Hamish dopalił kilka ostatnich buchów, zanim rzucił niedopałek na ziemię i zgniótł butem. Mężczyzna był stosunkowo nowym dodatkiem miejscowego gangu Serpents, dołączył w końcu przed niespełna ledwie kilkoma tygodniami. Jeszcze nie przywykł całkiem do tego, że mimo swego bogatego życiorysu nie wyrobił sobie jeszcze u nich wystarczającego prestiżu, żeby nie zajmować się byle robotą. Dlatego klął nam na siebie, że musi po nocach jeździć po jakieś pierdołowate sprawunki.
Od początku wiedział, że poprzednia mafia długo nie pożyje, a z Pangeą średnio było mu po drodze. On się nie wtrącał w ich biznesy, oni się nie wtrącali w jego. Handel żywym towarem uprawiał sporadycznie, ale zamierzał nieco roznieść wzdłuż i wszerz swoje własne prywatne imperium bardziej specjalistycznych usług, a do tego potrzebował dużo więcej materiału. Najlepiej młodego, lotnego, takiego, którego nikt nigdy nie będzie zbytnio szukał. Dziewczyny i chłopcy z państw pełnych własnych problemów nadawali się do tego idealnie. Chciał czegoś więcej, miał w końcu dużo większe ambicje, więc bez oporów poczekał na odpowiedni moment. I wtedy nadarzył się przewrót Serpents. Umiał celnie wypatrzeć okazje, wobec tego nie czekał nawet minuty, zawczasu przygotowany na taką ewentualność, żeby wgryźć się w trzewia środka organizacji, przebić do niego jak taran i zająć sobie ciepłą posadkę wśród gównarzerii.
Dogadali się całkiem wygodnie. Mieli jego rzeczy zostawić w spokoju, podzielić się zyskami, on miał nieco ugruntować pozycję mafii z perspektywy doświadczonego, majętnego przedsiębiorcy, który swojego już się dorobił. Wydawało się to całkiem sensownym układem, dopóki nie dostał telefonu o północy, gdy akurat Cassie obrabiała mu gałę, że się sprawa z dostawą zjebała. Wiedział, że mieli kogoś tam porwać, ściągnąć jakąś dziunię, ale najwyraźniej nawet tego nie potrafili samodzielnie wykonać porządnie. Niechętnie, bo niechętnie, nawet gdy obowiązki wzywały, zmusił się do ruszenia za kierownicę i pojechanie na umówione miejsce przekazania cholerstwa. Jeszcze wtedy nie znał szczegółów i nie wiedział, że za moment będzie aż tak pluł na cudzą niekompetencję.
Bo oto z mroku nocy i innych pierdół wyłoniła się dwójka mężczyzn, a Hamish był gotów przysiąc na własną brodę, że miała być laska.
- Seran, skarbeczku, nie obraź się, ale miały przyjechać dupa i cycki. A ten tutaj to nawet jak ma dupę, to te cycki to chyba niższego sortu, nie sądzisz? - spytał zaczepnie, wpatrując się osłupiały w nadchodzących jegomościów, zanim zacmokał marudnie. - No i jeszcze twarz obita, kurwa mać, was to nic, tylko samych puścić i burdel zaraz ludziom przyniesiecie, a na burdelach, to ja się jak mało kto znam. - kontynuował, rozgadując się z wyraźnie słyszalną w głosie irytacją.
Niby rozmawiał z szefem i ten nawet zaczął coś mu pierdolić, w odpowiedzi, ale Hamish podszedł do nich ze złowrogą miną. Chwycił obitego, związanego chłopaka za podbródek i przeciągnął najpierw w prawo, później w lewo, żeby lepiej się mu przyjrzeć.
- No nic, do wesela się zagoi, cukiereczku. - podsumował krótko po szybkiej inspekcji, zanim odsunął dłoń i wytarł ją w resztki poszarpanej koszulki chłopaka. Na wszelki wypadek, takie małolaty, to chuja wiadomo, jakie zarazki ze sobą przynoszą.
Przeniósł spojrzenie na szefa.
- To co, jaki plan z nim? Przetrzymać po cichu? Poszarpać go? Mam go wystawić na scenie czy jak? - spytał się cierpko. - Pangea będzie go szukać teraz jak głupi chuj, to szkoda się wychylać z młodym.
< Jayden, Hidden? >
528 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz