Gdyby nie to, że na ogół przy innych starałem się nie ukazywać gniewu, mało brakowało, a pierwszym zadaniem nowego członka Carrein byłoby ukrycie zwłok. Właśnie... zwłoki. Spojrzałem się znacząco na Alyssę. Co ona tu do cholery robiła?
- Nie powinno ciebie tutaj być - stwierdziłem, patrząc wprost w jej oczy. Głową wykonałem lekki ruch w stronę drzwi, sugerując jej, by opuściła pomieszczenie.
- Gdybym powiedział ci, że umarł mi wujek z ciotką to pewnie byś mi nie uwierzyła? - lekko zaśmiałem się zachrypniętym głosem, przełknąłem ślinę i wciągnąłem dym papierosowy, rozkoszując się trucizną ogarniającą moje płuca. - Alyssa, obiecuję, że wszystko wytłumaczę ci jutro. Jest już późno. Zamówię ci taksówkę.
I jak gdyby nigdy nic ku zdziwieniu całej reszty podszedłem do mojej sekretarki, chwyciłem ją za ramię i niczym dżentelmen wyprowadziłem ją z biura, które przesiąkło już zapachem nieboszczyka. Poczekałem moment, aż upewniłem się, że zniknęła w długim korytarzu i wróciłem do pomieszczenia. Całe towarzystwo (nie licząc mojej ukochanej kuzynki) spoglądało na mnie, jakby oczekiwało że niczym potwór rzucę się na nich, by skończyli niczym Kosa.
- Jakim pierdolonym cudem ona przez przypadek znalazła się tam gdzie ty, co? - stanąłem przed Rhysem na tyle blisko, że różnica kilku centymetrów wzrostu była bardziej widoczna. - I czemu w tym wszystkim uczestniczyła Brook i ten z kręconymi?
Widziałem, jak mało brakowało, by mężczyzna stojący przede mną się złamał, jednak usilnie walczył ze sobą by nie okazać jakąkolwiek słabość. Niemalże bez mrugania spoglądałem w jego oczy. Dookoła panowała cisza i smród rozkładającego się przez kilka godzin ciała.
Mimo, że chciałem, by moi podwładni czuli przede mną respekt, nie chciałem wpływać na nich na tyle, by chcieli odejść z tego świata. W naszej mafijnej rzeczywistości organizację opuszczało się równolegle ze śmiercią.
Wziąłem głęboki oddech i stanąłem przed Brook, która stała obok Rhysa. Wyciągnąłem dłoń i chwyciłem ją za podbródek, lekko przyciągając ją do siebie.
- Musisz wiedzieć o czymś jeszcze - zrobiła krok w tył, uwalniając się z mojego dotyku. Mimo, że ciągle była narzeczoną mojego nierodzonego brata, wiele bym dał żeby ją przelecieć. - Znaczy, nie musisz, ale prędzej i później i tak byś się dowiedział. Zakopaliśmy dwóch, nie jednego.
- Co? - na moment zatkało mnie. Z niemałym zdenerwowaniem rozglądałem się po twarzach zgromadzonych. - Co wyście kurwa zrobili?
- Leżą sobie teraz grzecznie na cmentarzu - powiedział ten z lokami.
- Czy was kurwa pojebało? - kręcąc głową usiadłem za biurkiem i zapaliłem kolejnego papierosa. - Co jeśli was przyłapał ktoś oprócz Alyssy? Jak wiele razy padło moje imię? Czy wy jesteście kurwa normalni?
- Jak widać na załączonym obrazku, chyba nie - podsumowała to Kira. Była ostatnią osobą, która powinna odzywać się w tej sprawie, jednakże niestety była tutaj i niestety musiałem znosić jej obecność. Czasami żałowałem, że mafie zrezygnowały z tradycji, w których to kobiety były kompletnie podwładne swoim mężom, a wcześniej ojcom. Co najważniejsze - nie mieszały się wtedy w sprawy mafijne, jednakże wszystko nowocześnieje i kobiety chcą zajmować coraz to wyższe stanowiska. Chociaż byłem młody i nie obchodziły mnie stosunki z kobietami, wiedziałem, że w niedalekiej przyszłości powinienem postarać się o męskiego potomka.
- Jeszcze nie wiem, jakie konsekwencje poniesiesz - skierowałem słowa w stronę Rhysa. - Na tą chwilę zejdź mi z oczu i weź ze sobą swoją brygadę pomocników.
Kiedy drzwi zamknęły się za nimi spojrzałem na Kirę, która rozglądała się po moim biurze jakby tu była pierwszy raz.
- Zaprosiłbym cię na coś dobrego, ale totalnie nie jestem w humorze - westchnąłem, bawiąc się petem. - Pokój w hotelu poczeka. Sprawdź, czy chociaż dobrze posprzątali na tym cmentarzu. Nie potrzebujemy żadnych problemów.
Podniosłem się i sam ruszyłem w stronę drzwi.
- Nie musisz mi dziękować, za takie miłe i ciepłe powitanie.
Rhys?
612 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz