Dłonią wskazałem wolne miejsce na fotelu umiejscowionym na przeciwko mojego biurka. Kiedy moja ruda współpracowniczka zajęła miejsce zaciągnąłem się papierosem i oparłem go o popielniczkę.
- Jay, nie musisz być taka cięta na naszą uroczą sekretarkę - na mojej twarzy zawitał uśmiech, chociaż wcale nie byłem w nastroju na to.
- W tej branży wytrzymają najsilniejsi, V. Nie musisz się przecież tak za nią wstawiać - spojrzała na mnie z lekko zaciekawioną miną.
- Jest niesamowita - rozmarzył się Travis. - Pomyśl sobie ilu chętnych byłoby na jej młode i piękne ciało…
Nie odezwałem się. Mój przyjaciel miał rację, ale bądź co bądź Natalie bardzo dobrze wykonywała swoje obowiązki. Jak na żółtodzioba sprawdzała się lepiej niż moje ostatnie bardzo dobrze wykwalifikowane pracownice. Imponowało mi to odrobinę, ale też nie chciałem jej zapeszać. Kto wie - może za jakiś mógłbym zaproponować jej podwyżkę?
Bez słowa spoglądałem jak Jaylah z Travisem zawzięcie dyskutują na jakiś temat. W tamtej chwili znajdowałem się w zupełnie innej rzeczywistości. Moją głowę przejęły te mniej i bardziej znaczące myśli.
- Panie Harper? Czy wszystko w porządku? - wzdrygnąłem się, gdy przed moimi oczami pojawiła się dłoń sekretarki. Chyba naprawdę totalnie popłynąłem.
- Tak. Wróć do siebie, Nat - zaciągnąłem się zgaszonym już papierosem. Kiedy drzwi od mojego biura zamknęły się zerknąłem na zaniepokojone twarze Travisa i Jaylah. - Wszystko dobrze.
Zerknąłem na milczący nadal telefon i wsłuchałem się w konwersację tamtej dwójki. Gadając o błahych sprawach wspominali o najbliższych wydarzeniach, które mogłyby w pozytywny sposób zmienić losy naszej mafii. To był właśnie jeden z powodów dlaczego zdecydowałem się na prowadzenie tego nielegalnego biznesu - możliwość szybkiego dorobku. Chociaż nigdy nie narzekałem na brak pieniędzy czemu miałbym narzekać, że mam ich więcej?
- A ty co o tym sądzisz? - spytała się Jaylah machając mi dłonią przed oczami? - Jesteś dzisiaj jakiś nieobecny Vincent.
- Ja, uhm… - wzdrygnąłem się lekko. - Czekam na telefon od Kosy. Powinien był już zadzwonić dwie godziny temu.
- Jeszcze zadzwoni, zawsze dotrzymuje słowa - westchnął Travis.
- I nigdy się nie spóźnia - dokończyłem. Czułem, że coś nie grało, ale nie chciałem niepotrzebnie ich martwić. - Ustaliliśmy wszystko? Świetnie. Muszę załatwić coś na mieście.
Niezdarnie wstałem i opuściłem swoje biuro. Na moment zatrzymałem się przy biurku Natalie jakbym chciał coś powiedzieć, ale rozmyśliłem się i wyszedłem z budynku.
***
Ten dzień należał do tych, kiedy człowiek ma ochotę schować się pod kocem i z gorącą herbatą leżeć brzuchem do góry i oglądać Netflixa. Chyba w końcu powinienem był na jeden dzień odłączyć się od wszystkiego, chociaż obawiałem się, że ten dzień mógłby przerobić się na jeszcze kilka kolejnych. Chociaż lubiłem swoje życie, często zastanawiałem się jakby to było, gdybym nie był właścicielem Harper Advertising Agency, a także dowodził Carrein. Pewnie byłbym zupełnie szarym człowiekiem. Nie znaczyłbym zupełnie nic i nie musiałbym martwić się codziennie o życie swoje i swoich ludzi. Wtedy pewnie nie przyjaźniłbym się z Travisem, nie jeździłbym McLarenem, a przede wszystkim musiałbym o wiele więcej czasu poświęcać pracy. I to uczciwej pracy.
- Kurwa, jak jeździsz?! - krzyknąłem kiedy w trakcie przechodzenia przez pasy jakiś samochód zajechał mi drogę.
- Wsiadaj - zza odsuniętej szyby dostrzegłem swojego najlepszego przyjaciela. Kręcąc głową otworzyłem drzwi BMW i zapiąłem pas. Travis w tym samym czasie wydarł się do kierowcy za nim i pokazał mu środkowy palec.
- Zawieź mnie do domu - westchnąłem. Totalnie nie miałem ochoty z nikim rozmawiać.
- Vicent, co jest? Cały dzień jesteś jakiś nieobecny i w ogóle mnie nie słuchasz. To znaczy, nas nie słuchałeś - Burton nerwowo zaczął stukać palcami w kierownicę. Wcale nie zamierzał zjechać na moją dzielnicę.
- Nic.
- Jasne. Przecież widzę, że coś się dzieje - prychnął.
Przez resztę drogi opowiadałem mu o swoich obawach i przemyśleniach. Travis jak to Travis musiał wszystko obrócić w żart, lecz na skrócenie moich dąsów wziął mnie do baru gdzie zapiliśmy swoje smutki.
***
Po kilku godzinach wspominania przypałowych sytuacji udało nam się wrócić do mieszkania. Burton dość często spędzał noce w moim apartamencie dlatego też całkowicie nie byłem zdziwiony jego obecnością u mnie.
Przekraczając próg lokalu ściągnąłem z siebie marynarkę. Rzuciłem ją na podłogę obok czegoś, czego na pierwszy rzut oka nie mogłem rozpoznać.
- O kurwa mać - usłyszałem po swojej prawej stronie. Skupiłem swoje spojrzenie w obiekt i zamarłem.
Na środku mojego holu znajdowały się zwłoki Kosy. Przełknąłem głośno ślinę i podszedłem do niego w celu dokładnego obejrzenia nieboszczyka. Jego nieświeży zapach wskazywał na to, że przesiedział tu dobre kilka godzin.
- Rhys, moje mieszkanie, za pół godziny - rozłączyłem się. Skoro mogłem polegać na niego w każdej chwili i zrobi wszystko co mu każę... pozbycie się zwłok z mieszkania mogłoby być idealnym zajęciem na rozkręcenie się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz