Anrai zmierzył wzrokiem blondwłosą kobietę z góry na dół.
Naprawdę nie był zadowolony, kiedy usłyszał od góry, że będzie musiał kogoś oprowadzić po komisariacie. Nie po to przykładał się do pracy i jeszcze walił nadgodziny, żeby w formie zgniłej wisienki na tym gorzko-kwaśnym torcie robić za przewodnika. Niech się ludzie sami oprowadzają. W szkołach jakoś też trzeba samemu się odnaleźć. A jak już to powinny się tym zająć osoby, które chcą. Anrai mógł sobie zrobić czas wolny, pospać sobie w którejś z sali, poczytać coś w necie – a tak to co najmniej godzinę musiał poświęcić na łażenie po całej komendzie, która swoją drogą wcale nie należała do najmniejszych. A trzeba było się przenieść na prowincję, gdy była ku temu okazja.
Jeszcze czuł, że to akurat będzie ta laska, którą spotkał wtedy pod drzwiami biura Fullera. W sumie to było do przewidzenia. Już przy pierwszym spotkaniu robiła ona wrażenie kogoś nowego. Cóż, nie wydawała się być taka zła, więc może w miarę sprawnie przebiegnie ta cała wycieczka. Aczkolwiek nie wyznawał żadnej wiary ani nie oczekiwał nie wiadomo czego. Ludzie mieli tendencję do ukrywania swojego prawdziwego ego.
Westchnął ciężko.
Już naprawdę wolał być na miejscu zbrodni.
Niechętnie zaczął oprowadzać Sumiere po budynku. Nie minęła jednak chwila, jak kobieta spytała:
– Jak mam się do ciebie zwracać?
– A mówili, do kogo masz się zgłosić? – rzucił Anrai.
– Do Anraia De Veena.
– I już masz odpowiedź na swoje pytanie. – Na chwilę zamilkł. – Ech, mów mi...
– Devil! – usłyszał wtem.
Zatrzymał się na wpół kroku, odwrócił głowę. Jego oczom ukazał się dobrze mu znany Terry Griffin. Średniego wieku mężczyzna podszedł do niego i wykonał zamach ręką, by smagnąć go gazetą, którą trzymał, lecz tamten zgrabnie wykonał unik.
– Kazali mi przekazać, że masz zaległy raport – oznajmił Terry.
Słysząc jego słowa, Anrai jęknął głośno.
– Ach, mówiłem im, że go dam, niech mnie tak nie ścigają, no... I tak wiedzą, że dostaną raport w odpowiednim czasie.
Terry skrzyżował ręce na piersi, zacmokał z dezaprobatą. Po chwili przeniósł swój wzrok na stojącą za De Veenem kobietę.
– A to kto? – spytał unosząc brew.
– Nowa – odparł obojętnie Anrai. – Oprowadzam ją.
Niezgrabnym ruchem głowy wskazał blondynkę.
Sumiere zasalutowała, a następnie się przedstawiła. Terry machnął niezgrabnie ręką, mówiąc, że zbędne są formalności. Wtem zbliżył się do niej i rzekł cicho, choć nie na tyle, żeby Anrai nie usłyszał:
– Nie przejmuj się, co on mówi, okej? On po prostu taki jest. Nie bez powodu nadali mu ksywkę Devil...
– Hah – prychnął De Veen. – Taki, to znaczy jaki?
Terry wyprostował się dumnie.
– Wredny, niedobry, egoistyczny – wymieniał na palcach. – Dziwny. Mam dalej wymieniać?
– Zapomniałeś o inteligentny, mądry, sprytny, geniusz. – Anrai również wymienił na palcach, uśmiechnął się niewinnie, acz z nutką złośliwości.
– A idź ty.
Zamierzał coś jeszcze dodać, lecz gdy sprawdził godzinę na zegarku, powiedział, że musi już iść.
Anrai odprowadził mężczyznę wzrokiem, pokręcił lekko głową, wzdychając. Schował ręce do kieszeni. Spojrzał obojętnie na Sumiere, polecił kontynuowanie wycieczki po komisariacie.
Terry oczywiście musiał mu pogorszyć humor. Tak, De Veen kompletnie nie przejął się tym, co starszy kolega nagadał o nim nowej. Jakoś specjalnie nie obchodziła go opinia innych. Cóż, gdyby było inaczej to z pewnością byłby zupełnie inną osobą. Ale dostosowywanie się do poglądów oraz wymogów społeczeństwa uważał za stratę czasu. Jak go ludzie nie akceptowali takim, jaki jest to był to tylko i wyłącznie ich problem.
Miał przeczucie, że blondynka w tym momencie obserwowała go i analizowała jego personę. Odwrócił głowę, widząc jej badawcze spojrzenie parsknął z lekkim uśmiechem na twarzy.
– Jeszcze się nasłuchasz o mnie – powiedział lekko do Sumiere.
Sumiere?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz