Jayden. Ten sam Jayden, co przed laty ubiegł mnie w podwędzeniu pięknego, pokrytego czerwonym lakierem Mustanga Bossa 302. Ten sam Jayden, z którym spędziłem niejedną noc na szlajaniu się ulicami miasta i narzekaniu na nasze gówniane życia. Ten sam Jayden, właśnie siedział tuż obok mnie, przy delikatnie oświetlonym, dębowym barze i wypowiadał się z niezdrowym entuzjazmem na temat śmierci swojej matki. Wcale mi to nie przeszkadzało. Z jego dawnych opowieści poniekąd miałem zarys, jaką okrutną kobietą musiała być. Zresztą… Sam bym się cieszył jak głupi, gdyby taki Troy zapadł się pod ziemię i już nigdy nie wrócił… Ale mniejsza z nim.
Nieraz wspominałem nasze wspólne wypady i rozmowy, które stanowiły dla mnie strefę komfortu i ucieczki przed patologiczną sytuacją w domu. Jednak w najśmielszych snach nie śniłem o naszym ponownym „zjednoczeniu”. Po tylu latach… Doprawdy, ciekawy zbieg okoliczności.
- W końcu się od niej uwolniłeś, gratulacje – przyznałem z uśmiechem, który prawdopodobnie nie zejdzie z moich ust do końca wieczoru. – Można powiedzieć, że ja również na swój sposób odciąłem się od moich „demonów” – zaśmiałem się pod nosem i upiłem kolejnego łyka. Pomimo uprzednich starań, by nic dziś nie pić, postanowiłem zrobić wyjątek. W końcu zapowiadał się specjalny wieczór…
Ciągle wracałem wzrokiem do twarzy mojego starego kumpla. Skłamałbym, gdybym powiedział, że wcale się nie zmienił. Jego młodzieńcze rysy stały się nieco ostrzejsze, oczy chłodniejsze, a włosy znacznie dłuższe, niż te, które pamiętałem. Jayden z całą pewnością wyrósł na przystojnego mężczyznę.
- Co masz na myśli, mówiąc że się odciąłeś? – dopytał, wyrywając mnie tym samym z moich rozważań na temat jego urody. Mimo natłoku wspomnień we własnej głowie nie dałem się wybić z rytmu naszej rozmowy i jak gdyby nigdy nic wzruszyłem nonszalancko ramionami, palcami muskając po raz kolejny szklankę.
- Wyszedłem na swoje i mogłem w końcu wyprowadzić się od matki i Troya. Wiesz... Szczęśliwym trafem udało mi się otworzyć własny biznes krawiecki – odpowiedziałem, zerkając przy tym na jego szczerze zaskoczoną twarz. – Wiem, sam bym się nie spodziewał, że pójdę tą drogą, ale cóż… W pewnym momencie musiałem się za coś wziąć, a skoro nadarzyła mi się okazja, to uznałem, że szkoda byłoby nie skorzystać – dodałem, odnosząc się do rzekomego mojego interesu, ale przed oczami miałem wspomnienia z rekrutacji do Eclipse.
- Rozumiem… - skinął głową, po czym na chwilę zamilkł i odwrócił wzrok.
- A ty? – stuknąłem od niechcenia paznokciem w szkło, wydobywając z niego ciche brzęknięcie. – Zajmujesz się czymś? – mój wzrok tym razem powędrował w stronę jego sygnetów. Jak bardzo się cieszę tym, że znowu nasze ścieżki się skrzyżowały, to nie mogę zapominać mojego głównego powodu, dla którego tu w ogóle dzisiaj jestem. Jayden mógł być szefem tutejszej mafii Serpents. Nic nie było pewne, ale nie miałem innych poszlak i podejrzanych poza nim. Sam nie wiem, czy to będzie lepiej, że już znaliśmy się wcześniej, czy tylko nam przeszkodzi, kiedy moje podejrzenia okażą się prawdziwe… Nie jestem pewny, czy chciałbym stanąć przeciwko niemu, gdyby nadszedł taki czas. Póki co Eclipse było przychylnie nastawione wobec mojego „zawierania znajomości”. Ale czasy się zmieniają, przychodzą nowe wyzwania i czasem nawet najlepsi przyjaciele stają się sobie wrogami. Nic nie trwa wiecznie.
Mężczyzna znowu na mnie spojrzał i uśmiechnął się krzywo na moje pytanie. Najwyraźniej nie było najwygodniejsze, ale cóż, chciałem wiedzieć, jak z tego wybrnie i czy uda mu się zaspokoić moją wewnętrzną ciekawość.
- Cóż… Trochę minęło od naszego ostatniego spotkania… Ale pewnie pamiętasz, że na ulicy byłem bardzo przedsiębiorczy… A teraz? A teraz jest jeszcze lepiej! – wstąpiła w niego jakaś nowa energia, a w jego oczach zabłyszczało coś niebezpiecznego, niepewnego. – Pieniądze są lepsze… Życie – tu się na chwilę zawahał. – Też. Kto by pomyślał, że stary dobry ja będzie miał działalność?
Zmrużyłem delikatnie oczy, jakbym chciał go przejrzeć na wylot, a mój uśmiech rozszerzył się minimalnie. Coś nie grało, ale przecież nie mogę go przesłuchiwać, nie taki jest mój cel. Przynajmniej nie teraz.
- Czyli obaj zrobiliśmy coś całkowicie niepodobnego do nas samych – przyznałem z lekkim przekąsem i uniosłem szklankę w geście toastu. – Za nasze biznesy i może przyszłą przyjaźń – puściłem mu oczko i jednym haustem dopiłem resztkę whisky. Nie był to najlepszy rocznik, ale było znośne.
Jayden jedynie posłał mi delikatny uśmiech i obserwował bez słowa moje poczynania.
- Co powiesz na małą rundkę w pokera lub ruletkę? – zaproponował nagle, wiercąc się nieznacznie na swoim stołku. - Chyba że chcesz siedzieć przy tym barze do samego rana, ale muszę przyznać, że byłoby to kurewsko nudne!
Prychnąłem pod nosem i obróciłem się na swoim siedzisku tak, że miałem dobry widok na sytuację panującą na sali. Miałem wrażenie, że w kasynie pojawiło się jeszcze więcej ludzi niż wcześniej. Obierali pozycje przy różnych aktywnościach, gotowi w kilka minut przetrwonić pokaźną sumę pieniędzy. Bardzo dobrze znałem ten dreszczyk emocji, który towarzyszy podczas gry i choć zwykle nie miałbym nic przeciwko rozegraniu rundki czy dwóch, to dzisiaj nie miałem na to najmniejszej ochoty.
- Może innym razem – odparłem, znowu odwracając się w stronę Jaydena. – Mam znacznie lepszy pomysł – uśmiechnąłem się chytrze, nachylając się znacząco w jego stronę. Nie odsunął się, wręcz sam zbliżył się do mnie, jakbym zaraz miał mu zdradzić największe tajemnice świata, które nie mogły pod żadnym pozorem trafić do uszu innych ludzi.
- Zamieniam się w słuch – odparł, ale mimo to widziałem na jego twarzy powątpienie. To samo, gdy kiedyś zaproponowałem mu, byśmy zaczęli polować na gołębie, w momencie, gdybyś nie mieli pieniędzy na żarcie. Tak, wiem. Nie był to najwspanialszy pomysł i na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że nie byłem wtedy trzeźwy. Ktoś mógłby powiedzieć, że teraz też nie jestem, ale nie oszukujmy się, jedna szklanka whisky nie wystarczy, by zaczęło mną poniewierać.
- Więc - odchrząknąłem, w międzyczasie nawilżając usta językiem. - Pamiętasz może ten stary blok mieszkaniowy w Westminster?
Był to obskurny budynek, w którym mieszkali sami starsi ludzie lub osoby młode, które w tamtym momencie nie miały pieniędzy i potrzebowały jakiegoś kąta za małą opłatą. Mieściła się tam również wiecznie otarta okiennica, prowadząca prosto na dach budynku. Miejscówka ta była przez nas często odwiedzana w nocy ze względu na panujący tam spokój i przyjemny widok na miasto. Za dnia nie robiło to aż tak dużego wrażenia, ale też miało to jakiś swój urok. Z tego, co pamiętam, to blok odmalowano, ale pewnie nic poza tym się tam nie pozmieniało.
- Głupio pytasz! Oczywiście, że tak! – odparł oburzony z podniesionym tonem głosu, a jego brwi śmiesznie się zmarszczyły, tworząc niemalże równą linię.
- To cudownie! Pakuj dupę w troki i ruszamy!
- Co? Że teraz? - wydał z siebie zaskoczony dźwięk, gdy pociągnąłem go za sobą.
- Tak. Nie mów mi, że musisz spytać się swoich kolegów o zgodę – uśmiechnąłem się do niego złośliwe, puszczając po chwili jego rękę. Wierzę, że nie muszę go stąd wyciągać na siłę.
Blondyn jedynie prychnął ciche „zamknij się” na mój kąśliwy komentarz i spojrzał na mnie wzrokiem, mówiącym „prowadź”.
Tak też zrobiłem. Wyszedłem z nim przed bar, przed którym stał mój zaparkowany samochód. Jayden gwizdnął z podziwem na widok czarnego jak noc auta.
- Niezłe to cacko – obszedł pojazd dookoła, podziwiając na tyle ile mógł przez panujący wokół mrok, zatrzymując się po chwili przy drzwiach kierowcy.
- Mam nadzieję, że umiesz ładnie jeździć i mogę „to cacko” zostawić w twoich rękach – odparłem, wydobywając z kieszeni kluczyk, który następnie rzuciłem w stronę mężczyzny. Złapał go bez problemu.
- Wymiękasz po jednej szklaneczce? – zadrwił, ale widać było, że był zadowolony z danej mu szansy wykazania się za kółkiem. Pewnie jeździł i lepszymi brykami, ale cóż, Bentley też nie jest zły.
Bez odpowiedzi, poczekałem aż odblokuje samochód, po czym wsunąłem się na miejsce pasażera. Z zaciekawieniem obserwowałem, jak Jayden szykuje się do jazdy, poprawiając siedzisko i lusterka. Trochę nie pasował ze swoim ubiorem w eleganckim wnętrzu pojazdu, jednak z drugiej strony dawało mu to tego buntowniczego uroku.
Uśmiechnąłem się rozbawiony ze swoich własnych myśli i postanowiłem schować do kieszeni okulary, które dotychczas spoczywały na moim nosie. Nie byłem teoretycznie na misji, więc ich nie potrzebowałem, a także nie chciałem, by Moon przypadkiem zrobił sobie seans z mojego życia prywatnego. Nie żeby to był pierwszy raz...
Nagle zrobiło się zbyt cicho jak na mój gust, dlatego postanowiłem włączyć radio. Ku mojemu zadowoleniu leciały jakieś stare kawałki i nagle w pojeździe rozbrzmiał głos Eltona Johna, śpiewającego piosenkę „I’m Still Standing”. Bardzo podobał mi się tekst utworu i aż znowu przed oczami miałem wspomnienia z dawnych, może niezbyt kolorowych czasów.
- To co? Gotowy? – uśmiechnąłem się do Jaydena, powstrzymując się przed nuceniem kawałka płynącego z głośników.
<Jayden? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz