Moje życie po wstąpieniu w szeregi mafii kompletnie się zmieniło. O wiele bardziej, niż się tego spodziewałem. Po pierwsze miałem mniej czasu w ciągu dnia, więc często musiałem rezygnować z niektórych aktywności, czy przyzwyczajeń, jakimi były wypady z kumplami do baru. Strasznie głupio mi było wykręcać się jakąś wymówką, ale nie miałem wyboru. Kolejnym minusem było stawianie się za każdym razem na zawołanie szefa. Nie znosiłem, gdy ktoś mi rozkazywał, czułem się wtedy jak pies przybiegający na komendę. Czy miałem wyjście? Nie bardzo. Zależało mi na pieniądzach, które z kolei uratują życie mojego młodszego brata. Dla bliskich byłem w stanie to znosić. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Trzeba było się natrudzić i pobrudzić sobie ręce.
Dzisiejszego dnia nic nie zapowiadało, że moje plany jakoś szczególnie się zmienią. Tak było do późnego wieczora, kiedy to dostałem informację dotyczącą mojego kolejnego zadania. Miałem wraz z chłopakami udać się po nową broń do jakiegoś szemranego faceta. Wciąż byłem w tym świecie nowy. Za każdym razem, gdy dostawałem wiadomość z wytycznymi i coraz nowymi rozkazami, przez ciało przechodził mi dreszcz. Chyba bałem się, że w końcu ujrzę zlecenie czyjegoś zabójstwa. Chłopaki nie omieszkali się ze mnie nabijać. Ze mnie i mojej miny, którą podobno robiłem za każdym razem, kiedy ktoś wspominał o możliwości skasowania drugiego człowieka. Ale czy było to śmieszne? W życiu nikogo nie zabiłem. Nie miałem jeszcze krwi na rękach i wcale tak bardzo nie paliłem się, by ten stan rzeczy zmieniać. Nie chciałem zabijać, ale kogo obchodziłoby moje zdanie? Na razie cieszyłem się statusem ,,nowy" w całym tym półświatku. Nie dawali mi jakiś trudnych zadań. Przez te dni głównie towarzyszyłem chłopakom podczas ich misji. Starałem się im nie przeszkadzać, ale też uważnie przyglądałem się i uczyłem jak odwalić robotę, by szef był zadowolony.
- Nie odzywaj się, gdy nie będzie tego wymagała sytuacja - powiedział Travis, zwracając się konkretnie do mnie, powtarzając tę samą formułkę do znudzenia. Nie byłem aż tak upośledzony, by narazić się jakiemuś ważnemu gostkowi z powodu mojego długiego języka.
Trav był pierwszą osobą, jaką poznałem w tej mafii. To on był osobą, która mnie wprowadziła i przedstawiła Harperowi. Dzięki niemu miałem możliwość zarobić szybką kasę, której tak bardzo potrzebowałem.
- Dobra, ruszać się panienki, nie mamy całej nocy - dodał, wchodząc do budynku.
Wraz z trzema innymi członkami Carrein udaliśmy się w ślad za nim. Naszym powodem przyjścia w to miejsce był zakup dużej ilości broni. Po co im aż tyle? Nie wiedziałem i nie miałem zamiaru się dopytywać. Liczyłem jednak, że szybko się tu obrobimy i będę mógł wrócić do domu. Nie była to jakaś późna pora, bo niedawno wybiła dwudziesta pierwsza, lecz padałem na twarz po całym dniu. Byłem zmęczony i ledwo powstrzymywałem się od ciągłego ziewania.
Ucieszyłem się, kiedy Trav dogadał się z tym facetem. Musiałem przyznać, że nie wszystko z ich transakcji wyłapałem, bo myślami byłem już w salonie na swojej kanapie z puszką piwa w ręku. Ta wizja zmotywowała mnie do tego, abym odrobinę się rozbudził.
Przeszliśmy teraz dalej. Myślałem, że opuścimy to miejsce, lecz mężczyzna podszedł do grupki ludzi. Zauważyłem dwóch chłopaków i postać stojącą plecami do nas. Z uśmiechem na twarzy zaczął przedstawiać swoją ,,specjalistkę od organów wewnętrznych". Zamrugałem dwa razy, starając się zorientować, czy się nie przesłyszałem. Gdy zaczął ją dalej zachwalać, nie miałem wątpliwości. W sumie czemu ja się dziwię? Świat do którego dołączyłem to nie tylko handel bronią czy prochami. To również handel organami, ludźmi. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach.
Wpatrywałem się w dziewczynę, zastanawiając się czy taka osoba byłaby w stanie pokroić człowieka bez wyrzutów sumienia. Skoro pozbawia kogoś narządów wewnętrznych takich jak serce to równie dobrze można podciągnąć to pod zabijanie. Śmierć na stole czy śmierć od kulki może nie brzmi tak samo, ale finalnie i tak ta osoba umiera.
- Znów to zrobiłeś - zaśmiał się szatyn, trącając mnie łokciem w żebra.
- Co takiego? - zapytałem, udając, że nie wiem o czym mówi.
- Nie wróżę ci długiej przyszłości z nami, skoro takie rzeczy cię ruszają, stary - odparł tylko, wyszczerzając zęby w uśmiechu. Poklepał mnie dwa razy po policzku, aby za chwilę znaleźć się przy kumplu.
Obrzuciłem go urażonym spojrzeniem. Nie znosiłem, gdy ktoś się ze mnie nabijał. Nie chciałem wyjść na jakiegoś wystraszonego dzieciaka. Jeśli pozwolę im tak siebie traktować, wejdą mi na głowę. Nie mogłem stać się popychadłem. Musieli się ze mną liczyć.
- Znam pewną osobę, która nie będzie potrzebować za chwilę ani serca czy obu nerek - powiedziałem głośno, aby nas wszyscy usłyszeli. I plan dotyczący nie wychylania się i trzymania języka za zębami szlag trafił. Oby tylko Harper się o tym nie dowiedział.
Podszedłem teraz do Grega, który żywo rozmawiał ze swoim kumplem. Złapałem go za kaptur, by następnie popchnąć naprzód na tyle mocno, że upadł tuż przed nogi ślicznej ,,precyzyjnej ręki" i jej szefa. Wykrzywiłem usta w uśmiechu.
- Ile będzie tego zysku z niego? - zapytałem, spoglądając na nich po kolei.
Dłuższą chwilę zatrzymałem wzrok na dziewczynie. Nie mogłem się nadziwić, że taka piękna osoba zajmowała się czymś tak okropnym. Ciemnobrązowe oczy wpatrywały się we mnie.
- Zysk po połowie, zgadza się? - dodałem, splatając ręce na klatce piersiowej.
Taiga?
840 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz