Jako jedyny chyba nie odwróciłem głowy, kiedy ten najbardziej smutny opuścił świątynię, a zaraz za nim gang jego przydupasów. Przez kolejne chwile rozpamiętywałem obraz rozżalonej twarzy Zeno. Był to widok tak przyjemny, że na mojej nieogolonej mordzie pojawił się zarys delikatnego uśmiechu. Kiedy wygodnie wyłożyłem się na oparciu poczułem na swoim karku czyjś wzrok, który po prostu olałem.
Dlaczego ja w ogóle siedziałem na pogrzebie osoby, która w żaden sposób nic nie wniosła do mojego życia? Nie zamieniłem z nią ani jednego słowa, była dla mnie nic nie znaczącą personą. Więc po jakiego grzyba znajdowałem się właśnie w tym miejscu i w tym czasie?
Bo zginęła niewłaściwa osoba. Ale od początku.
***
- Jess, kurwa, zrozum że nic z tego nie będzie - wycedziłem przez zęby, starając się zachować spokój. Czemu te laski nie rozumieją prostych znaków? - Od samego początku mówiłem, że tylko się bzykamy. Nie potrzebuję mieć nikogo na stałe.
Moje ciało spięło się, kiedy blondwłosa dziewczyna usiadła na oparciu mojego fotela i dłonią przejechała po moim karku. Dotyk jej delikatnej skóry powodował u mnie ciarki, lecz nie mogłem pozwolić by zdrowy rozsądek schował się pod wszystkimi innymi uczuciami. Zerwałem się z kanapy i skierowałem się w stronę balkonu.
- Wypierdalaj z mojego mieszkania - rzuciłem przed siebie, spoglądając w otchłań. - Dla twojego dobra.
Wypuściłem głośno powietrze z ust, kiedy Jessica objęła mnie od tyłu. Przez dłuższy moment stałem w bezruchu, a kiedy ów chwila zakończyła się, złapałem ją za włosy i bez słowa zaciągnąłem ją do windy. Na całe szczęście gdy dziewczyna znalazła się w puszce odpuściła i opuściła moje mieszkanie. Pełen nerwów wziąłem sporego łyka wprost z butelki napoczętego już Bourbona i nie ściągając z siebie ubrań położyłem się w łóżku i zasnąłem.
***
- Kurwa, ile razy mam ci mówić, żebyś się ode mnie odpierdoliła! - wykrzyczałem odbierając telefon. Nieważne ile razy blokowałem jej numer, ta spryciula ogarniała kolejny i bez przerwy do mnie wydzwaniała.
- Vincent? Wszystko w porządku? - usłyszałem przez telefon zmartwiony głos Jaylah. W ułamku sekundy oprzytomniałem, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody.
- Nie. Tak. Kurwa, nie wiem - westchnąłem. Nie miałem ochoty na zwierzenia, więc bez słowa rozłączyłem się. Totalnie nie miałem głowy do czegokolwiek. Ale w momencie, kiedy jest się takim ważnym człowiekiem było wręcz niemożliwe, żeby zniknąć sobie na dzień czy dwa.
Z natłoku myśli wyciągnął mnie cichy dzwonek, który obwieszczał przybycie jakiegoś nieszczęśnika do mojego apartamentu. Nie powiem, kamień spadł mi z serca, kiedy z windy wyszła rudowłosa kobieta.
- Harper, co jest nie tak? Chłopie, ogarnij się, przecież pamiętasz jaki dzisiaj jest dzień - z jej ust wydobył się potok słów.
- Dzisiaj… mamy… czwartek - rzuciłem, spoglądając na wyświetlacz telefonu.
- No właśnie! Czwartek! - skrzywiłem się, kiedy zaczęła krzyczeć. - Dzisiaj dobijamy targu z Kosą.
Gdyby ktoś w tej chwili zrobił mi zdjęcie, w momencie gdy moja twarz przybrała wyraz zaskoczenia, euforii, orgazmu i wielu innych emocji, obraz ten mógłby stać się hitem Internetu. Słysząc parsknięcie ze strony Jaylah wiedziałem, że wyglądałem co najmniej komicznie. Totalnie zapomniałem, że właśnie tego dnia miałem podpisać umowę, dzięki której mógłbym sprzedawać więcej lepszego towaru. Na samą myśl o tym cała moja motywacja wróciła ze zdwojoną siłą. Ruszyłem na balkon i zapaliłem fajkę, a kiedy już oparłem się o balustradę wybrałem numer do swojego przyjaciela i wcisnąłem zieloną słuchawkę. W trakcie niedługiej rozmowy zaprosiłem go na wieczór do klubu i cały w skowronkach przygotowałem się do wyruszenia na miejsce spotkania z Kosą. Do tego wydarzenia pozostało tylko 5 godzin, więc chciałem stawić się tam punktualnie.
***
Nie zdziwiło mnie to, że na miejsce spotkania wybrał opuszczony bar położony w północno-wschodniej części Londynu. Zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami ja mogłem wziąć ze sobą jedną osobę “towarzyszącą”, on również. Chociaż nikt o tym głośno nie mówił, wszyscy wiedzieliśmy, że budynek był zabezpieczony ze strony moich ludzi, jak i jego.
Po niedługich negocjacjach podpisaliśmy obie kopie umowy i podaliśmy sobie dłonie. Pomimo tego, że to nie było nasze pierwsze spotkanie w takiej sprawie, pierwszy raz chodziło o coś tak wielkiego. Chcieliśmy, by nasze działania ogarnęły nie tylko cały Londyn, ale cały kraj. To był kolejny krok do ucięcia nosa wielkiego-mafiozy-Zeno.
***
Imprezy to były jedne z niewielu rzeczy, które jeszcze trzymały mnie przy życiu. Kochałem głośną muzykę, alkohol lejący się strumieniami i cały ten klimat. Szczęśliwy jak dziecko w czasie gwiazdki siedziałem z Travisem na kanapie, co jakiś czas popijając różnego rodzaju trunki. Hucznie obchodziliśmy kolejną podpisaną współpracę. Była to taka nasza mała tradycja - kiedy którykolwiek z nas osiągał sukces, nawet ten najmniejszy jak szkolna wygrana w piłkę, wspólnie celebrowaliśmy to. Ceniłem Burtona bardziej niż kogokolwiek. Takich ludzi to ze świecą szukać.
- Zaraz wracam - odezwał się. - Idę przypudrować nosek.
Skinąłem głową i w mgnieniu oka wyzerowałem kolejną szklankę Whisky. Założyłem nogę na nogę i powoli wypuściłem powietrze z płuc.
- Vincent… - na karku poczułem czyjś ciepły oddech, a znajomy mi już głos niechętnie wpadł wprost do mojej głowy. Osoba, której tak bardzo nie chciałem już widzieć zajęła miejsce po moim przyjacielu i z flirciarską miną rozpoczęła swoje szczebiotanie. - Co za spotkanie, nie spodziewałam się, że…
- Skończ - powiedziałem stanowczo. - Jess, czy naprawdę nie rozumiesz prostego słowa nie?
- Panie Harper, może najpierw zechce mnie pan wysłuchać, nim każe mi pan znowu spierdalać? - jeszcze nigdy nie widziałem u niej takiego wyrazu twarzy; wyglądała jakby coś ją opętało. Tak, to było odpowiednie określenie. W jej błękitnych jak niebo oczach szalały płomienie, a wymalowane czerwoną szminką usta wykrzywiły się w uśmiech, jakiego nie chciałem nigdy zobaczyć.
- O czym ty do mnie mówisz? - wydusiłem z siebie, starając się zachować zdrowy rozsądek. Kobieta jednak nie odpowiedziała mi, przynajmniej nie od razu. Z torebki wyciągnęła telefon i podstawiła mi ekran pod nos. Zaskoczony chwyciłem za urządzenie i dokładnie przyjrzałem się przedstawionemu mi obrazkowi, na którym znajdowałem się ja podpisujący umowę z Kosą. Delikatna żeńska dłoń przesunęła palcem w lewo by zmienić scenę - tym razem na pierwszym planie pojawił się uścisk dłoni, który nastąpił chronologicznie chwilę po poprzednim zdjęciu.
- Jak ty to… - nie rozumiałem tego. Jakim jebanym cudem ona posiadała takie rzeczy?
- Teraz to ty mnie posłuchasz, Harper - zamrugała dość szybko, machając rzęsami jakby chciała wywołać tutaj tornado. - Jeśli oficjalnie zostaniemy parą, usunę te zdjęcia tu i teraz i przysięgnę na swoje życie, że nie mam ich skopiowanych w inne miejsca. A jeśli nie… jeden telefon i skończysz na dożywociu i żadne pieniądze ci nie pomogą.
Sztuka zachowania zimnej krwi nie była łatwą do opanowania, lecz ze względu na to, że udało mi się jej nauczyć właśnie w tej sytuacji to ja miałem przewagę, nie ona.
- Jess, czemu ty nie umiesz się posłuchać - wycedziłem przez zęby na tyle cicho, by głośna muzyka mnie zagłuszyła. Odłożyłem jej telefon za siebie, tak by nie mogła go wziąć, chwyciłem ją mocnym uściskiem za rękę i zaciągnąłem do swojego apartamentu i wręcz siłą wepchnąłem ją w stronę balkonu. Niewzruszony tym co miało nadejść nalałem dwie szklanki mocnego trunku i bez słowa podałem jej jedno naczynie.
- Czyli przystajesz na moją propozycję? - wyszczerzyła się w moją stronę, biorąc łyka alkoholu. Wyzerowałem szklankę, rzuciłem nią na podłogę i wyciągnąłem zza paska pistolet, który odbezpieczyłem, przeładowałem i wycelowałem w jej stronę.
- To nic osobistego - wziąłem głęboki oddech. - Ale kiedy mówię, że masz wypierdalać, to masz to kurwa posłusznie zrobić.
Na jej twarzy pojawiło się ogromne przerażenie. Kobieta nie miała pojęcia jak się zachować - czy zacząć krzyczeć, płakać, błagać czy może po prostu w ostatniej chwili pogodzić się ze swoim losem i zginąć.
Staliśmy w takim napięciu przez kolejne sekundy. Chciałem strzelić, ale coś mnie powstrzymywało. Czy to była wizja problemów z usunięciem ogromnej plamy krwi z moich paneli? Mogło tak być.
- Masz minutę, żeby opuścić mój apartament. Daruję ci życie, jeśli raz na zawsze się ode mnie odpierdolisz. Masz wyjechać z miasta, nie dzwonić do mnie. Nie chcę cię widzieć.
Jessica biegiem ruszyła do windy. Zdenerwowana nie mogła trafić w żaden guzik, a kiedy się jej to udało, kątem oka widziałem ulgę na jej twarzy. Ale to nie mogło się tak skończyć. Biegiem wskoczyłem w drzwi ewakuacyjne (które, notabene, były całkiem dobrze ukryte w moim mieszkaniu) i na ile mogłem pognałem w dół, na sam parter. Liczyłem na to, że ją dogonię i bez problemu będę mógł dokończyć na ulicy to co rozpocząłem na samej górze.
Gdy zbliżałem się do parteru słyszałem nerwowe stukanie szpilkami w posadzkę. Głupia ciągle myślała, że uda jej się uciec. Kiedy zamknęły się główne drzwi przyspieszyłem tempa.
- Panie Harper? Ma pan moment? - usłyszałem uroczy głos recepcjonistki. - Jest tu kobieta, która jest zainteresowana pracą u nas.
- Nie teraz - zbyłem ją, dobiegając do drzwi. Stanąłem na ulicy i od razu zlokalizowałem moją przyszłą ofiarę. Wystarczyło tylko dobrze wycelować i…
Rozległ się pierwszy strzał. Usłyszałem krzyk, a ludzie idący w najbliższym otoczeniu rozbiegli się niczym stado baranów. Widziałem, jak na środku ulicy pada osoba, kobieta. Ale kurwa. To nie była ta kobieta, która miała zginąć.
Jak to się mogło wydarzyć, że spudłowałem? Nie rozumiałem tego. Dookoła panował chaos - krzyki, syreny, biegający dookoła ludzie. A w środku tego wszystkiego stałem ja i nie byłem w stanie się ruszyć.
- Stary, musimy spierdalać! - usłyszałem głos Travisa i poczułem, jak ciągnie mnie za sobą. Ja jednak widziałem jak jacyś ludzie pokazują na mnie palcem i wyciągają swoje telefony. Do nich też strzeliłem. A potem chyba urwał mi się film.
***
To co się działo później pamiętam jak przez mgłę. Bycie szefem mafii nie jest łatwe. Ciężko jest przyzwyczaić się do mordowania. Ta robota nie jest dla każdego. Do teraz nie umiem sobie wytłumaczyć, czemu w tamtej chwili świat się dla mnie zatrzymał.Nie miałem za złe sobie, że Jessica nie zginęła. Nie miałem za złe sobie, że zachowałem się dla niej jak dupek. Miałem za złe sobie, że zginęła całkiem niewinna osoba, która nie miała żadnego powiązania ze mną i z moimi ludźmi. Ta praca jest brutalna i trzeba to zaakceptować.
O pogrzebie dowiedziałem się dzięki moim ludziom. Jak zwykle niezawodni dowiedzieli się wszystkiego o ofierze i o dacie ceremonii. Zabrzmi to naprawdę paskudnie, ale nawet cieszyło mnie to, że zginęła narzeczona Zeno. Należało się gnojowi.
Drogie panie?
1694 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz