poniedziałek, 6 września 2021

Od Rosjanki CD Vincenta

        Byłam mu...wdzięczna? Wciąż jeszcze nie byłam pewna, czy on uratował mnie z rąk przemytników, czy właśnie trafiłam to jeszcze gorszego miejsca...w każdym razie do tej pory nikt mnie nie skrzywdził, wręcz zapewniono mi wszelkie wygody. To jest doprawdy irracjonalne, ponieważ nie wiedziałam, co mnie czeka jutro - ani jakie plany ma wobec mnie Harper. Może i miałam amnezję, ale jakaś wiedza o świecie pozostała mi w głowie - tamci to byli handlarze niewolnikami. Kim jest ten cały Harper o niebieskich jak bezchmurne niebo oczach? To właściwie było jego imię, czy nazwisko? A może pseudonim?  
Starałam się nie patrzeć na jego długie palce, które podały mi worek wypchany miękkim materiałem ubrań. Był dość ciężki, wygodniej mi było go ciągnąć po podłodze do jedynego otwartego pokoju (założyłam, że należy do tego Travisa - czyli właściwie, to do mnie) - ile ten koleś miał byłych?
Nie zdobyłam się na odwagę, by zamknąć drzwi, zostały do połowy otwarte. Nie widząc lepszego wyjścia, rozebrałam się do bielizny i położyłam do łóżka. Odtwarzacz i słuchawki schowałam pod poduszką, kurczowo zaciskając na nich ręce.
        Obudziłam się, jak zwykle, o świcie. Zapewne spałam tylko parę godzin, co powinno być wystarczające, ale po wrażeniach minionej nocy mój organizm dawał znać, że jednak potrzebuje więcej. Byłam jednak zbyt przejęta tym wszystkim, by znów spokojnie zasnąć. Dopiero teraz przyjrzałam się dokładniej pomieszczeniu: było utrzymane w nienagannym stanie, odcienie drewna doskonale komponowały się ze sobą, na pewno ten, kto to zaprojektował, krzyknął sobie dużą sumkę. Sama moja obecność w tym pokoju jawiła mi się jako przestępstwo. 
- Pamiętasz, że urodziłaś się dziewiątego września, nie wiesz natomiast, ile masz lat. Pamiętasz, że... - w słuchawkach zaczęła lecieć moja codzienna melodia. Tak na wypadek, jakbym zaczęła zapominać.
Zaczęłam buszować w worku z ubraniami, wykonując selekcję - czarne szły od razu na pufę, ciemne kolory to nie moja bajka. Było tam mnóstwo topów, krótkich szortów, wyzywających sukienek...patrząc na mój wzrost, dla mnie byłoby zaledwie bluzkami. Rozmiary wahały się między 34, a 44. Ten gość naprawdę chodził z całą masą dziewczyn. Mimo, że góry tych mniejszych rozmiarów leżały na mnie doskonale, nie mogłam znaleźć wystarczająco długich spodni. Zrezygnowana, sięgnęłam po naprawdę wielkie spodnie, komicznie wyglądały tak mocno ściśnięte w pasie - obyśmy nie wybierali się na rewię mody. Przypomniało mi to, że nadal nie znam intencji mojego "gospodarza". Nieśmiało wyjrzałam zza drzwi, przeczesując wzrokiem korytarz, który na końcu przeradzał się w salon. Bosymi stopami stąpałam cicho po panelach, które na szczęście nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Przeszłam cały dom, od czarnej kuchnio-jadalni po łazienkę. Odetchnęłam z ulgą - ani żywej duszy. Moją uwagę przykuły teraz czarne, obite skórą drzwi, podeszłam do nich i machinalnie przekręciłam zamek...ustąpił. Klamka też. Czyżbym miała uciec ku wolności, bo mój oprawca nie zadbał o środki ostrożności? Oprawca to chyba za mocne słowo, nic mi przecież jeszcze nie zrobił. Jeszcze.
Nie zważając na chłód bijący od posadzki, pobiegłam na schody. A może lepiej windą? Harper wyglądał na takiego, który wybiera schody. Bez zastanowienia wcisnęłam "poziom 0". 
        Gdy drzwi się otworzyło, widok mnie zdziwił - znajdowałam się na podziemnym parkingu. No tak, w tym głupim kraju to, co my nazywamy parterem, dla nich jest pierwszym piętrem. Na parkingu stał facet w garniturze, odwrócony do mnie tyłem. Błyskawicznie znalazłam się przy nim, lecz potem zamarłam, niepewna, co zrobić.
- Proszę, pomóż... - jęknęłam
- Are you lost, baby girl? - mężczyzna obrócił się, ukazując swoje oblicze.
Niebieskie oczy, krótko przycięta broda i usta w kolorze dojrzałych malin. Harper.
- Ja...jestem głodna - wypaliłam bezmyślnie
- Mogłaś zwyczajnie zajrzeć do lodówki - obrzucił mnie sceptycznym spojrzeniem - Eh, chodź, bo się przeziębisz - złapał mnie za łokieć, prowadząc w stronę windy.
Najwyraźniej łyknął moją wymówkę, ponieważ nie zadawał już więcej pytań. A może...może miał mnie za psychicznie chorą? Właściwie...czyż nie byłam psycholką? Posadził mnie w kuchni i zaczął tłumaczyć, w której szafce mieszczą się garnki, a w której produkty jadalne. Słuchałam go posłusznie, starając się zapamiętać każdą lokację. Pamięć jest dla mnie bardzo istotnym aspektem, jakbyście się jeszcze nie domyślili.
- Dobra, masz tu książkę kucharską. To jest termomix, wrzucasz składniki i samo się robi. Rozumiesz? Skinęłam mu głową, podchodząc do urządzenia. Gdy przez ponad minutę szukałam przycisku włączania, mój gospodarz zdążył się zirytować. 
- Albo wiesz co, zamówię coś. Jajka z fasolką brzmią okej? Z resztą nieważne, i tak to zjesz, bo ja tak mówię. - wlepił wzrok w ekran swojego telefonu
Spojrzałam na niego zdumiona, jednak nie wydobyło się ze mnie żadne słowo sprzeciwu. Jedzenie to jedzenie, nie będę się go pozbawiać.


[Vicek?]

739 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz