Stał nonszalancko oparty o najbliższy regał, przyglądając się ruchom rąk Cassandry. Może na takiego nie wyglądał, lecz bacznie ją obserwował, zapamiętując sposób, w jaki próbowała dobrać się do zamka. Jednocześnie słuchał jej wypowiedzi, zwracając uwagę na ważniejsze słowa.
Gdy został poproszony o powiedzenie co nieco o byłym naczelniku, uniósł brwi. Zaciekawiło go to, że kobietę interesował jej poprzednik. Szczerze mówiąc nie spodziewał się tego. Z reguły ludzie w tym polu pracy nie byli aż tak bardzo dociekliwi takich kwestii jak mogło się wydawać. W końcu śmierć na służbie nie była specjalnie rzadkim przypadkiem w zawodzie policjanta. Zdarzały się różne akcje, różne sprawy. Ktoś umarł – stawiało się następcę i szło się dalej. Ach, jeszcze pogrzeb. Okazja, żeby coś zjeść.
Cassandra miała jednak szczęście, pytając o dawnego naczelnika akurat De Veena. Nawet czekał, aż będzie mógł komukolwiek cokolwiek na ten temat powiedzieć.
Wziął nieco głębszy wdech, poprawił swoją pozycję. Spojrzał przelotnie na siedzącego spokojnie w pobliżu psa, potem powrócił wzrokiem na naczelnik i skalpel.
– Mogę coś powiedzieć o byłym naczelniku – oznajmił, posyłając Cassandrze delikatny uśmiech.
Usłyszawszy jego słowa tamta na moment popatrzyła w jego stronę.
– Uzależniony od kawy.
Kobieta przerwała włam. Odwróciła głowę, obrzuciła go krytycznym spojrzeniem. Musiała nie takiej wypowiedzi się spodziewać. Hah, musiała, na pewno się nie spodziewała.
Anrai powstrzymał się przed rozbawionym uśmieszkiem.
– Naprawdę! – zarzekał się; gdyby włożył trochę więcej gry aktorskiej to brzmiałby jak próbujący się wybronić z zarzutów podejrzany. – Codziennie pił przynajmniej pięć kaw! Jednego dnia nawet naliczyłem siedem, w tym dwie espresso. – Wyprostował się, przeniósł ciężar ciała na drugą nogę. – Jednocześnie chodził na jogę. Mówił, że ma to uspokoić jego nerwowe serce. Heh, na pewno nie od kawy – dodał.
Naczelniczka spoglądała na niego w bezruchu – wyglądała jakby prowadziła wewnętrzną walkę z chęcią rzucenia w De Veena niemiłym tekstem. Między dwójką zapadła niezbyt ciekawa cisza. Na szczęście została ona przerwana przez kobietę, która wzięła głęboki wdech, a następnie wolno spytała:
– Czy masz coś bardziej pożytecznego do powiedzenia, czy na tym się kończy twoje zainteresowanie poprzednim przełożonym?
Posłała mu wymowne spojrzenie, krzywiąc się nieznacznie.
W odpowiedzi Anrai otworzył trochę szerzej oczy, udając zdziwienie.
– Ejjjjjjj, proszę tego tak nie lekceważyć, pani naczelnik. – Podparł się rękami na biodrach. – W naszej pracy musimy zwracać uwagę na każdą, nawet najmniejszą informację. Mam rację?
Uśmiechnął się lekko, uniósł nieco lewą brew.
Jego informacje nie były pożyteczne? Dużo osób piło kawę, lecz nawyk wykształcały przez długi czas, a ponadto zdecydowana większość ograniczała się do maksymalnie dwóch porcji dziennie. Poprzedni naczelnik wydziału kryminalnego pił aż pięć, a żeby było zabawniej, kiedyś nieczęsto się go widziało z kawą. Tyle kubków oznaczało nieprzespane noce i zamknięcie błędnego koła (z powodu braku snu mężczyzna szybko pomnożył ilość kawy, jaką pił, a przez to w jego organizmie tkwiło za dużo kofeiny, żeby zasnąć w nocy). W dodatku ta cała joga. Inni zrugali Anraia, ponieważ gdy tylko usłyszał o jodze, roześmiał się na pół korytarza. No bo jak, były naczelnik i joga? Tak dobre połączenie jak alkohol i prowadzenie pojazdu.
– Ugh, mów coś ważnego – rzuciła Cassandra.
Powróciła do grzebania skalpelem w zamku.
De Veen ponownie oparł się ramieniem o regał, schował ręce do kieszeni bluzy. Odruchowo spojrzał na nią, dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że dzisiaj był cały ubrany na czarno (bardzo optymistycznie). W sumie jak tak teraz myślał to chyba on w tych ciuchach bardziej wyglądał na potencjalnego przestępcę niż pani naczelnik w zielonym dresie. Jakby jeszcze ubrał na głowę czapkę z daszkiem, która teraz zwisała z boku, przyczepiona do szlufki w spodniach to już w ogóle bandzior jak znalazł.
– Hmmmm... – Popadł w udawane zamyślenie. – Od kawy uzależnił się jakoś trzy miesiące przed śmiercią.
– Coś ważnego – powtórzyła swoje ostatnie słowa naczelnik.
– W podobnym czasie zaczął chodzić do kościoła.
Widząc, jak kobieta przewraca oczami, na dosłownie pół sekundy się uśmiechnął.
– A jaki zawzięty był z niego katolik! – ciągnął dalej. – Ponoć co tydzień się spowiadał! – Parsknął wtem niemym śmiechem. – Ciekawe, komu.
Pamiętał czasy, jak były naczelnik proponował innym policjantom razem chodzić do kościoła. Nawet Anraia z tym zaczepiał. W sumie jak ciągnął kogoś, kto ewidentnie był buddystą to czemu miałby tego nie robić z nim? A gdy jeszcze się dowiedział, że ludzie wołają za De Veenem Devil to już w ogóle! Ach, to były czasy! Raz Anrai siłą (oraz z pomocą karty jestem twoim przełożonym) został zaciągnięty na mszę i strasznie się wtedy wynudził. Nie mógł nawet sobie trochę pospać, ponieważ dźwięki organów mu na to nie pozwalały. Przynajmniej uniknął spowiedzi – bardzo dobrze, bo nie miał pojęcia jak to wyglądało. I nie chciał się dowiedzieć.
Miał nadzieję, że nie będzie musiał tam wracać.
Cassandra w ciszy obracała skalpelem w zamku, robiła to jednak znacznie wolniej niż wcześniej, ewidentnie nad czymś się zastanawiając. Oczy delikatnie skakały to tu, to tam, nieskupione na niczym konkretnym. Po pewnej chwili jednak podniosła głowę, posłała Azjacie badawcze spojrzenie.
– Sugerujesz, że ma to coś wspólnego z jego śmiercią? – zapytała, marszcząc minimalnie brwi.
Anrai niemal podskoczył na jej słowa.
Co za prędkość, tak szybko załapała! Chyba rekord na komisariacie! Jednak była nadzieja!
– Mhm! – zawołał podekscytowanym tonem, po czym odetchnął z ulgą. – Ach, proszę mnie tak nie straszyć, już myślałem, że tak prędko się pani naczelnik nie domyśli.
Oczywiście, ostatnie zdanie niezbyt zadowoliło drugą stronę rozmowy.
– A ja myślałam, że umiesz zbierać tylko bezużyteczne informacje – odparła oschle.
– Aj, przecież teraz już widzi pani, że nie są bezużyteczne. – Skrzyżował ręce na piersi, uśmiechnął się lekko. – W nagrodę zdradzę, że były naczelnik spowiadał się zawsze w tym samym konfesjonale, zawsze tej samej osobie. Nikomu innemu. Musiała to być ta sama osoba – wyraźnie zaakcentował to zdanie.
Kobieta kilka sekund na niego patrzyła.
– Komu?
Anrai otworzył usta, już miał mówić, lecz w ostatniej chwili się pohamował. Spuścił na moment głowę, zwilżył językiem dolną wargę.
– Chciałem zażartować, że Bogu, nie wypada mi tak mówić.
Stłumił śmiech.
Cassandra?
962 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz