Cały dzisiejszy dzień był zdecydowanie zbyt kłopotliwy. Od godziny szóstej trzydzieści byłem na nogach i latałem po mieście by naprawić wszystko co dilerzy pod moim nadzorem zdążyli spieprzyć w jedną noc. Jakaś kompletnie nie potrzebna strzelanina w "gorszej" części miasta? Zostawienie ciał na miejscu zdarzenia? Wyrzucenie broni w najbardziej oczywistym miejscu? Wszystko na liście pod tytułem "Czego nie robić" mogłem sobie odhaczyć. Ale za to wszystko mogłem winić przede wszystkim siebie ; w ostatnim czasie ta grupka sprawowała się na tyle dobrze, że nie sprawdzałem jej tak często jak pozostałe. To był mój błąd, poczuli się zbyt swobodnie i najwidoczniej pomyśleli, że są teraz panami własnego losu.
Po posprzątaniu tego całego bałaganu złożyłem wizytę każdemu z osobna i ręcznie wytłumaczyłem im, że mają się ogarnąć. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem byłem tak zdenerwowany, chyba za bardzo przyzwyczaiłem się do tego, że na moim terenie wszystko idzie tak gładko. Każdego z nich zostawiłem w podobnym stanie ; nieprzytomnego na podłodze swojej meliny w kałuży krwi. Połamane żebra, twarze opuchnięte do takiego stopnia, że mogłem je porównać do zdeformowanych. Ale tak się dzieje, kiedy podrzędni dilerzy próbują robić z siebie "gangsterów". Są tylko pionkami w schemacie rzeczy o których im się nawet nie śniło i wiem o tym najlepiej. Sam kiedyś znajdowałem się w takiej pozycji i nawet zachowywałem się podobnie. Nie raz kończyłem jak oni, a czasami nawet gorzej. Dobrze, że zmądrzałem inaczej nie byłbym tu gdzie jestem teraz. Byłbym kilka metrów pod ziemią. A jeśli oni się nie zmienią, są kilka kroków od takiego losu.
Gdy wyszedłem z ostatniego mieszkania, jeśli można to miejsce tak w ogóle nazwać, wytarłem zakrwawione dłonie w czarną bluzę którą miałem na sobie. Kiedy były w miarę czyste z kieszeni spodni wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Zeno, nie czekałem zbyt długo na to by odebrał.
- I? - usłyszałem po drugiej stronie. Kiedy wczesnego ranka poinformowałem go o tym, co miało miejsce delikatnie mówiąc był wkurwiony. Ostatnie czego potrzebowaliśmy to policja szukająca jakiegoś powiązania. Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu dostałem od niego pogadankę.
- Wszystko załatwione. Jak jutro wstaną, to będą chodzić jak w zegarku. - powiedziałem zdecydowanie spokojniejszy.
- Policja coś znalazła?
- Nie, zdążyłem przed nimi. Mają tylko podziurawione ciała. - skrzywiłem się lekko na wspomnienie grzebania w martwych ciała w celu wyciągnięciu pocisków. Oczywiście nie byłem głupi i miałem wtedy na dłoniach gumowe rękawiczki.
- Dobrze. - odetchnął z ulgą.
- Przecież wiesz, że na mnie zawsze możesz polegać.
- Na Tobie tak, ale nie na tych żółtodziobach. Kiedy do mnie zadzwoniłeś miałem ochotę sam się z nimi rozprawić.
- Jeśli chcesz możesz, ale mało z nich zostało.
Mężczyzna zaśmiał się krótko i pożegnał, rzucając na koniec, że mam dziś swego rodzaju wolne. Póki nic się nie dzieje, nie muszę się czymkolwiek martwić i bardzo mnie to ucieszyło. W drodze do domu przyszło mi do głowy idealne zajęcie odprężające ; odwiedzę w schronisku swojego ulubionego czteronogiego przyjaciela. Czarny owczarek niemiecki o imieniu Hades od kilku miesięcy miał swoje specjalne miejsce w moim sercu. Ckliwe, ale prawdziwe. Gdyby taki Hide czy Justin dowiedzieli się, że odwiedzam psa w schronisku pewnie nie daliby mi żyć. Na samą myśl o tym jakie głupie docinki słali by w moim kierunku dostawałem bólu głowy. Tak więc psina jest moim sekretem, z resztą jednym z wielu o których ktokolwiek z Pangeii nie ma pojęcia.
Niestety nie miałem warunków by go zaadoptować. To znaczy miałem, jak najbardziej ; w końcu pieniądze to nie jest problem. Bardziej chodzi o to, że nie miałbym czasu się nim zajmować. Tak bardzo jak chciałem, wyrządziło by mu to więcej krzywdy niż schronisko gdzie miał stałą opiekę. Moja "praca" nie pozwalała mi na jakiegokolwiek zwierzaka, a jak na złość Hades był jakby dla mnie stworzony. Na początku naszej znajomości był cholernie nie ufny, jednak i tak przekonał się do mnie szybciej niż do pracowników przytułku. Ale nawet gdyby zdobycie jego zaufania zajęłoby więcej nie zraziłbym się. "Trafił swój na swego!", słowa kierowniczki miałem wręcz wryte w mózg. Wszystko wskazywało na to, że powinienem go adoptować, ale cóż.. marzenia o psie mogę spełniać tylko odwiedzając go.
[...]
Przyglądałem się uważnie jak blondyn wpuszcza Hadesa do jego boksu. Był kilka centymetrów niższy ode mnie i bardzo szczupły. Rysy jego twarzy były tak delikatne, że gdyby jego włosy były dłuższe dałbym sobie rękę uciąć, że jest dziewczyną. I co może mam wierzyć w to, że jemu Hades nigdy się nie wyrwał? Dobre sobie, gdyby ten pies go za sobą pociągnął pewnie pocałował by ziemię. Od kiedy on tutaj w ogóle pracuje? Przychodzę tu regularnie od pięciu miesięcy i chyba nigdy nie miałem tej przyjemności go spotkać.
- Wyglądasz jakbyś kogoś zabił. - słysząc te słowa natychmiast przeniosłem wzrok z czarnego psa na chłopaka. - W sensie twoje dłonie.
Spojrzałem na nie i cóż, mogłem chociaż je bardziej opatrzyć. Może i ze zdartych kostek nie leciała krew, ale nadal były wściekle czerwone. W pierwszej chwili jego słowa zbiły mnie trochę z tropu ale słysząc dalszą część zdania kamień spadł mi z serca. Gdyby tylko wiedział, jak blisko prawdy jest..
- Chyba powinieneś coś z tym zrobić.
- Może później. - powiedziałem niedbale. - A skoro już na Ciebie trafiłem, to możesz mi pomóc. Mam w samochodzie kilka worków karmy które trzeba wnieść.
Jego mina była bardzo wymowna.
- No co? Skoro wielkie psy to dla Ciebie żaden problem, czym jest kilka worków? - uśmiechnąłem się złośliwie.
<Killian? :3>
880 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz