sobota, 31 lipca 2021

Od Elodie CD Maxwella

 Nie mam pojęcia jak ja się w to wszystko kurwa wpakowałam. Najpierw pogrzeb osoby której wcale nie znałam, ale jako członek Pangea moim obowiązkiem było się tam zjawić. Odeszła bądź co bądź dość ważna osoba, nie tyle dla mnie - co dla naszego przywódcy. No właśnie Zeno… Widok szefa, zwykle poważnego człowieka chodzącego z wysoko podniesioną głową w takim stanie nie był czymś co preferowałabym oglądać. Wyglądał dosłownie jak wrak człowieka, nie przypominając tej osoby którą był jeszcze kilka dni temu, a z tego co go kojarzyłam: nie podejmował decyzji pochopnie. Dlatego też widząc go tak przygnębionego z pistoletem w ręce przez chwilę byłam zupełnie przerażona. To zadziało się tak szybko, w jednej chwili stałam z tyłu – w drugiej doskoczyłam do niego starając się choć trochę go uspokoić, jeśli w ogóle byłoby to wtedy możliwe. Przeżył tragedię i nie chował swojej rozpaczy pod żadną maską. Delikatnie drżącym głosem starając się opanować mówiłam słowa które w założeniu miały koić i robiłam to do przyjazdu jego siostry. Choć chyba i tak było to o wiele lepsze niż skazywać go na wysłuchiwanie słów tych dwóch idiotów – bo wiadomo Max zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji.


W każdym razie znalazłam się tu – na tylnym siedzeniu Mercedesa zmierzając na spotkanie z dostawcą narkotyków. Niby nic nowego, mięliśmy już wszyscy kontakt z takimi, ale tym razem był to Artem którego nigdy wcześniej nie spotkałam.
- Czy to ten gruby gbur o którym nie słychać zbyt przyjemnych rzeczy? – spytałam szukając w lusterku wstecznym wzroku kierowcy.
- Gruby? Stara! On jest wielki jak stodoła. – zrozpaczony Hidden odwrócił się w naszą stronę. – I tak straszny z niego chuj.
- A tylko spróbujcie do wkurwić. – mruknął Maxwell. – Serio nie chcę strzelaniny tym razem. – brunet zacisnął ręce na kierownicy.
- Tym razem… co masz na myśli mówiąc, że tym razem? – przełknęłam nerwowo ślinę.
- Oj Zeno mówił, że ostatnio to był rozpierdol. – Hide pokiwał głową z uznaniem patrząc się na drogę.
- Gdy coś ich wkurwi to rzeczywiście nie pierdolą się i nie stosują półśrodków. – przytaknął Max. – Ilu ostatnio padło? Z ośmiu? A szkoda bo mieli potencjał.
- Na ich miejsce pojawią się kolejni. – Hide obojętnie wzruszył ramionami po czym odwrócił się do Justina. – Tylko nie daj się zabić bo fakt, ciebie było by odrobinę szkoda, ale tylko troszkę.
- Spierdalaj. – zaśmiał się blondyn. – Martw się o siebie!
- Przynajmniej tak nie rzucam się w oczy jak ty olbrzymie.
Osunęłam się trochę z siedzenia z westchnieniem myśląc o tym, że na pewno wolałabym nie być w tym miejscu i ta rozmowa tylko mnie w tym upewniła, ale oczywiście jak zawsze coś musiało się spierdolić. Gdybym zastanowiła się trochę bardziej byłoby całkiem prawdopodobne, że nie wsiądę do samochodu. Tym czasem... no właśnie.
- Znów się czegoś boisz? – Justin spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.
- Ja i strach? – zaśmiałam się trochę zbyt nerwowo na co brat zareagował rozbawieniem.
- Oj siostrzyczko to nic takiego. Nie pierwsze i nie ostatnie spotkanie biznesowe
Oj nie, nie będzie mi młodszy brat tu niczego wmawiał – uderzyłam go więc lekko w ramię na co ten obruszył się. Czy się bałam? Czasami tak, jednak strach nie powinien być uczuciem blokującym mnie przed działaniem. W końcu bierność i oczekiwanie nie zapłacą naszych rachunków, nie pomogą nam w życiu. Działanie, akcja i walka o swoje – to jedyne o co powinnam dbać. Wpatrując się w krajobraz za oknem słuchałam spokojnej rozmowy chłopaków, którzy w handlu mieli o wiele większe doświadczenie i wiedzę ode mnie. Tak jakby na nich nie robiło wrażenia to z kim i w jakich okolicznościach mamy się spotkać. O ile przemycenie gdzieś narkotyków nie było dla mnie większym problemem tak sprzedaż i pozyskiwanie ich to już działka, którą wolałam zostawić innym. Choć co do pozyskiwania to czasami uczestniczyłam w takowym razem z braciszkiem. Nie wiem - wnoszenie towaru na tereny organizacji, firm i innych takich miejsc było dla mnie przyjemniejsze niż kontakt z odbiorcami. Zwykle przekazywałam na miejscu narkotyki innym członkom mafii, którzy działali już dalej, w tym miejscu moja rola się kończyła i bardzo mi to odpowiadało. Może dlatego, że nie lubiłam mieć nadmiernych interakcji z innymi, po prostu gdy nie byłam potrzebna wolałam siedzieć cicho.
- Jesteśmy na miejscu. – oznajmił Max nachylając się w stronę Hiddena i wyciągając z schowka broń.
- Miałeś to tu cały czas i nic nie powiedziałeś? – warknął czarnowłosy. – Ja nie chcę się tak bawić!
- Gdybyś wiedział mógłbyś coś odjebać, a broń może się przydać. Przezorny zawsze ubezpieczony czy jakoś tak. – mruknął Max wysiadając z samochodu i ukradkiem wsadził czarny pistolet za pasek spodni przykrywając to koszulką. – Chyba może być…
- Dalej, Elodie, chodź. – Justin wygramolił się z samochodu i przeciągnął. – O kurwa, jak dobrze w końcu rozprostować nogi.
- No dalej, chodź, nie będziesz tu bezpieczniejsza niż jak pójdziesz z nami. – od strony drzwi kierowcy spoglądał na mnie Max.
W końcu dość niechętnie opuściłam pojazd  i spojrzałam na malującą się przed nami bieloną willę. Znajdowaliśmy się na dość bogatym osiedlu więc szacowałam w głowie szanse strzelaniny.. może otoczenie powstrzyma ewentualny wybuch awantury? Jedno było pewne – dzielnica różniła się znacznie od tego do czego przywykłam, nie były to brudne baraki na przedmieściu, a zakątek na który mogły pozwolić sobie prawdziwe szychy. Ruszyłam betonową ścieżką w kierunku willi, częściowo ukrywając się za moimi towarzyszami, oczywistym było, że Justin zwracał na siebie największą uwagę, gdyż był najwyższy – wyrośnięty bachor. Podeszliśmy do drzwi i nim zdążyliśmy cokolwiek zrobić otworzyły się przed nami. W półmroku korytarza dostrzegłam kilku dobrze zbudowanych facetów w garniturach. Prawdopodobnie ochrona Artema.
- Hmm.. – typ, który otworzył nam drzwi przyjrzał się nam po kolei po czym jego wzrok spoczął na Maxie. – Szef nie będzie zadowolony z takiej grupki. Miałeś być tylko ty i Zeno.
- Plany ulegają czasami zmianom. – twarz Maxwella wyrażała tylko kamienną powagę o którą przed chwilą nie śmiałabym go podejrzewać. – Ważne, że jesteśmy w porę.
Goryl wzruszył na to tylko ramionami odsłaniając przejście i pozwalając wejść nam do środka po czym poprowadził nas korytarzem do salonu, w którym siedział już Artem.

<Justin?>

972 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz