Siedział na krześle, w ciszy obserwował kobietę. Wyraźnie go dotknął wypuszczony przez nią potok słów. Szczerze jej współczuł. Musiała mieć naprawdę ciężko w swoim życiu tylko i wyłącznie ze względu na to, kim była oraz w jakim środowisku przyszło jej żyć. Zapewne przez całe życie miała pod górkę. Wykorzystywanie, znęcanie się, dziecko z nieznanym ojcem. On sam nie umiał sobie czegoś takiego wyobrazić z prostych powodów.
Ale jednak... Z drugiej strony... Gdzieś tam... Coś go bolało.
– Wydaje mi się, że wiem, jak mniej więcej sytuacja wygląda – rzekł w końcu, miał niecodziennie poważny ton i pochmurne spojrzenie. – W końcu nie powiedziałem, że zamierzam posłać całą szajkę trzy metry pod ziemię. Nie powiedziałem, że poświęcę wszystko, co budowałem dla jednej damy w opałach.
I nie zamierzał. Chciał pomóc, to się nie zmieniło, ale przecież nie mógł się tak narażać. Co było chyba oczywiste.
Spodziewał się, że Romaise doceni gest, błyśnie nadzieją, okaże jakąkolwiek motywację. Ale chyba nie wierzyła w lepsze jutro. Aż Andy'ego to zdziwiło. Po co więc zostawiła karteczkę z prośbą o pomoc? Jakiej w ogóle pomocy oczekiwała od Andrew, dla niej zwykłego sprzedawcy w sklepie i właściciela knajpy? Rain niemal zgłupiał w tym momencie.
A najbardziej zirytowało go to, że teraz kobieta przedstawiała mu się jako osoba, która nie myślała o rozwiązaniu problemu. Która się poddała. I przez to ostatnie Andrew przypomniał sobie o czasach, kiedy on sam taki był. Zmarnowany, pozbawiony nadziei. Gdyby taki nie był, gdyby zacisnął zęby i wcześniej zaczął próbować, szybciej uciekłby z więzienia, a kto wie, może teraz byłby wolnym człowiekiem z oczyszczonym imieniem. Z wymarzoną pracą, z wymarzoną kobietą u boku, z wymarzonym samochodem. Z wymarzonym życie. Albo chociaż lepszym niż to, które teraz prowadził. Nie takie żałosne. Nie musiałby ciężko pracować, żeby przeżyć, rezygnować z wielu wygód i rozrywek. Nie musiałby ukrywać się przed prawem ani wpadać w panikę za każdym razem jak słyszał blisko syreny policyjne. Nie musiałby udawać kogoś, kim nie był.
Spuścił wzrok na herbatę w filiżance, którą trzymał za ucho. Chwilę później odłożył naczynie na spodek.
– Ucieczka wbrew pozorom nie jest taka trudna – mówił dalej. – Nie widzę, żeby ci ludzie w pełni wszystko kontrolowali. Policja, jak się przyłoży, załatwi każdą sprawę, czy to czysta prawda, czy smutny zlepek kłamstw.
Westchnął. Poprawił swoją pozycję na krześle.
– Policja nic nie pomoże... – powiedziała cicho Romaise, cały ten czas wtulając się w sierść swojego kota.
– To inna organizacja. Znajdą się ludzie, którzy pomogą. Nie jest pani kryminalistką na wolności tylko ofiarą. Najgorsi przestępcy potrafią ukrywać się przed prawem i nigdy nie zostać złapani, więc czemu pani miałoby się nie udać?
Posłał jej spojrzenie wyczekujące odpowiedzi, kobieta jednak milczała. Poprawił swoją pozycję na krześle, powoli szykując się mentalnie do wyjścia. Nie mógł za długo siedzieć. Nie tylko miał inne rzeczy do roboty, ale też nie chciał się spotkać z tamtym mężczyzną, który wcześniej siedział tu w mieszkaniu. Wyprostował się, dokończył herbatę.
– Sam nie chcę się mieszać w gangi ani mafie – powiedział, odkładając filiżankę. – Nie mogę pierwszy wykonać ruchu. Ale jeśli coś się będzie działo to wie pani, gdzie mnie szukać. Jeżeli jednak nie chce pani pomocy, proszę powiedzieć. Żebym czasem nie naraził się bezcelowo.
Romaise?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz