przewrażliwiony i idąc ulicą potrafiłem oglądać się za siebie kilka razy. Mavis zapewnił mnie jednak, że w tej części miasta nie kręcił się nikt z obcej organizacji. Ktoś z Mavis zawsze obserwował nasze tereny i to mnie odrobinę uspokoiło.
Dziś wybrałem się do baru. Dawno w żadnym nie byłem. Już zapomniałem jak to jest wyjść gdzieś z kumplami. Odkąd wplątałem się w mafię, a później jeszcze kolejną, nie miałem czasu na takie wypady. Ledwo godziłem legalną pracę, gdzie pracowałem jako cukiernik w małym lokalu prowadzonym przez miłego staruszka z byciem psem mafii. Trafiały mi się same najgorsze zadania o których nie chciałem pamiętać.
Będąc w barze, rozejrzałem się po wnętrzu. Byłem tu pierwszy raz. Nie był to jakiś ekskluzywny lokal, ale meliną też nazwać go nie było można. Ważne, że mieli alkohol. Tylko to się dziś liczyło. Dostrzegając wolne miejsca przy barze, ruszyłem w obranym przez siebie kierunku. Zająłem stołek i po krótkim zastanowieniu wezwałem barmana. Zamówiłem dla siebie drinka. Zanim go otrzymałem, zdążyłem raz jeszcze prześledzić wzrokiem całą salę. Naprawdę popadłem w paranoję. Przez brak towarzystwa siedziałem w ciszy i rozmyślałem nad swoim nędznym istnieniem. Moja ukochana została zabita, własny, starszy brat mnie nienawidził i najchętniej by mnie zabił. W Pangeii oraz Serpents miałem wrogów. I gdy gorzej być nie mogło, znalazł mnie szef Mavis we własnej osobie, biorąc pod swoje skrzydła. Coś wspaniałego, doprawdy.
Kiedy zamawiałem kolejnego drinka, moją uwagę przykuł młody chłopak. Już wcześniej zauważyłem, że jest tu najmłodszym klientem, ale jak widać obsługa nie miała z tym problemu. Liczyły się dla nich pieniądze. Jednakże to nie jego wiek sprawił, że zatrzymałem na nim swoje spojrzenie. Wcześnie wyglądał... normalnie. To znaczy potrafił siedzieć prosto, gdy teraz wręcz leżał na stoliku. Czyżby przesadził z alkoholem? Biedaczek chyba miał słabą głowę do picia. Postanowiłem zignorować go i zająć się sobą. To miał być przyjemny wieczór.
Po jakimś czasie, kiedy wracałem z łazienki, zauważyłem podejrzane zachowanie jednego z mężczyzn. Siedział przy sąsiednim stoliku tuż obok tego małolata. Tym razem jednak znajdował się dokładnie przy nim. Wydawało mi się, że właśnie byłem świadkiem bezczelnej kradzieży. Facet nawet się nie krył z tym, że zamierza gwizdnąć portfel. Oburzony tak zuchwałym czynem, ruszyłem w tamtym kierunku. Może nauki Mavisa wcale nie poszły w las. Planowałem dać nauczkę temu złodziejowi. Poszło mi nie najgorzej, lecz niestety udało mu się nawiać. Co za pech... Dobrze, że chociaż wyrzucił portfel.
- Hej, dzieciaku - zawołałem, potrząsając jego ramieniem.
Niestety moje próby dobudzenia go nie przyniosły skutku. Chłopak w dalszym ciągu ucinał sobie drzemkę. Ponowiłem próbę, tym razem używając więcej siły. To nie było dobre miejsce do spania. Szczególnie, jeśli przyszło się samemu.
- Obudź się, prawie zawinęli ci portfel - powiedziałem, widząc, jak powoli wraca do rzeczywistości i otwiera oczy.
Wyglądał na zdezorientowanego. Położyłem jego portfel tuż przed nosem. Spojrzał na niego niezrozumiale.
- Wszystko u ciebie okej, młody? - zapytałem, uznając jego zachowanie za co najmniej dziwne.
< Dakota ? >
599 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz