Przetarłam dłonią lusterko, pozbywając się z jego tafli pary wodnej, która na nim osiadła przez gorąc, jaki panował w łazience. Moim oczom od razu ukazało się moje odbicie, ale to ciemnofioletowe siniaki najbardziej przyciągały wzrok. Pokrywały moje barki, ramiona, żuchwę. Na szyi odciśnięte miałam ślady palców, a niewielkie rozcięcie na czole znów zaczęło krwawić, gdy wyszłam spod prysznica. Z odpowiedniej szafki dobyłam dwa miękkie ręczniki - jeden do włosów, drugi do ciała. Początkowo miałam wątpliwości, czy powinnam sobie na to pozwolić, ale potem uświadomiłam sobie, że to przecież on mnie porwał. Nie powinnam mieć wyrzutów sumienia po wzięciu dwóch ręczników zamiast jednego. Przeczesałam nerwowo mokre włosy palcami i już ubrana w przyniesione przez niego ubrania, rozejrzałam się po łazience. Kucnęłam, otworzyłam szafki starając się zrobić to cicho i przejrzałam ich wnętrza w poszukiwaniu czegoś, co potencjalnie mogłoby służyć mi za broń. W końcu nie na co dzień mnie porywali, nie na co dzień byłam świadkiem zabójstwa i nie na co dzień kradłam czyjś wypchany po brzegi portfel. Chodziło mu o pieniądze? Dobrze, że ich nie wydałam.
Wstałam na równe nogi, wkładając do stanika żyletkę. To jedyne, co znalazłam i co mogłoby się nadawać do rozcięcia czyjejś tętnicy.
Z tą myślą, wyszłam z łazienki. W mieszkaniu panowała względna cisza, ale moje kroki od razu mnie zdradziły, gdy podłoga zatrzeszczała pod moimi stopami. Przeklnęłam pod nosem, mrużąc oczy. Na końcu korytarza paliło się światło. To tam kazał mi przyjść, tylko po co? Żeby mnie zamordować, tak jak tamtego faceta?
Moje ręce drżały, a żołądek zaciskał się boleśnie ze strachu, kiedy kroczyłam w kierunku oświetlonego pomieszczenia. Nie miałam innego wyjścia, jak iść tam, gdzie mi kazał, choć był to pewnie przepis na tragedię. Choć w sumie, czy miałam jakąś lepszą opcję? Mogłam, na przykład, wrócić do Lawrence’a i szmacić się przez kolejne lata, by w przyszłości podał mi etorfinę i wywiózł za granicę do burdelu. W końcu rzekome zniknięcia jego pracownic po rozwiązaniu kontraktu nie były byle plotkami i wiedziałam, że nie czekało mnie nic dobrego. Przynajmniej nie w tym życiu.
- Zamierzasz tak tam stać? - skóra zjeżyła mi się na karku, kiedy usłyszałam jego mruknięcie dobiegające z pobliskiego pokoju.
Przełknęłam ciężko ślinę, czując w gardle bolesną gulę. Krew szumiała w moich uszach i byłam pewna, że zbladłam ze strachu. Moje nogi same poprowadziły mnie w głąb pomieszczenia, nawet nie myślałam za wiele nad tym, co robiłam. Jasne światło raziło mnie po oczach, nie ważyłam się spotkać na nieznajomego. Słyszałam tylko szczęk garnków, ale nie wierzyłam, że jak gdyby nigdy nic, gotował sobie po skutecznym porwaniu osiemnastolatki. Pewnie jeszcze kopał szczeniaczki.
- Usiądź - usłyszałam jego niski ton głosu.
Moje nogi przypominały galaretę, ale posłusznie zajęłam miejsce na wysokim stołku barowym przy wyspie.
Wtem po grafitowym blacie przesunął się niewielki talerz z tostami. Podsmażył jajko i okrągłe bułki, dodając do tego pomidora. Zmarszczyłam brwi. Słyszałam dźwięk otwieranej szuflady, a po chwili położył przede mną komplet sztućców. Poprawiłam się na krześle, niepostrzeżenie wsuwając żyletkę pod udo. Syknęłam pod nosem, czując że ta mnie drasnęła.
- Mam uciekać teraz, czy mogę później? - spytał retorycznie, do bólu znudzonym głosem, wciąż stojąc przy kuchennym blacie. Był odwrócony do mnie plecami i choć nie widział mojej dezorientacji, to szybko się okazało, że ją wyczuł. - Prędzej sama zrobisz sobie tym krzywdę, niż mi, zresztą już zrobiłaś, więc grzecznie odłóż to na blat.
Drżącą ręką wyjęłam żyletkę spod nogi i ignorując swój urywany oddech, położyłam ją delikatnie na blacie i podsunęłam nieznacznie w jego kierunku. On rzucił tylko kontrolne spojrzenie w moim kierunku, chcąc się przekonać czy wypełniłam jego polecenie.
Przyjrzałam się mu, kiedy ponownie zapadła między nami cisza. Miał ciemną karnację, krótko przystrzyżone, czarne włosy i szerokie ramiona. Co prawda przez większość czasu stał do mnie tyłem, a jeszcze wcześniej bezceremonialnie mnie porwał, więc nie mogłam mieć o nim dobrego zdania.
- Czego ode mnie chcesz? - spytałam z zaciśniętym emocjami gardłem.
I znowu to jego leniwe spojrzenie. Jakby wcale nie było mu na rękę, że mnie porwał. Tylko w takim razie po co to zrobił, skoro nawet mu się nie chciało udawać, że byłam mu do czegoś potrzebna?
- Za dużo wiesz i zastanawiam się co powinienem z tobą zrobić.
Spuściłam głowę, skubiąc skórki przy paznokciu.
- Zamierzasz to zjeść, czy będziesz się tylko na to patrzeć?
Wiedziałam, że chodzi mu o talerz pełen tostów, z których już dawno przestała unosić się para. Kiedy chwyciłam niechętnie widelec, usłyszałam szuranie krzesła po podłodze. Odsunął je i zajął miejsce naprzeciwko mnie, wpatrując się w moją twarz.
Nie odpowiedziałam, spuszczając wzrok na tosty. Tak na marginesie, nie były najgorsze.
- Lepiej dla ciebie, jeśli zaczniesz ze mną współpracować. Zabrałaś mój portfel, a ja nie lubię, kiedy ktoś przywłaszcza sobie nieswoje rzeczy.
Westchnęłam z ociąganiem.
- Pracuję. I co?
Ale nikt nie powiedziałby mi, że nie miałam racji. Zachowywał się,
jakby podwinięcie mu tego portfela zburzyło cały, międzynarodowy porządek. A
tak naprawdę, nie zginął mu nawet cent. To on wtargnął do pokoju, gdy
pracowałam i to on zabił mojego klienta. To on również mnie porwał. Więc kto
tutaj był na straconej pozycji? Pewnie ja, bo wciąż mnie nie wypuścił. W którym
momencie coś poszło tak bardzo źle, że znalazłam się w tej sytuacji?
<Dexter?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz