Nie spodziewałem się, że Seth będzie jakkolwiek próbował nawiązać ze mną kontakt. Był pizdą, ale nie na tyle, by teraz przychodzić do mnie z podkulonym ogonem i okazywać słabość. Ja też nie zamierzałem w tym temacie nic zmieniać. To w końcu nie ja obiecywałem, że zostanę przy nim do samego końca i będę go wspierał powołując się na 'moc przyjaźni'. Na samą myśl o tym prychnąłem pod nosem podczas emocjonującej przechadzki w stronę mojego mieszkania. Czułem jeszcze krew w ustach, prawdopodobnie to przez jego rozwaloną wargę, którą zachciało mi się całować. Miałem nadzieję, że jak sobie o tym przypomni za kilka dni to coś mu zacznie świtać, ale nadzieja matka głupich. Już dawno powinienem się nauczyć, że nie ma co liczyć na ludzi i trzeba liczyć tylko na siebie.
Będąc już w domu chciałem wyrzucić obraz pokaleczonego przyjaciela z głowy więc czym prędzej ogarnąłem się i z powrotem wyleciałem na zewnątrz. Tym razem już nie chciałem katować swoich nóg poprzez piesze przechadzki więc uprzednio nakładając na głowę kask - wsiadłem na motocykl. Jeździłem sobie bez większego celu wiedząc, że w sumie zawsze mogę udać się do jednego z rodzeństwa tylko... po co. Po co zawracać im głowę i przy okazji spowiadać się z tego jak pokłóciłem się z kolejną, ważną dla mnie osobą. Na drodze takiego myślenia zapomniałem, że w końcu cały czas prowadzę pojazd. Tym bardziej, że zamyślając się coraz bardziej naciskałem na gaz tym samym przyspieszając. Powoli się ściemniało, a więc była to najgorsza możliwa pora do prowadzenia motoru, bo widoczność była naprawdę ograniczona, a światła jadących z naprzeciwka pojazdów powoli zaczynały oślepiać.
To było wiadome, ze jadąc z taką ogromną prędkością przez teren zabudowany prędzej czy później będę musiał hamować i nie byłoby w tym nic dziwnego i nieprzewidzianego gdybym tylko miał mózg i dotarło do mnie, że przecież wcześniej padało i nawierzchnia mogła być jeszcze odrobinę mokra. Niestety dowiedziałem się o tym dopiero w momencie kiedy na jednym ze skrzyżowań drogę zajechał mi samochód, a ja chcąc jak najbardziej wyhamować zdążyłem go ominąć i przy okazji wpaść w poślizg co skończyło się wywrotką. Motocykl poleciał gdzieś dalej podczas gdy ja kilka razy przeturlałem się po asfalcie ostatecznie kończąc na plecach. Kilka minut zajęło mi ogarnięcie sytuacji, zeszła ze mnie adrenalina, a ja modliłem się tylko, by w całym tym bólu nic nie było złamane. Miałem ochraniacze i kask, więc skoro żyje i potrafię jeszcze myśleć to wszystkie najważniejsze organy są w normie.
-Pojebało Cię!? Masz kurwa szczęście, że nie wjechałeś mi w bok, bo już byłbyś martwy gościu. - podszedł do mnie prawdopodobnie kierowca tego samochodu. Stanął nade mną i chwycił mnie za kurtkę lekko podnosząc do góry. Praktycznie nie widziałem jego twarzy, bo szybka od kasku była całkowicie popękana. - Nie powinieneś się nawet cieszyć, ze to przeżyłeś, bo teraz zginiesz jeszcze bardziej tragiczną śmiercią niż ...
-Czekaj... - usłyszałem drugi głos prawdopodobnie osoby, która siedziała na miejscu pasażera. A może to jakiś przechodzień? Nie wiem, nie widziałem, ale w momencie kiedy to słowo doszło do moich uszu ktoś pociągnął za kask ściągając mi go i odkładając na bok. Moim oczom ukazało się dwóch mężczyzn, jeden totalnie nieznajomy, to ten który mnie trzymał i prawdopodobnie właściciel samochodu, którego zarysowałem. Drugi... to dobrze mi znany jegomość, z którym miałem na pieńku i był na pewno ostatnią osobą, która chciałbym teraz tutaj zobaczyć. Rhys... - Hidden..?
-Znasz tego typka? - ten który mnie trzymał nagle stwierdził, ze mnie puści przez co ponownie uderzyłem plecami o asfalt. Była już całkiem późna pora więc gapiów specjalnie nie było. Nawet samochody już specjalnie tędy nie jeździły.
- Można... tak to ująć. - westchnął na co ja wydałem z siebie tylko cichy jęk próbując podnieść się do pozycji siedzącej co ostatecznie się udało. Na całe szczęście, bo teraz nie dość, że byłem poobijany to zaczynało mi się robić zimno. - Pojebało Cię? Mało masz adrenaliny w życiu? Taka śmierć to biorąc pod uwagę twoją osobowość dosyć lightowa wersja..
-Dobra stul dziób.. - warknąłem mając na uwadze również to, że po pierwsze to jestem tutaj sam, a po drugie Rhys znalazł sobie kolegów, którzy prawdopodobnie byliby mnie w stanie ściągnąć od razu, albo jeszcze wykorzystać przy okazji. Nawet nie wiedziałem czy on cokolwiek im powiedział o tym kim jestem, ale sądząc po ostatniej sytuacji w studiu Lydii i zdziwionymi oczami tego drugiego kolegi, raczej nic nie gadał.
-Nie fikaj, bo teraz tak trochę to ty masz rękę w nocniku... - ukucnął przy mnie i ku mojemu zdziwieniu był naprawdę spokojny. Nie wyglądał tak jakby chciał mi zrobić krzywdę.
-Odstrzelmy go.. - warknął tamten oglądając zarysowany przód samochodu
-Lepiej nie, proponuje zaprowadzić go..
-A weź mnie nie wkurwiaj, zabije skurwysyna choćby... - ponownie podszedł do mnie chwytając mnie tak samo jak wcześniej, jednak ja już nieco bardziej świadomy sytuacji (bo szok po tym wszystkim trochę ze mnie zszedł) uśmiechnąłem się delikatnie i spojrzałem spod czarnych włosów wprost w oczy obcemu.
-Proponuję żebyś go posłuchał jeśli chcesz żyć.
Sean? Rhys?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz