Gdyby przepisy koraniczne jej tego nie zabraniały, zapewne natychmiast zarzuciłaby swojemu wybawcy ręce na szyję i udając, że całuje go w policzek w geście podziękowania, wyszeptałaby krótką prośbę o ratunek. Ale jako kobieta nie mogła przekroczyć pewnych norm religijnych, o czym wciąż mierzący do jej małego aniołka bandzior doskonale wiedział i co zresztą bezczelnie wykorzystywał, bawiąc się jej emocjami niczym kot kłębkiem wełny. Dla niego najwidoczniej świetną rozrywką było obserwowanie z cienia jak trudno radzi sobie ze sprzecznymi emocjami.
- Wygląda na to, że tym razem ten Twój Allach, o którym tyle ciągle rozprawiasz, miał Cię w opiece, choć w cale nie powinien. - Wypluł imię jej Boga na tyle gwałtownie, a przy tym zjadliwie jakby miał do czynienia z najgorszą trucizną jaką wymyśliła ludzkość, zatykając jednocześnie pistolet z powrotem za pasek.
- Przynajmniej on jeden... - Westchnęła na tyle cicho, by nie mógł tego dosłyszeć, rzucając mu spojrzenie przywodzące na myśl wieczne zmarzliny Grenlandii. - A teraz już idź po te cholerne zakupy i zjeżdżaj, bo jeszcze spóźnisz się na tę wieczorną imprezę. - Dodała, wymijając mężczyznę i podchodząc do wciąż zapłakanego synka, do którego ucha natychmiast zaczęła wyśpiewywać najbardziej kojące hinduskie piosenki. Te arabskie wydawały jej się bowiem obecnie zbyt okrutne. No i oczywiście nazbyt przypominały te piękne czasy, gdy nie była jeszcze niczyją niewolnicą.
- Masz szczęście, że się śpieszę, bo inaczej byśmy sobie porozmawiali. - Oświadczył Carlos, kierując się w stronę kuchni, gdzie czekały na niego odpowiednie torby i zmierzając z nimi w stronę podjazdu, na którym zaparkował wcześniej swojego czerwonego Jaguara F-Pace.
***
Następnego ranka nie musiała co prawda na całe szczęście oglądać jego parszywej gęby, najwidoczniej poprzedniej nocy musiał za bardzo się uchlać i teraz leżał gdzieś nieprzytomny, ale mniej więcej o godzinie dziewiątej pod jej drzwiami zjawiła się Dalia, jedna ze starszych i bardziej empatycznych opiekunek zajmujących się malcem, dzierżąca w prawej ręce sporych rozmiarów listę na zakupy.
- Przypadkiem podsłuchałam jak Carlos chwalił się jakie piekło tu wczoraj zgotował. - Rozbierając się, wręczyła ją właścicielce domostwa. - Mam nadzieję, że więcej w tym było przechwałek niż prawdy i nie poturbował Cię jakoś za bardzo. - Przyjrzała się Romaise z wyraźną troską wymalowaną na twarzy, opierając dłonie na biodrach.
- Tym razem na całe szczęście skończyło się na jednym solidnym kopniaku. - Oświadczyła, instynktownie masując się po wciąż obolałym kręgosłupie i ubierając się do wyjścia. - Bardziej bałam się o Nuriego. Wyobraź sobie, że gdy przyszedł do mnie uczciwy znalazca, przystawił lufę swojego pistoletu do jego główki. - Poskarżyła się, dobrze wiedząc, że rudowłosa zachowa tę rozmowę w tajemnicy.
- Pieprzony potwór, doprawdy nie wiem jak mam to inaczej skomentować. - Zamknęła w mocnych objęciach Arabkę i długo nie chciała jej puścić.
- Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że żadna z nas nie może nic na to poradzić. - Odparła tamta, będąc już na zewnątrz.
- Co fakt to fakt, gdybyśmy zgłosiły to jak nas oni wszyscy traktują na policję, dopiero znalazłybyśmy się w tarapatach.
- Dokładnie, nie możemy tak dużo ryzykować. - Podsumowawszy całą wymianę zdań, panna Munkiz jak co dzień podążyła do garażu, w którym stał należący do niej samochód, po czym, przezwyciężają strach, pojechała prosto do tego samego sklepu, w którym zwykle się zaopatrywała. Oględnie rzecz biorąc, podobne zajście jak to, w wyniku którego zgubiła dokumenty, mogło wydarzyć się dosłownie wszędzie, więc rzeczą doprawdy śmieszną byłoby teraz poszukiwanie równie porządnego zamiennika. Tym bardziej, że miała szczerą nadzieję na choćby krótką rozmowę ze swoim ziemskim Aniołem Stróżem. Ku jej niewątpliwej radości, to właśnie on obsługiwał ją tym razem. I nawet sam zaproponował jej pomoc, co uznała za tak bardzo nietypowe, że aż na dłuższą chwilę zabrakło jej tchu w piersi. Nic więc dziwnego, że na samym początku z jej ust wypadło tylko zwyczajne słucham.
- Nie jestem pewna, czy powinnam Pana zaznajamiać bliżej ze swoimi problemami. - Stwierdziła w końcu, raz po raz zaciskając i rozprostowując nerwowo pięści. - To znaczy, proszę mnie źle nie zrozumieć, rzeczywiście bardzo bym chciała wreszcie znaleźć kogoś, komu mogłabym się z nich zwierzyć, ale to o wiele bardziej skomplikowane i zarazem niebezpieczne niż mogłoby się wydawać osobie postronnej. - Zamilkła na parę sekund, nie kryjąc wahania. Ostatecznie, obejrzawszy się, czy nikt więcej przy niej nie stoi, zręcznie otworzyła torebkę i wyjąwszy z niej ołówek oraz szkicownik, wyrwała z niego czystą kartkę. Kilkoma sprawnymi ruchami nakreśliła na niej skrót HRW umieszczony pomiędzy łańcuchami oraz pełnym magazynkiem prochu strzelniczego. Swoje nieme błaganie o ratunek umieściła na oddzielającym ich blacie rysunkiem do dołu i nie czekając aż szatyn się z nim zapozna, czym prędzej opuściła market. W razie czego będzie wiedział gdzie jej szukać, a jej dłuższe niż standardowe przebywanie przy ladzie mogłoby wydać się przecież podejrzane pozostałym klientom.
< Andrew ? >
756 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz