czwartek, 26 maja 2022

Od Jayden'a CD Hidden'a

Był już dość późny wieczór. Zmiana pogody dała sobie o sobie znać w momencie gdy na moich przedramionach zaczęła pojawiać się gęsia skórka, a na policzkach i czubku nosa poczułem chłód. Magazyn w dokach, w którym odbywało się spotkanie z moim najwyżej postawionymi podwładnym, doskonale odtwarzał zewnętrzną temperaturę, jednak dla spełnienia moich obecnych planów były to idealne warunki. Nie byliśmy oczywiście sami, budynek na zewnątrz, jak i wewnątrz był pilnie strzeżony. Nie wspomnę już o tym, że sama ochrona doków została przeze mnie hojnie wynagrodzona za informowanie nas o wszystkich pojawiających się dziś na tym terenie.
- Mam kurwa wrażenie, że znowu oszukujesz. - usłyszałem jak z ust mojej 'prawej ręki', Richarda, padają kolejne niesłuszne oskarżenia. Spoglądał znad trzech trzymanych w dłoni kart to na mnie, to na stół, gdzie leżały nasze obstawiane pieniądze.
To była już któraś z kolei partia, którą rozegraliśmy od przybycia tutaj. W powietrzu unosił się dym z wypalanych przez niego Malboro, a tuż obok szklanej popielnicy znajdowała się szklanka wypełniona miedzianego koloru whiskey w akompaniamencie lodu. W mojej dla kontrastu znajdowała się woda mineralna, a obok niej zapakowane kubańskie cygaro. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem używek, ku chwale mojej matki, jednak dzisiejszy dzień jest na tyle wyjątkowy, że zdecydowałem się należycie go uczcić.
- Żeby oszukiwać ponownie, trzeba to najpierw zrobić pierwszy raz. Nie oszukuję, po prostu nie umiesz grać w pokera Rich. - mruknąłem jedynie podnosząc głowę znad kart i oparłem ją na otwartej dłoni. - Musisz popracować nad swoim wyrazem twarzy. Z kilometra widzę, że masz słabe karty.
- .. czemu ja w ogóle godzę się na te rozgrywki? Poddaję się. - westchnął po czym przejechał dłonią po twarzy i rzucił kartami na stół. Pokręciłem jedynie głową i zgarnąłem na swoją stronę mały stos banknotów które postawił.
- Bo musimy zabić czas w oczekiwaniu na efekty dzisiejszego wieczoru, który kosztował nas miesiące harówki. A jeśli coś pójdzie nie tak, to będziesz ostatnią osobą do której się przywalę, bo dotrzymujesz mi towarzystwa. - skwitowałem rzucając swoje zwycięskie karty na stół, a ten jedynie przewrócił oczami i upił łyk trunku.
- I tracę przy tym swoją kilkumiesięczną wypłatę.
- Odrobisz to.

Pierwszy raz od wielu miesięcy, czułem się.. żywy. Towarzyszyły mi emocje, które pozwoliłem sobie stłamsić głęboko w środku tak, aby mi w niczym nie przeszkadzały. Dziś, miały one prawo wyjść na zewnątrz. Dzisiejszy dzień był tym, w którym przestaję być szczurem w podziemiu. Koniec pracy w czyichś cieniach, zakradania się po kątach i planowania w ukryciu. Dziś, Londyn o mnie usłyszy. Dowie się o istnieniu kogoś, kto zgniecie pozostały na szczycie mafijny półświatek i sam stanie na podium. Niewielki uśmiech samoistnie wkradał się na moje usta, co było niecodziennym zjawiskiem. Miałem wrażenie, że przez to moim podwładni byli głęboko zaniepokojeni tym, co się stanie i co tak naprawdę dzieje się ze mną. Jest to bowiem niecodzienny widok.
Opracowanie tej operacji zajęło mi dłużej niż chciałem się przyznać. Harowałem jak wół, żeby zdobyć ludzi, wpływy oraz pieniądze potrzebne do zorganizowania wieczoru, który będzie pamiętny lub ostatni dla wielu osób. Praca mojej siostry w końcu się opłaciła, a Vincent został nam wystawiony jak na talerzu. To jego spodziewałem się jako pierwszego z gości i nie ukrywałem tego, jak bardzo byłem podekscytowany. Wielki Londyński Mafiozo, zostanie mi przyprowadzony niczym nieposłuszna kurwa alfonsowi.
Kiedy po następnej godzinie oczekiwań wrota magazynu otworzyły się z okropnym skrzypnięciem zerwałem się z krzesła na równe nogi. Wpierw zobaczyłem czterech moich ludzi wchodzących do środka, wchodzili o własnych siłach więc nie przyszła mi do głowy myśl niepowodzenia. Widząc, że za nimi wchodzą kolejni zacisnąłem szczękę z niecierpliwości, a moje dłonie samoistnie zmieniły się w pięści. Miałem wrażenie, że słyszałem szum przepływającej w moich żyłach krwi, kiedy mężczyźni zaczęli ustawiać się w rzędzie, a na horyzoncie nadal nie widziałem człowieka, który był w tym wszystkim najważniejszy. Moje serce zabiło szybciej kiedy usłyszałem głośne jęki i skomlenie. Poczułem nagły przypływ adrenaliny do tego stopnia, że robiąc kroki w ich kierunku czułem jak trzęsą mi się nogi. W jednej chwili wszystkie dźwięki zdawały się słyszane jakby pod wodą.
Mój oddech się przyśpieszył, a kiedy pobity mężczyzna został wyrzucony przed ich szereg wszystko, oprócz jego sylwetki leżącej na podłodze wszystko widziałem jak przez mgłę. Był to naprawdę cudowny widok i nie mogłem powstrzymać szerokiego uśmiechu. Zwijał się jak robal, którego wystarczyło tylko zgnieść czubkiem buta. Stałem tak przez chwilę w bezruchu, oglądając jak 'wielki i groźny' przywódca Carrein ma trudność ze złapaniem pionu tylko po to, by na mnie spojrzeć.
- Kim.. Ty kurwa.. - wydusił z siebie, próbując otworzyć i tak już spuchnięte oczy aby lepiej mi się przyjrzeć. Z jego ust spływała mieszanka krwi oraz śliny, a jego wart kilka tysięcy garnitur wyglądał jak wyciągnięty w najlepszym przypadku z kanałów. Jedyne, co miało w tym momencie jakąkolwiek wartość to sygnet, spoczywający na dłoni którą się podpierał. Sygnet, który będzie należał do mnie.
- Nie kłopocz się tym. Teraz w niczym Ci to nie pomoże. Jednak gdybyś wiedział to wcześniej.. kto wie, może role by się odwróciły? - zaśmiałem się cicho.
- Nie wiesz.. z kim.. zadzie- - nim pozbawiony jakichkolwiek szans mężczyzna mógł dokończyć zdanie wymierzyłem mu solidnego kopniaka prosto w żebra tak, że wybiłem mu powietrze z płuc. Runął ponownie na podłogę, najpierw uderzając o nią czołem, a potem opadając na bok. Jego oddech przypominał teraz bardziej charczenie, jednak jego usta dalej się poruszały, jakby wypowiadał właśnie nieme groźby. Krew zaczęła powolnie ściekać z jego czoła prosto na betonową podłogę, a w magazynie było tak cicho, że można by usłyszeć krople uderzające w podłoże.
- Nie masz tutaj żadnej władzy, już od dawna jej nie miałeś. A wszystko działo się pod Twoim nosem i w Twoich zarządach. Trochę tragiczne nieprawdaż? - podwinąłem rękawy koszuli pod same łokcie, po czym przykucnąłem obok niego. - Zmieniłeś się. Zrobiłeś się słaby, zbyt pewny i to Cię zgubiło. Tutaj nie ma na takich miejsca. Powinieneś być mi za to wdzięczny ; zostaniesz zlikwidowany przez kogoś, kto jest w stanie dokonać większych rzeczy niż Ty. Gratulacje! Przyczyniłeś się naprawdę szczytnemu celowi. - z uśmiechem poklepałem mężczyznę po policzku, a ten w odpowiedzi spróbował na mnie splunąć.
Przez jego obecny stan nie udało mu się to jednak sam fakt, że ośmielił się to zrobić, zmienił moje nastawienie. Podniosłem się i gestem dłoni kazałem podnieść nieszczęśnika. Kiedy niesiono go za mną mężczyzna nie miał siły iść o własnych nogach, ciągnął nimi po podłodze jak bezwładna marionetka. Jego pozycja nie powstrzymała go jednak od wypowiadania pojedynczych, wymyślnych wyzwisk w moim kierunku. Teraz jednak nie miało to żadnego znaczenia. Ja już wygrałem. Przejąłem to na co on tak ciężko pracował, jednak nie był w stanie utrzymać. Ja jednak pracowałem ciężej ; zbudowałem coś o tak perfekcyjnym układzie, że przejęcie jego tak zwanego imperium było mniejszym wyzwaniem niż myślałem. Nie byłem w stanie określić tego co właśnie czułem, miałem wrażenie że rozpiera mi to całą klatkę piersiową. Mój oddech był krótki i szybki, pewien byłem jedynie ekscytacji która mnie napełniała im bliżej znajdowaliśmy się pomieszczenia, w którym niesławny Vincent spędzi ostatnie momenty.
Został wrzucony do środka niczym worek ze śmieciami, a ja wszedłem tuż za nim, zamykając za sobą drzwi. Zostaliśmy tylko my. Kto wie, może mnie jeszcze zaskoczy, a jego chęć życia doda mu sił których przy jego porwaniu zabrakło?
- Spodziewałbyś się, że zginiesz z rąk kogoś, o kim nawet nie słyszałeś? W takim obskurnym magazynie, a nie przez kulkę w łeb w jakimś klubie obwieszony kurwami? - cierpliwie czekałem na to, aż do czegokolwiek się posunie. Chciałem być wbrew pozorom fair, żeby odnieść z tego maksimum satysfakcji musiałem wiedzieć na czym stoję.
- On.. - wydukał w końcu podnosząc się na kolana. Nie był bardzo stabilny, jednak na tyle abyśmy mogli spojrzeć sobie twarzą w twarz. - .. pomści mnie.. zbierze wszystkich.. i.. Travis..
Na wspomnienie tego imienia, nie mogłem powstrzymać szyderczego wybuchu śmiechu. Przez pustość pomieszczenia dźwięk rozległ się echem do tego stopnia, że na głównej hali mogli mnie usłyszeć. Omal nie uroniłem łezki rozbawienia, a kiedy spojrzałem na mojego towarzysza rozradowałem się jeszcze bardziej. Podjął się próby wstania na równe nogi i walczenia o swoje życie. Imponujące, a zarazem żałosne. Gdyby nie był tak bezczelny, mógłbym potraktować go trochę.. miłosiernej, jednak skoro ma siły by wstać, ma też siły by cierpieć.
- Ach, tak.. Twój przyjaciel, niezastąpiony, lojalny Travis.. który sprzedał nam parę bardzo istotnych rzeczy w zamian za oszczędzenie i spierdolił z kraju kilka dni temu. Coś jest nie tak? Masz dość nietęgą minę.. co, nie spodziewałeś się że masz tak cudownego przyjaciela? Ja mogę Ci tylko go pogratulować, był niesamowitą pomocą.
W jednej chwili mężczyzna ruszył w moją stronę i podjął się zadania mi pierwszego ciosu. Z dziecinną łatwością go uniknąłem i wyprowadziłem kontrę w postaci lewego sierpowego, nim zdążył upaść złapałem go za koszulę. Jego twarz spuchła bardziej niż wcześniej, z łuku brwiowego, policzka oraz ust sączyła się jeszcze ciepła krew. Przytrzymałem go na tyle długo aby mógł uważnie przyjrzeć się temu, kto zakończy jego już i tak marny żywot po czym wyprowadziłem cios kolanem prosto w jego brzuch. Puściłem go, a ten opadł na podłogę i wydał z siebie bardzo żałosne jęknięcie, po czym wręcz zwymiotował krwią która naszła mu do gardła. Nie licząc na kolejne powstania zamachnąłem się i wymierzyłem butem prosto w jego skroń na co ten praktycznie bezwładnie padł, nieprzytomny. Stanąłem nad nim i przez chwilę przyglądałem temu widokowi. To był ten słynny i bezwzględny przywódca Carrein, przed którym trzęsło się pół Londynu. Zajmujący się handlem ludźmi, przemytami.. leżący tuż u moich stóp, nie znaczący kompletnie nic. Zwykły facet, który nałożył sobie na talerz więcej, niż był w stanie zjeść. Jego klatka piersiowa nieznacznie, ale nadal unosiła się co znaczyło, że nie jest takim mięczakiem, za jakiego go miałem. Przykucnąłem przy nim, po czym ściągnąłem z dłoni sygnet, który już wcześniej przykuł moją uwagę. Bez większego namysłu nałożyłem go na palec i byłem zadowolony z faktu, że pasował tak, jakby był dla mnie stworzony. Przewróciłem Vincenta na plecy po czym znalazłem się nad nim.
- Żegnaj Vincencie Harperze. - powiedziałem po czym wymierzyłem jeden z wielu ciosów, które pozbawiły mojego poprzednika ostatniego wdechu.
Odstąpiłem od martwego już mężczyzny dopiero w momencie, gdy jego twarz zaczęła robić się zbyt zdeformowana. Był to istnie makabryczny widok twarzy, która na chwilę obecną nie przypominała zbytnio już ludzkiej. Puste oczy wpatrujące się we mnie były jedyną strukturą, która zdawała się być nienaruszona. Mięso, które zdawało się być w niektórych miejscach rozszarpane, co zdawało się być sprawą sygnetów, chyba nawet najtwardszego przyprawiło by o mdłości. Kałuża krwi w której znajdowała się jego głowa zaczęła stała się na tyle duża, że jego koszula zaczęła ją wchłaniać, a ja wdepnąłem w nią odchodząc od ciała. Wychodząc z pomieszczenia nie rzuciłem mu nawet odchodnego spojrzenia i zamknąłem za sobą drzwi. Będzie tam czekał na naszego kolejnego gościa.
~*~
Byliśmy w trakcie kolejnej pokerowej rozgrywki w momencie kiedy odezwała się krótkofalówka Richarda. W połączeniu radiowym byliśmy z ludźmi wysłanymi na bankiet rodziny Moretti-Harris, który w porównaniu ze złapaniem Harpera wymagał od nas znacznie większej kreatywności oraz wysiłku. Nie mniej jednak on również był sukcesywny, z jedną drobną różnicą ; wątek porwania jak się okazuje został całkowicie improwizowany. Nie mogę kłamać, kiedy dowiedziałem się o tym w pierwszej chwili wywróciłem stół, dzielący mnie i Richa. Jednak stosunkowo uspokoiłem się, kiedy powiedział mi kogo tak naprawdę zgarnęliśmy. Najmłodszy Harris nie był marną zdobyczą, a wręcz przeciwnie ; mogło to nam otworzyć kilka nowych bram z czego byłem bardzo zadowolony. Niemniej jednak na takie akcje trzeba mieć konkretny plan, a nie działać z partyzanta, jak byłem teraz do tego zmuszony.
Pangea była ustawiona w kompletnie innej kolejności opracowanego przeze mnie do pewnego momentu planu. Miałem zamiar zrobić jeszcze wiele rzeczy przed taką konfrontacją jednak los stwierdził, że po zabiciu Vincenta muszę być już na to gotów.
Byłem zarówno zawiedziony, jaki i zdenerwowany przez poczynania Florenci. Miałem do niej pewnego rodzaju zaufanie, tak jak i każdego mojego skutecznego podwładnego. Jednak błąd tego kalibru był dosłownie niedopuszczalny. Mówiąc bardzo prostolinijnie nie jest to ktoś z kim chcę pracować, jej charakter bywa wręcz nie do zniesienia, jednak patrzę na efektywność. Dziś zabrakło jej tego, co sprawiło, że zaczęła dla mnie pracować więc może pomarzyć o tym, że jakkolwiek się z tego wymiga.
Cierpliwie czekaliśmy na powrót kolejnej grupy. Zdążyłem już oczyścić dłonie z nadmiaru krwii, jednak ubrania dalej były nią ‘ozdobione’. Nie jestem typem eleganta, nie boję się brudnej pracy, a wręcz przeciwnie ; lubię ją. Nie mógłbym być typem przywódcy, który jedynie dyryguje, a nie przykłada się do swojej pracy w jakikolwiek spokój. Cała ta mafijna bajka właśnie na tym polega ; na pokazaniu co jesteś w stanie zrobić i że się nie zawahasz. W inny sposób nie zdobędziesz szacunku, ani lojalnych współpracowników. Bo co bardziej trzyma przy pracodawcy aniżeli strach?
Ponownie, drzwi magazynowe otwarły się, a do środka weszła kolejna grupa. Tym razem nie musiałem czekać na swoją niespodziankę, już na przedzie zobaczyłem młodego Harrisa ; związanego i zakneblowanego. Już z daleka było widać, że ledwo kontaktował przez pigułkę, która była przeznaczona dla kogoś zupełnie innego. Zaraz za nim szła Florencia, która również była prowadzona (prawdopodobnie ze względu na to, że nawaliła) przez nikogo innego, jak szczura z Carrein, który nie zawahał się żeby w momencie upadku dołączyć do nas. Młody nie zawahał się nawet w podjęciu decyzji o opuszczeniu tonącego statku. Postanowiłem przyjąć wszystkich, którzy się na to zdecydowali ponieważ rąk do pracy nigdy nie jest za dużo.
Z neutralnym wyrazem twarzy wstałem z krzesła i skierowałem się wpierw w stronę naszej aferowiczki. Jedyne, co z tej akcji sprawiło mi radość to całkowite ostrzelanie sali z marnymi stratami w naszych ludziach oraz to, że udało się postrzelić oznaczone osoby. Cała ta akcja porwania młodego nie była mi do końca na rękę, ale musiałem pracować z tym co mam.
Dziewczyna próbowała udawać zachować swój firmowy stoicki spokój, jednak jedno porządne szarpnięcie za ramię wystarczyło, aby przypomniała sobie że na mnie takie rzeczy wrażenia nie robią i to naprawdę nędzna gierka.
- Co to ma kurwa być co? - zapytałem z zaciśniętymi zębami. - Masz problem z oczami? Skoro są bezużyteczne, to całkiem możliwe, że ich nie potrzebujesz.
- To nadal dobry interes. - odpowiedziała, na co prychnąłem.
- Azjatka była do opchnięcia, z nim kurwa na razie nic pożytecznego nie zrobię.
- Zarobek nadal wchodzi w grę. - brunet trzymający dziewczynę odezwał się. - On.. wszyscy na niego chuchają i dmuchają, zrobią wszystko żeby go odzyskać. Szefie, okup to..
- Skoro zrobią wszystko, to mogą nawet spróbować odebrać go siłą. I na chuj mi takie komplikacje co? - ponownie spojrzałem ostro na Florencię, a ta jakby skuliła się trochę. Nie odpowiedziała już, a ja stwierdziłem, że mogę to rozwiązać potem.
Przeniosłem się więc przed Hiddena Moretti-Harrisa, który niechcący został mi sprezentowany. Był dość mocno potargany po przejażdżce w bagażniku samochodu, a jego źrenice były szersze niż moneta. Poklepałem go lekko po policzku, żeby trochę szerzej otworzył oczy bo zdawało się, że nadal do końca nie wie o co chodzi.
- Zaprowadźcie go do drugiego pomieszczenia, może pogaduszki z kolegą go trochę ożywią. - zaśmiałem się, a mężczyźni zrobili to co im kazałem. - A Ty.. - palcem wskazałem na winną całej pomyłce osobniczkę. - Lepiej się stąd zabieraj. I czekaj na mój telefon.
Tak jak wcześniej, zero odpowiedzi, zero reakcji, odwróciła się na pięcie i czym prędzej udała się w stronę wyjścia, jednak nie bez eskorty, która doprowadzi ją do domu bez żadnych zbędnych wybryków. Kiedy już myślałem, że mam chwilę na to aby usiąść i w końcu zapalić zwycięskie cygaro, Richard oznajmił mi, że mam jeszcze jednego gościa. Kogoś, kogo bym się tam nie spodziewał.. była to moja siostra.
Po tym jak powiedziałem Richardowi, żeby ją przyprowadził wróciłem na swoje krzesło przy stole, który zdążyłem podnieść i przejechałem dłonią po twarzy. OStatnie czego tutaj potrzebowałem to ona, ale widocznie żaden sukces nie obejdzie się bez rzeczy na które nie mam wpływu. Kiedy znalazła się w magazynie szła w moją stronę dość chwiejnym krokiem, była wystraszona. Jej zapewne wcześniej długa sukienka była poszarpana, brakowało tiulu aż do samych kolan, jej nogi były pokryte rozcięciami w różnym rozmiarze. Perfekcyjny makijaż był rozmazany, włosy napuszone i potargane, chyba cudem uszła z tego miejsca z życiem.
Richard zajął swoje miejsce, a moja siostra stała przy nas ze wzrokiem skierowanym na czubki butów. Przez chwilę wpatrywałem się w nią, szukając w głowie odpowiedniego pytania bo miałem ich zdecydowanie za wiele. Czułem narastającą złość i w końcu odezwałem się.
- Co Ty tam kurwa robiłaś? - syknąłem, a ta podniosła wzrok by na mnie spojrzeć. - Czego tam w ogóle szukałaś co? Jeśli chcesz z Tym syfem skończyć, to zrób to sama, a nie liczysz na to, że zginiesz z czyjejś ręki.
- Byłam.. - odezwała się, a jej głos drżał. - .. byłam tam z klientem..
- Dlaczego mnie to nie dziwi. - fuknąłem rozdrażniony. - Oczywiście, że byłaś tam w charakterze kurwy do towarzystwa.
- N-nie zapłacił mi nawet przez to, że go rozstrzelali. - powiedziała nieco pewniej i poprawiła swoją posturę. - Niby skąd mam teraz wziąć te pieniądze?
- Spokojnie, ja Ci ich na pewno kurwa nie dam. - skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. - Richard, daj jej jakąś chusteczkę bo wygląda okropnie. Niech ją ktoś gdzieś kurwa odwiezie, nie potrzebuję dziś więcej problemów.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała jeszcze na co zaśmiałem się krótko.
- Powiem Ci, żebyś nie musiała usłyszeć tego od jakiegoś fagasa ; Harper nie żyje. Teraz to ja wkraczam do tej gry, bo wychodzi na to, że żaden z nich nie umie w nią grać.

< Hamish? >
2851 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz