Andrew stał cierpliwie przed drzwiami, gdy wtem się one otworzyły. W progu stanęła młoda kobieta, która widząc go uniosła wysoko brwi z miną, jakby ogromny wręcz ciężar spadł z jej barków. Nogi pod nią gwałtownie się ugięły, ale oparła się ręką o futrynę, dzięki czemu nie wyglądało to tak dramatycznie.
Choć zadała jedno krótkie pytanie, Andrew od razu wyczuł, jak bardzo drżał jej głos. Znał dosyć dobrze ten ton. A mimo to postanowił go na razie zignorować. Może po prostu zdała sobie sprawę, że zgubiła dokumenty i w przerażeniu je szukała? To było bardzo prawdopodobne.
Powstrzymując się od zmierzenia jej zmartwionym wzrokiem z góry na dół wyprostował się i przyjął spokojny wyraz twarzy, mówiąc:
– Dobry wieczór, przychodzę, ponieważ znalazłem to w sklepie i postanowiłem oddać.
Wyciągnął nieco przed siebie rękę, w której trzymał szmaragdową saszetkę.
Kobieta spuściła wzrok, na widok zguby jej oczy zaświeciły się, jak gdyby jakieś bóstwo się jej objawiło.
– Tak, to moje! – odpowiedziała z wyraźną ulgą, biorąc do rąk saszetkę.
Podczas, gdy ona zaczęła sprawdzać, czy wszystkie dokumenty były w środku, Andrew postanowił ukradkiem zajrzeć do środka jej mieszkania. W oddali było słychać stłumiony nieco płacz dziecka, sam Rain wyczuwał z tego miejsca niecodzienną, podejrzaną trochę aurę. Ujrzał pewne ślady świadczące o wcześniejszym przeszukiwaniu pomieszczenia, zapewne z powodu zaginionej saszetki. Błądził tak wzrokiem to tu, to tam, gdy wtem kątem oka dostrzegł ruch. Spojrzał w tamtym kierunku, zauważył kawałek sylwetki.
Wysoki mężczyzna po kryjomu (choć nie w pełni mu to wychodziło) wyglądał zza rogu i dokładnie obserwował całą sytuację. Mimo że widać było tylko część jego twarzy, można było bez większego problemu określić, że nie wydawał się on być przyjaźnie nastawiony do obcego, czyli w tym momencie Raina. Nawet obaj wymienili się spojrzeniami, Andrew patrzył na niego badawczo, dopóki nie usłyszał:
– Bardzo panu dziękuję, naprawdę!
Z powrotem popatrzył na kobietę.
– Nie ma za co – odpowiedział pogodnie. – I nie trzeba mi się odwdzięczać. Po prostu zrobiłem to, co należało.
– Jestem niezmiernie wdzięczna – mówiąc to przytuliła saszetkę do piersi.
Chwilę stali w ciszy, Andrew jeszcze na sekundę spojrzał na czającego się w tle mężczyznę.
– To – chwila zawahania – dobrej i bezpiecznej nocy życzę.
– Wzajemnie, dobrej nocy – odparła lekko kobieta.
Andrew odwrócił się, zaczął schodzić po schodach.
Wyszedłszy z budynku, spojrzał za siebie na okna mieszkania kobiety. Szczerze mówiąc wyczuł coś od tamtego miejsca. I rozmyślał nawet nad zapytaniem czy wszystko w porządku. Dlaczego tego więc nie zrobił? Cóż, możliwe, że po prostu źle ocenił sytuację. A przynajmniej chciał w to wierzyć, mimo że sam umiał wyczuć, kiedy coś niedobrego się działo. Zresztą, nawet jeśli coś wisiało nad tamtym mieszkaniem, nie mógł przecież tak zwyczajnie interweniować w jakikolwiek sposób. Zamieszanie się w jakieś mocne sprawy było ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował.
Następnego dnia również siedział w sklepie. Inny pracownik wyjechał, a wujek John miał wizytę u lekarza, więc Andrew sam, z własnej woli zaproponował pomoc. Odrobinę tego żałował, ponieważ musiał zamknąć knajpę na czas pracy za kasą sklepową, ale niech już będzie, tak czy owak coś zarobi. Choć raczej ostatecznie preferował pracę w swoim biznesie. Wujek John chyba będzie musiał zacząć szukać kolejnego pracownika...
Siedział na krześle, jak każdego innego dnia przeglądając w komórce wiadomości, kiedy usłyszał brzęk dzwonka oznajmiającego wejście kogoś do środka. Podniósł wzrok z nad urządzenia, uniósł brwi, kiedy ujrzał znajomą sylwetkę.
To była kobieta z wczoraj, stała klientka, Romaise (o ile dobrze zapamiętał imię). Jakiś czas błądziła między alejkami sklepowymi, aż w końcu podeszła do kasy.
– Dzień dobry – przywitała się.
– Dzień dobry – odpowiedział Andrew.
Zaczął po kolei kasować artykuły. A było ich sporo. To były duże zakupy, co, trzeba przyznać, nieco go zdziwiło. Jeśli dobrze oceniał, w mieszkaniu rezydowała dwójka dorosłych i małe dziecko, ale nadal rzeczy było tyle, jakby klientka robiła jakieś zapasy.
Z zamyślenia wyrwał go głos kobiety.
– Jeszcze raz dziękuję za oddanie mi saszetki.
– To drobiazg, naprawdę – odparł.
Gdy w końcu skasował ostatni artykuł, podał cenę. Kobieta wyciągnęła kilka banknotów, zgrabnie mu je wręczyła. Schował je do kasy, wybrał resztę. Podając ją zmierzył klientkę dokładnie wzrokiem.
– Czy – na moment się zawahał – wszystko w porządku?
– Słucham? – Kobieta posłała mu pytające spojrzenie, powoli schowała monety do portfela.
Andrew potrzebował chwili na skupienie.
– Wtedy, wcześniej... Wiem, że ciężko może być w życiu, dlatego jeśli chciałaby pani, um, spędzić trochę czasu, porozmawiać to mogę choć trochę w tym pomóc. To znaczy – zaczął pospiesznie – jeśli źle oceniłem to najmocniej przepraszam. Ach...
Szybko pożałował tego, co powiedział. Spuścił wzrok, chwilę później niepewnie popatrzył na kobietę.
Romaise?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz