- Specyficzny człowiek. - Podsumowała z ledwie zauważalnym uśmiechem na ustach, gdy wreszcie ponownie została sama. Jej suczka w odpowiedzi przekręciła nieznacznie łeb, jakby zastanawiając się na słowami właścicielki. - Choć w jednym miał na pewno rację, mało kto codziennie nosi przy sobie skalpel. - Dorzuciła, chowając narzędzie najpierw z powrotem do piórnika, a potem do plecaka. Do tej pory pamiętała jak wielkie było jej własne zdziwienie, kiedy pewien kapitan odkrył przed nią dużą część jego zastosowań. Do reszty musiała dojść sama. Nie zmieniało to faktu, że właśnie wtedy zaczęła go stale ze sobą zabierać. Przecież tego typu, z pozoru mało groźną, broń dało się przemycić praktycznie wszędzie. A przy tym z jak wielu niebezpiecznych sytuacji zdołała się już dzięki niej uratować !
Nawet nie wiedziała ile dokładnie czasu spędziła na przenoszeniu wszystkich dokumentów do swojego nowego gabinetu i ich przeglądaniu. W każdym razie jednak, kiedy wróciła wreszcie do domu z ostatnią teczką, zbliżała się północ. Nic więc dziwnego, że dzieci dawno smacznie spały, a Cameron stał w piżamie i grubym szlafroku na balkonie, oparty o barierkę jakby jej wyczekując.
- Wróciłam. - Oznajmiła, zachodząc go od tyłu i wygrywając dobrze znaną im melodię na framudze drzwi.
- Widziałem światła Twojego samochodu. - Oznajmił, odwracając się do niej na tyle nagle, że biegająca pomiędzy nimi suczka aż krótko szczeknęła. - Powinnaś uprzedzić, że będziesz tak późno. - Pogroził kobiecie palcem niczym małej dziewczynce. - Ostatecznie zostawiłaś mi pod okiem kilkuletnie szkraby. Nie uważasz, że to nie za dobry pomysł, biorąc pod uwagę, że mam raczej kiepskie doświadczenie w temacie opieki nad tymi kruchymi istotkami ?
- Dałby Pan spokój, Panie May. Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, że ochrzciły Pana honorowym wujkiem nie bez powodu. - Zaśmiała się, nieco kokieteryjnie bawiąc się tańczącymi na nocnym wietrze włosami. Nie zamierzała go oczywiście sprowokować. Wciąż zanadto cierpiała po stracie męża, by bawić się w podobne rzeczy. Ot tak jakoś wyszło. A jeżeli dzięki temu małemu zagraniu mógł szybciej zgodzić się na udzielnie jej pomocy przy rozmowie ze wspomnianym przez De Veena księdzem, to czemu miałaby powstrzymywać się od tego gestu ?
- Cóż.. chyba trudno się z tym nie zgodzić. - Przyznał, zbliżając się do Cassandry. Przez krótką chwilę wydawał się nawet zastanawiać, czy nie przekroczyć jej strefy intymnej poprzez serdeczne, niedźwiedziowate przytulenie, ale zrezygnował. Zamiast tego jedynie poklepał ją lekko po plecach. - A teraz mów jak minął Ci pierwszy dzień.
- Myślę, że lepiej zrobimy wchodząc do środka. - Oświadczyła, chowając się we wnętrzu ciepłego salonu. - Mam Ci bowiem do opowiedzenia coś, co jak sądzę wyrwie Cię wreszcie z klatki rutyny osoby zmuszonej do siedzenia na urlopie zdrowotnym z daleka od linii frontu.
W ten oto sposób Amerykanka położyła się do łóżka dopiero wraz ze wschodem słońca, zyskując godnego towarzysza do wojowania z osobami, które rozmawiały z byłym naczelnikiem tuż przed jego zamordowaniem, a więc mogły być jakoś powiązane z tą zbrodnią.
Szkoda, że nie potrafiła przewiedzieć, że ten sam miły facet, u którego postanowiła się zatrzymać do chwili aż nie znajdzie nowego lokum po blisko dwóch tygodniach śledztwa wpadnie na jakże genialny pomysł oświadczenia Burnsowi, że zamierza się z nią niedługo ożenić. Jasne, rozumiała, że tym zapewnieniem pragnął połechtać wygórowane ego klechy, ale do licha, powinien ją przedtem chociaż uprzedzić ! Może wtedy nie musiałaby ratować się szybkim obróceniem głowy i udawanym kaszlem, by duszpasterz nie zauważył jak wielkim rumieńcem się oblała. O tyle dobrego, że ów teatrzyk podziałał odpowiednio na jej przyjaciela, bo w innym wypadku ich prywatne badanie skończyłoby się z pewnością szybciej niż się zaczęło. Mimo to nadal nie czuła się w stu procentach przekonana czy to nagłe wyznanie mężczyzny było wyłącznie starannie zaplanowanym zagraniem. Jakby nie patrząc w trakcie służby wojskowej spędziła z nim wiele czasu, a teraz w dodatku zamieszkali pod wspólnym dachem. Takie rzeczy posiadały dziwną moc zbliżania niektórych ludzi... Choć szczerze wątpiła, by dotyczyło to jej relacji z Brytyjczykiem, zdecydowała się jeszcze raz przemyśleć tę kwestię w samotności. A że póki co niezmiennie tkwiła na etapie poszukiwania własnych czterech ścian, na podobny luksus mogła pozwolić sobie tylko na komendzie. Cóż... przy okazji nadrobi niektóre zaległości, a następnej doby nie będzie musiała przebijać się przez londyńskie korki. Zamiast tego wyjdzie na jakieś trzydzieści minut do góra godziny, by kupić coś na śniadanie oraz wyprowadzić na spacer Briseis, po czym wróci grzecznie do pracy.
< Harvey ? >
782 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz