Gdyby Chica wiedziała, gdzie ginie duża część dzieł jej siostrzeńca i co oprócz chęci rozwijania talentu oraz wyrzucenia z siebie nadmiaru złych emocji nim motywuje podczas ich tworzenia, zapewne nie tylko ostro przetrzepałaby mu skórę (a że była do tego zdolna przekonał się kilkakrotnie po zamieszkaniu w Londynie zanim nauczył się od niej uciekać po zrobieniu czegoś, za co mogła wpaść w słuszny gniew i zacząć wymachiwać morką szmatą, pasem czy, jak przystało na potomkinię rdzennych plemion, kawałkiem czegoś bardziej ekologicznego), ale także dołożyłaby wszelkich starań byle tylko nie mógł wyjść z domu bez towarzystwa jakiegoś odpowiedzialnego dorosłego.
Na całe szczęście wszystkie znaki na niebie i ziemi zdawały się wskazywać, że przynajmniej póki co nawet niczego się nie domyślała, więc mógł względnie spokojnie kontynuować tę część swojej pracy, która powszechnie uznawana była za nielegalną. A czy jemu samemu się to podobało ? No cóż... nie do końca. Lecz hej, zawsze mogło być przecież o wiele gorzej. Mógł urodzić się bez umiejętności wykonywania tych cudeniek. A wtedy musiałby albo bezsilnie patrzeć jak jego jedyna prawdziwa opiekunka umiera na jego oczach albo wplątać się w członkostwo w mafii (co też zresztą i tak przecież uczynił) i przyjąć na swoje barki o wiele poważniejsze, a przez to gorzej karalne w razie złapania przez gliny, obowiązki. Wizja ta wydała mu się na tyle koszmarna, że aż zakrztusił się trzymanym w lewym ręku drinkiem. Trzeba było przyznać, że mimo wszystko los okazał się dla niego niezwykle łaskawy. To znaczy o tyle o ile, bo mógł nie ciskać w niego tą cholerną narkolepsją, która powodowała, że jego powieki potrafiły w zaledwie sekundę stać się okropnie ciężkie. Dokładnie tak jak teraz, choć był dopiero pomiędzy drugim a trzecim kieliszkiem. Ach gdyby tak dzisiaj nie zapomniał... - nim zdążył w ogóle dokończyć tę myśl, osunął się jak martwy na blat, a w jego głowie nastała kompletna ciemność.
Obudził się dopiero (a przynajmniej tak mu się wydawało, bo pewien do końca jednak nie był) pod wpływem mocnego szarpania za ramię. Z piekielnym wręcz trudem zmusił się do wzniesienia nieco szyi i skupienia wzroku na kimś, kto stał dokładnie przy nim. A był to jakiś brunet. Z pewnością starszy od niego. O ile rzeczywiście się tam znajdował, a nie stanowił tylko kolejnego wytworu jego chorego (dosłownie) umysłu. Bo to, że wyraźnie coś od niego chciał nie było jeszcze niezbitym dowodem na to, że znowu nie doznawał halucynacji powodowanych złym działaniem układu nerwowego. Owszem, na stole leżało coś, co w jakiś sposób przypominało chłopakowi jego własny portfel, lecz te nieszczęsne haluny potrafiły być strasznie zwodnicze. Ponoć podobny efekt dawały również narkotyki, zwłaszcza jeśli zostały przedawkowane. Ale co on tam o tym wiedział. Przecież nigdy nie próbował tego świństwa. I z pewnością nie zamierzał w najbliższej przyszłości. Wystarczyło mu, że musiał brać własne lecznicze prochy, po których zażyciu muliło go zawsze przez co najmniej dwie godziny do tego stopnia, że miał szczerą ochotę wypluć własny żołądek razem z wątrobą, co rzecz jasna nie było biologicznie wykonalne. No dobra, czas najwyższy spróbować dowiedzieć się w którym z obu światów tym razem utkwił. I to najlepiej zanim ponownie otoczą go ramiona Morfeusza.
- Ustalmy coś, to już nie jest sen, a Ty... - Przeczuwając, że dosłownie za parę sekund będzie miał drugi atak, zebrał w sobie wszystkie siły, by jak najszybciej dokończyć. - … nie jesteś tylko moim koszmarem ? - Oparł się mocniej łokciami o blat i czekając na odpowiedź mężczyzny, kiwał się tam i z powrotem na krześle aż do momentu, gdy znów nie otoczyła go charakterystyczna dla snu cisza, a jego ciało nie zaliczyło nagłego kontaktu z podłogą.
< Rhys ? >
589 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz