poniedziałek, 6 września 2021

Od Riley do Lwa

 Z trudem przeciskałam się przez tłum ciał napierających ze wszystkich stron. Cały czas starałam się nie tracić wzroku z blond kucyka mojej przyjaciółki, jednak coraz bardziej obawiałam się, że zostanę stratowana. Nie miałam pojęcia, że w dwudziestym pierwszym wieku szachy mają... aż tylu entuzjastów.
- Riley!

Usłyszałam głos Lily w momencie, w którym już myślałam, że straciłam ją z oczu na dobre. Jej palce ledwo wystawały znad czyjejś bujnej czupryny, ale widziałam, że macha do mnie. Z cichym westchnieniem zaczęłam przeciskać się w jej stronę.
- Przepraszam, przepraszam... - mruczałam pod nosem do ludzi, których zdarzyło mi się przypadkowo szturchnąć mocniej łokciem lub kolanem. Czułam ich potępiające spojrzenia na potylicy, od których aż zrobiło mi się gorąco w mojej marynarce. Żałowałam, że akurat dzisiaj postanowiłam się wystroić.
W końcu spomiędzy ludzi stojących przede mną  wychynęła ręka, która złapała mnie mocno za ramię i pociągnęła. Po chwili wychyliła się również głowa.
- W końcu jesteś! - syknęła Lily, uśmiechając się przepraszająco do dwóch chłopaków, między którymi się przeciskała. - Bardzo przepraszam!
Widziałam, jak na ich twarzach gniewny wyraz przechodzi w zaskoczenie w momencie, w którym na nią spojrzeli. Wzruszyli ramionami, a jeden z nich nawet lekko się zarumienił. Przewróciłam oczami. Lily miała w sobie coś, czym jak podejrzewałam był naturalny wdzięk i uroda. Te dwie cechy niemal zawsze pozwalały jej występkom ujść płazem. W każdym razie bardzo ułatwiały życie.
Kiedy już chłopcy zdążyli nacieszyć się boską obecnością Lily, ta żwawo pociągnęła mnie do przodu. Zorientowałam się, że nie jest tu już tak tłoczno oraz że stoimy tuż przed wejściem do auli. Stał tu stolik, a za nim siedział chłopak, który najwyraźniej próbował w jakimś stopniu utrzymać porządek wśród oczekujących. Próbował, bo po jego minie wywnioskowałam, że nie jest to zadanie należące do łatwych.
- My z gazety! - Lily ni stąd ni zowąd wyciągnęła identyfikator i pomachała nim chłopakowi przed nosem. Potarł twarz dłonią i posłał jej spojrzenie pełne zmęczenia. Założę się, że wolałby być teraz gdziekolwiek indziej niż tutaj.
- To jest coś takiego jak gazeta uniwersytecka? - spytał z powątpiewaniem, odchylając się na krześle.
- Oczywiście, że tak! - obruszyła się Lily, przysuwając mu swoją plakietkę jeszcze bliżej. - Zobacz, tu jest moje nazwisko.
- Reaktywowana.
- dodałam cicho, ale miałam wrażenie, że i tak na darmo, bo mój głos zanikł w ogólnej wrzawie.
- Dobra, nieważne. - chłopak poddał się, zanim kolejne słowo wyszło z ust Lily. - Wchodźcie.
Lily wzięła mnie pod ramię i razem przekroczyłyśmy próg auli. W połowie była już niemal całkiem zajęta.
- Skąd masz identyfikator? - spytałam ją szeptem, gdy wchodziłyśmy po schodach trybun, by odnaleźć jakieś wolne miejsca. - Przecież Fernsby mówił, że to jeszcze trochę zajmie.
- Dostał je w tym tygodniu. Miał nam je rozdać na następnym zebraniu. - dziewczyna rozglądała się w poszukiwaniu pustych krzeseł w którymś z rzędów. - Wyprosiłam od niego swoją trochę wcześniej. - wyszczerzyła do mnie białe zęby i wskazała ręką przed siebie. - O, patrz! Tam będzie idealnie, nie?
Wzruszyłam ramionami i podążyłam za nią. Usiadłyśmy w przedostatnim rzędzie, prawie w kącie sali. Lily miała rację, stąd wyjątkowo dobrze było widać nie tylko całą aulę, ale także jej główną część, gdzie miał odbyć się mecz szachowy. Co prawda, tylko jedno krzesło stało do nas przodem, więc miałyśmy szansę zobaczyć twarz tylko jednego gracza, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio.
- Więc piszesz artykuł o turnieju szachowym? - zagaiłam Lily, zajętą przeszukiwaniem swojej, zdecydowanie za małej na potrzeby właścicielki torebki.
- Uhm. Mniej więcej.
- Mniej więcej? To co my tu właściwie robimy?

Podniosła na mnie wzrok i w jej niebieskich oczach ujrzałam zapał, który nieco mnie przeraził. Zwykle nie zwiastował on nic dobrego.
- Zobacz.
Chyba w końcu znalazła to, czego chciała, bo jednym ruchem wyciągnęła to z torebki i podała mi. Tym czymś okazał się być skrawek jakiejś gazety, a właściwie, konkretny artykuł wyrwany z jakiegoś niszowego pisemka o szachach. Bohaterem był oczywiście jakiś wybitny szachista, którego zdjęcie zajmowało niemal jedną czwartą całej strony.
- Co to jest? - spytałam, posyłając jej spojrzenie pełne politowania. - Twój następny, "przyszły, lecz nieosiągalny" chłopak?
Lily wzięła ode mnie skrawek z wyrazem oburzenia na twarzy.
- Być może. - mruknęła pod nosem i schowała artykuł z powrotem do torebki. - Tak czy siak, nie zaszkodzi popatrzeć.
- Być może Tobie nie.
- odmruknęłam. - Ja mogłabym dziś spędzić uroczy dzień z kubkiem malinowej herbaty i książkami.
- Jakbyś nie spędzała tak wszystkich wolnych weekendów.
- przewróciła oczami, ale uderzyła mnie przyjaźnie łokciem. - Okej, jeśli dzisiaj będziesz się okropnie nudzić, ale to tak okropnie, że prawie na śmierć, to pozwolę Ci wybrać to, co będziemy robić w przyszły weekend. Tylko bez podręczników.
- Jasne. Tak długo, jak plany będą przewidywały malinową herbatę.

W ciągu następnych piętnastu minut aula wypełniła się całkowicie. Zrobiło się dosyć duszno, więc postanowiłam zrzucić z siebie szarą marynarkę i zostałam w białej koszuli z bufami na przedramionach. Minęło kolejne pięć minut, kiedy w końcu na salę weszło dwóch uczestników. Jeden z nich zdecydowanie nosił uniform w barwach naszej uczelni, drugi był bardziej anonimowy w swoim eleganckim stroju. Po tym, jak Lily obok mnie się spięła, poznałam, że to jej nowa obsesja we własnej osobie.
- Czy ty w ogóle znasz się na szachach? - syknęłam do niej, ale odgoniła mnie ruchem dłoni, niczym natrętną muchę. Westchnęłam z irytacją i odchyliłam się na krześle.
Gracze najpierw podali sobie ręce, po czym usiedli i zaczęło się nudne, monotonne przestawianie pionków. Co jakiś czas z którejś strony dobiegało mnie ciche "oh!", "ah" albo "użył obrony sycylijskiej", cokolwiek to miało znaczyć. Mając nadzieję, że nikt nie zauważy, wyjęłam słuchawki i puściłam swoją ulubioną rockową playlistę. Od tego momentu jakoś znacznie lepiej oglądało mi się całą grę. Ruchy pionków nabrały życia, tak samo jak plamy słońca na ścianach auli. Obserwowałam plecy gracza, który siedział tyłem do nas. Czasem, kiedy dobrze się przypatrzyłam, mogłam zobaczyć ruch mięśni pod koszulą, kiedy wychylał się, by przestawić pionek. Musiałam przyznać przed samą sobą, że co jak co - nawet, jeśli nieosiągalni, to Lily miała dobry gust, jeśli chodzi o facetów.
Magiczna chwila minęła, gdy wokół mnie rozległy się oklaski. Szybko wyrwałam słuchawki z uszu i mimowolnie podążając za tłumem, też zaczęłam klaskać.
- To już koniec? - szepnęłam do przyjaciółki, ale ona nawet nie zwróciła na mnie uwagi, zauroczona swoim nowym idolem. - Kto wygrał?
Gracze wstali i podali sobie dłonie. Do chłopaka o ciemnych, kręconych włosach podeszło kilkoro ludzi, najwyraźniej składając mu gratulacje.
- Możemy już iść? - spytałam Lily, która ku mojemu zdumieniu, wróciła do rzeczywistości i nawet odwróciła głowę w moją stronę.
- Jasne. Jeszcze tylko skoczę do łazienki.

***

- Mówiłam Ci, że tu nie ma łazienki.
Im bardziej wgłąb uczelnianych piwnic się zgłębiałyśmy, tym bardziej rosło moje zirytowanie na Lily.
- Dziwne. Wydawało mi się, że tu była sala od angielskiego. - Lily rozglądała się wkoło ponurego korytarza, który równie dobrze mógł być tłem dowolnego horroru klasy B.
- Jakbyś nie mogła jak normalny człowiek, iść do łazienki na parterze.
- Nie mogę! Widziałaś tamtą kolejkę? Normalni ludzie jeszcze pewnie dalej tam stoją. A mi się wydaje, że za tym zakrętem będzie...
- ... kolejny zakręt?
- posłałam jej powątpiewające spojrzenie. Za zakrętem nie było kolejnego zakrętu. Za to były krótkie schody, z drzwiami na końcu. - Może tutaj będzie chociaż wyjście na parter?
Weszłam po schodach i pchnęłam dużą klamkę. Drzwi były zamknięte.
- Okej, dobra. Wróćmy już do tej pierwszej. - Lily potarła ramiona i zawróciłyśmy. - Hej. - rzuciła po chwili.
- Co?
- Słyszałam kiedyś, że jakiś student handlował tutaj narkotykami z mafią Carrein.
- Co ty mówisz?
- No.
- mruknęła z dumą w głosie. - Podobno raz nie wywiązał się z umowy, więc zastrzelili go tutaj, w tych podziemiach i zamurowali w ścianie.
- Nie wierzę.
- powiedziałam, ale po kręgosłupie przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Przyspieszyłam kroku.
- To nie wierz. To i tak było z dwadzieścia lat temu...
Nagle stanęła jak wryta i złapała mnie mocno za ramię,wpijając palce w ciało. Krzyknęłam cicho, bo spodziewałam się zobaczyć ducha martwego studenta, który nieudolnie handlował dragami, ale przed nami stał chłopak. Dziwnie znajomy, ciemnowłosy chłopak. Potem coś w moim mózgu kliknęło i zdałam sobie sprawę, że kojarzę te ciemne, kręcone włosy. Jeśli w ostatnim czasie miałam okazję podziwiać je z tyłu, to w tym momencie mogłam podziwiać je z przodu. Razem z twarzą i całą resztą. 


Lew?

1320 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz